„Frozen Wilds” – DLC do Horizon Zero Dawn

Zimno. Zimno. Jeszcze zimniej.

Dobrze, że panowie z podcastu Push Start przypomnieli mi, że skoro pogoda wali w nas falami upałów, to warto zagrać w coś mroźnego – na ochłodzenie. W klimacie zimy, śniegu i lodu. Słysząc to błyskawicznie przypomniałem sobie, że wieki temu zakupiłem dodatek do Horizon Zero Dawn, Frozen Wilds. Dokładnie na jakiejś promocji PS Store, za kilkadziesiąt złotych – po ograniu przyznam, że zdecydowanie zakup ten okazał się świetnym pomysłem.

Dodatek zbudowano wokół plemienia Banuk, z którym w podstawce nie mieliśmy zbyt wiele styczności, a bynajmniej jego zwyczaje, historia czy bolączki, nie były tak naświetlone, jak chociażby plemion Nora czy Carja. Banuk byli bardzo tajemniczym plemieniem, zamieszkującym najtrudniejsze do przeżycia obszary świata, niemalże w całości pokryte śniegiem i lodem. Podstawa gry dawała jedynie zalążek ich terenów do dypozycji, więc Frozen Wilds wprowadza całkiem duży, skąpany w bieli obszar. Tutaj, za sprawą garści zadań pobocznych poznamy zasady kierujące plemieniem. Dodatek przedstawia bezlitosne i spartańskie zasady, które kierują życiem Banuk, a także jak np. odbiera je młodzież plemienia. Dowiemy się również takiej ciekawostki, jak genezę wyboru akurat takich zwierząt pod konstrukcję spotykanych maszyny czy istotę wierszy zapisanych w metalowych kwiatach, które zbieraliśmy w podstawce. Frozen Wilds zatem – w pewnym sensie – łata dziury lub uzupełnia pewne aspekty świata, ale i nie tylko.

Wątek fabularny związany jest z tajemniczym zagrożeniem, które pojawiło się w północnych regionach świata gry. Coś przenika maszyny, wzmagając ich agresję oraz siłę, podobnie do tego, co robił na pozostałych ziemiach HADES. Na całym obszarze dodatku, pojawiają się dziwne wieże, które rozsiewają zarazę na pobliskie maszyny. Zatem Aloy najpierw będzie musiała zająć się nimi, aby później ruszyć do centrum śpiącego wulkanu, skąd owe maszyny wychodzą. Historia jest na tyle ciekawa, aby z przyjemnością i zaciekawieniem śledzić jej rozwiązanie. Taki rezultat osiągnięto m.in. dzięki postaciom pobocznym – zarówno drugiego i trzeciego planu. Do najbardziej istotnych należą: Aratak, wojowniczy wódz jednego z klanów Banuk oraz Ourea, szamanka. W momencie poznania z Aloy, Aratak wrócił właśnie z katastrofalnej w skutkach wyprawy do epicentrum w/w „zarazy” maszyn, która kosztowała życie wielu jego ludzi. Natomiast Ourea to szamanka, która nawiązuje kontakt ze sztuczną inteligencją regionu, CYAN – błagająca ją, a później i Aloy, o pomoc w walce z „wirusem”. Trzecią ważną postacią dodatku, aczkolwiek nie występującą w nim nawet na chwilę, jest Sylens. Każdy, kto ukończył wątek główny Horizon Zero Dawn przed rozpoczęciem dodatku, zapewne wie jak tajemniczą i – zważywszy na wydarzenia po napisach końcowych gry – istotną jest on postacią. Z głównej gry wiemy, że Sylens niegdyś należał do szamanów Banuk, aczkolwiek nic nam nie wiadomo o powodach jego odejścia z plemienia. Zatem, gdy na początku dodatku podirytowany Sylens komentuje naszą wyprawę do The Cut (nazwa nowego regionu), odgrażając się pchaniem nosa w nieswoje sprawy, momentalnie połknąłem bakcyla. Całość zamyka się w kilkunastu godzinach, co jest solidnym wynikiem, aczkolwiek jeśli ktoś oleje wszelkie zadania poboczne i znajdźki, to pewnie zamknie DLC w wieczór, może dwa zabawy. Dla bardziej wymagających przygotowano nowe duperele do znalezienia, tereny łowieckie z trzema wyzwaniami i oczywiście, side questy.

Rozgrywka w znaczący sposób się nie zmieniła. Zarówno poza, jak i w trakcie walki z maszynami, to dokładnie ten sam tytuł, co pełniak. Do zupełnych nowości należą trzy nowe bronie, przypominające miotacze ognia, lodu i błyskawic. Oryginalne i ciekawe. Aloy zyskała także nowe drzewko rozwoju postaci, opisane jako Traveler. W sporej większości umiejętności drzewa można spokojnie podpisać jako quality of life. Występuje w nim (chyba) jedna umiejętność ofensywna, pozwalająca wykonać atak z powietrz, wybijając się z grzbietu ujeżdżanej maszyny. Pozostałe to m.in. zagarnianie łupów bez schodzenia z wierzchowca, a także naprawienia przyjaznych maszyn po otrzymaniu obrażeń. Aloy może również nauczyć się rozbijać na walutę niepotrzebne przedmioty z ekwipunku, co BARDZO ułatwia życie z limitem noszonych przy sobie „śmieci”. Żaden nowy skill nie zmienia rozgrywki, a jedynie ułatwia niektóre czynności. Moim zdaniem to idealny rozwiązanie, jak na dodatek wpadający gdzieś w środek gry – nie zaburza balansu reszty tytułu (np. poprzez stanie się zbyt silnym). Może lekko w to uderza odblokowanie możliwości wzmacniania naszej dzidy, przez modyfikatory, jak w innych broniach, jednak ich wpływ nazwałbym marginalnym. Na pewno to nie game changer. W kwestii nowości warto jeszcze wspomnieć o nowych maszynach do pokonania. The Cut zasiedlone jest generalnie przez (prawie) wszystkie z gatunków maszyn, jakie widzieliśmy w reszcie świata gry, ale kilka zamieszkuje jedynie ten obszar. Scorcher to niezwykle szybka bestia, wzorowana na wilkach czy kojotach, posługująca się w walce swoją dynamiką oraz atakami ognistymi. Natomiast Frostclaw to bazujący na niedźwiedziu polarnym lodowy olbrzym, którego atutami są brutalna siła oraz umiejętność ciskania w nas ataków lodowych. Trzecią z maszyn pozostawiam wam do odnalezienia.

Na temat walorów estetycznych, jakości produkcji pod względem technicznym, nie będę się specjalnie rozwodził. Jeśli kogoś interesuje moja opinia o tym elemencie gry, to zapraszam do lektury pełnej recenzji Horizon Zero Dawn, w moim wