Taki sam, a jednak zupełnie inny.
Grafika od: @HyKirley
Trochę się zastanawiałem, czy zaliczyć ten tytuł do pełnych produkcji i pisać normalną recenzję w moim stylu, czy traktować to też jako dodatek, więc machnąć ogólną opinię jak o rozszerzeniu podstawki. Prawda jest taka, że Spider-Man: Miles Morales jest gdzieś pomiędzy. Z jednej strony to po prostu więcej Człowieka Pająka od Insomniac, którego recenzję znajdziecie na blogu. Chwaląc się na Twitterze z ukończenia przygody Milesa, nawet dostałem odpowiedź, wskazującą na to, że to przecież właściwie tylko więcej Spider-Mana – i to zasadniczo jest prawdą. Natomiast biorąc pod uwagę np. takie dodatki jak ostatnie Iki Island do Ghost of Tsushima czy Frozen Wilds do Horizon Zero Dawn, to włożono tutaj zauważalnie więcej pracy studia, aby sprzedaż produktu w osobnym pudełku miała sens. Zresztą sami twórcy pamiętam, że mówili o Miles Morales jako czymś pomiędzy pełnoprawną nową produkcja a DLC. Spędzając z fabularnym stand-alone dodatkiem (chyba to najtrafniejsze określenie) ponad piętnaście godzin, bez wahania popieram zapakowanie contentu w osoby produkt i osobną sprzedaży.

Zacznijmy jednak wspomnianego i zarazem najczęściej spotykanego zarzutu wobec Milesa, a więc, że jest wyłącznie powielaniem podstawowego Spider-Mana – zgadza się, ale tylko jeśli spojrzymy na design produkcji. Zarówno game, jak i level. Od strony rozgrywki to wciąż otwarty świat, z porozrzucanymi rzeczami do zaliczenia, znajdkami do odnalezienia oraz genialnym modelem huśtania się na pajęczynach pomiędzy wieżowcami Nowego Jorku. Wystarczyło, że pokonałem tak kilka pierwszych przecznic, aby wróciły wspomnienia, jak fantastyczny sposób poruszania się zbudowało studio Insomniac. Wolność, dynamika, płynność, pęd. Radocha podawana niemalże dożylnie do naszego krwiobiegu. Aczkolwiek, no tak: To mechanika, która jest czymś z podstawki. To samo można powiedzieć o walce, która od strony projektu nie zmieniła się mocno i nadal sprawia dużo satysfakcji swoim flow. Dzięki zdolnością akrobacyjnym i zwinności Spider-Mana walka prezentuje się cholernie efektownie, pozwalając wykręcać takie kombinacje, że sam łapałem się na głupim szczerzeniu się w stronę telewizora. Nie zmieniła się również mapa świata, albowiem zostajemy w pięknie wykonanym Manhattanie. Nowojorska Dzielnica natomiast pokryta jest śniegiem, gdyż całość rozgrywa się w czasie Świąt Bożego narodzenia – co było jednym z powodów, z jakich sięgnąłem po Milesa Moralesa właśnie teraz. Wszędzie widać dekoracje, ozdoby czy rozwieszone po ulicach i parkach lampki świąteczne. Aż się nie mogę doczekać strojenia choinki z dziećmi w domu.
Zatem za co płacimy, tak serio? Po pierwsze za nowego, głównego bohatera oraz zupełnie oderwaną kampanię, rozgrywającą się po zakończeniu podstawki. Jeśli podobnie do mnie zrobiliście sobie przerwę od głównej historii, to gra serwuje (jeszcze przed ekranem START w formie opcjonalnego kroku) krótkie przypomnienie wszystkiego, co wydarzyło się, gdy graliśmy Peterem Parkerem. Natomiast, jeśli nie graliście w MARVEL’s Spider-Man na PS4 (czy też Remaster na PS5, który mocno polecam), to po ograniu całej kampanii Milesa, powiem tak: najlepiej oczywiście ograć historię Petera, ale jeśli bardzo jest to wam nie po drodze, to Miles Morales nie zepsuje wam kampanii Petera. Ominie was może kilka smaczków oraz zgubicie referencje w kilku momentach. Nic dramatycznego. Dobra – wracam do fabuły. Peter Parker po uratowaniu świata robi sobie wakacje i wyjeżdża z MJ na kilka tygodni. W tym czasie pozostawia miasto pod opieką Milesa, który dzięki świeżo zdobytym zdolnością Człowieka Pająka, może go zastępować – z różnym efektem. Miles to Spider-Man na początku swojej drogi i kariery w roli obrońcy Nowego Jorku. Popełnia błędy, stara się je naprawić i bywa, że przez to sytuacje tylko pogarsza. Fajnie było przeżyć kampanię pierwszych kroków Spider-Mana. Peter w podstawce był już doświadczonym superbohaterem, natomiast Miles to żółtodziób, który musi szybko nabierać doświadczenia, albowiem życie nabiera dla niego bardzo szybko dużego tempa. W jego rodzinnym Harlemie rozwija się konflikt pomiędzy korporacją Roxxon a grupą terrorystyczną (czy też gangiem) o nazwie Underground. Roxxon planuje zrewolucjonizować przemysł energetyczny dzięki autorskiemu ogniwu, Nuform, a reaktor dostarczający prąd do całego miasta, ma powstać w samy centrum Harlemu. Sprzeciwia się temu nie tylko Underground, ale także matka Milesa, która po wydarzeniach z podstawki postanowiła zakasać rękawy i walczyć o dobrobyt swojej dzielnicy jako polityk. Motywacje gangu natomiast są znacznie mniej szlachetne od Rio Morales. Podczas jednego z jej wieców, dochodzi do starcia obu grup, w którym mama Milesa o mały włos nie traci życia. To stawia chłopaka na równe nogi i nie będzie to jedyny cios, jaki zmusi Spider-Mana w zastępstwie do bardzo szybkiego dojrzewania.



Fabuła jak z komiksu czy serialu animowanego o Spider-Manie, aczkolwiek złego słowa o niej nie powiem. Jak już wspomniałem, jak już usiadłem do grania w Miles Morales, to nie mogłem odejść od konsoli. Ledwo hamowałem się, aby eksplorować świat, bo tak bardzo chciałem wiedzieć, co będzie za chwile. Świetną robotę wykonali tutaj aktorzy, albowiem gra jest pełna ciekawych postaci. Zarówno dobrych, jak i złych oraz utrzymujących się gdzieś pomiędzy biegunami. Jest oczywiście wzorowy korpo-CEO, w którego rolę wcielił się Troy Baker. Są osoby z najbliższego otoczenia Milesa: jego mama Rio, Genke (najlepszy kumpel), wujek o ciekawej przeszłości, czy znajomi z dzieciństwa. Insomniac naprawdę udało się tchnąć w nich życie, czy to poprzez genialne wykonanie wizualne, czy też pracę z aktorami. Cutsceny ogląda się jak serial telewizyjny, a pogaduszki przez radio brzmią tak naturalnie, że aż chce się ich słuchać, nawet jeśli postacie rozmawiają o błahych, codziennych sprawach. W centrum oczywiście jest Miles. Chłopak o dobrym sercu i poczuciu odpowiedzialności za swoją rodzinę, znajomych, dzielnice czy miasto. Trudno go nie polubić, podobnie do Petera, aczkolwiek w odróżnieniu od Parkera, Miles jest bardziej impulsywny, nieokrzesany, może i nawet naiwny – choć to akurat jest chyba w DNA Spider-Mana. To nastolatek z dużym ładunkiem odpowiedzialności na barkach. Jego „dorastanie” wciąga, zaczynamy mu kibicować i współdzielić emocje. Jest właściwie jedna rzecz, która spowodowała, że pod sam koniec zabawy z produkcją miałem lekki grymas na twarzy. Tak, jak u Petera drażniła mnie jego łatwowierność, tak Miles jest fatalny w ukrywaniu swojego superbohaterowego, drugiego ja. Miałem wrażenie, że pod koniec gry, połowa Harlemu wie kim jest – co wydaje mi się ryzykiem nie tylko dla siebie, ale i tych, których przecież chce chronić.
Historia to jednak nie wszytko, co zasługuje na osobne pudełko. Mutacja Milesa oraz Petera mocno się od siebie różnią. Miles nie tylko zyskał „typowe” dla Spider-Mana cechy jak siła, zwinność, pajęczyny czy pajęczy zmysł, ale i umiejętności bio-elektryczne. Zasadniczo chodzi o to, że może on absorbować oraz wytwarzać ładunek elektryczny, czego używa np. w walce, czy zasilaniu generatorów w eksploracji. Ciosy z tym związane nadają starciom zupełnie inny wymiar. Przy tym są szalenie widowiskowe. Kolejną sprawą są zadania poboczne i rzeczy do odszukania, które analogicznie do całej kampanii krążą wokół Milesa, jego rodziny i najbliższych znajomych. Są bazy do przejęcia, w których mogłem się wyżyć jako miłośnik skradania się i czyszczenia pomieszczeń bez podnoszenia alarmu. Fajnym pomysłem jest szkolenie Milesa, która zorganizował mu Peter, zanim wyjechał na urlop. Rozstawił on dla młokosa szereg wyzwań podzielonych na trzy kategorie: mobilność, skradanie oraz walka. Za ich zaliczenie odblokowujemy techniki, które w swoim repertuarze miał Peter, jak np. odbijanie się od obiektów w trakcie korzystania z pajęczych lian, aby nabrać srogiego przyśpieszenia. Lubię zmyślne sposoby wyjaśnienia progresji bohatera, a dodatkowo miło było usłyszeć więcej Petera w dodatku. Zresztą, niektóre zadania poboczne nawiązują do podstawki, jak chociażby odwiedzanie dawnych siedzib szajek kryminalistycznych, z którymi ścieraliśmy się jako Parker. Są oczywiście stroje do odblokowania, a za rozwój odpowiadają trzy drzewka. Nie będziecie i nie zdążycie się znudzić.

Całość zamyka się, albowiem w kilkunastu godzinach zabawy. Po zakończeniu odblokowuje się tryb New Game+, który będzie konieczny, jeśli zastanawiamy się nad platynowaniem MARVEL’s Spider-Man: Miles Morales. Nie wspominałem o grafice, aczkolwiek wszytko, co o niej musicie widzieć znajdziecie w recenzji remastera pierwszej kampanii. Jest ślicznie. Nowy Jork w śniegu wygląda cudownie. Skala i wykonanie miasta robią niesamowite wrażenie, szczególnie spoglądając na nie z wysokości jakiegoś gzymsika na setnym piętrze wieżowca. Choć nie wiem, czy większego wrażenia nie robi to, że gra wygląda tak świetnie pomimo zapierdalania przez nie na pajęczych linach – trudno powiedzieć, ale niezależenie od zwycięskiej strony, to Insomniac należą się (kolejny raz) brawa. Podobała mi się również zmiana w klimacie muzyki, która brzmi jak ta z podstawki, ale z domieszką hip-hopu czy sampli – znów, udźwiękowienie skorelowane z osobą bohatera tytułu. Finalnie, podoba mi się, że MARVEL’s Spider-Man: Miles Morales porusza w swojej kampanii i zadaniach pobocznych, istotne kwestie. Od tak prozaicznych, jak wielki mural poświęcony Black Lives Matter, po podkreślenia wagi badań o tle psychologicznym dla każdego z nas, balansie pomiędzy pracą a życiem poza nią, czy rzucone w stronę ratownika medycznego: „Nie ma sprawy. To jest jesteście bohaterami”. Cholera, znalazło się nawet miejsce na temat niepełnosprawności, a wszystko to dostarczone w bardzo naturalny i nienachalny sposób. W pierwszej produkcji o Człowieku Pająku od Insomniac, doceniłem kadrę silnych i pewnych siebie kobiet, więc miło upewnić się, że studio nadal ma zarówno łeb nie od parady, ale również i serce na odpowiednim miejscu. Takich ‚po prostu więcej’ poproszę więcej.





Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!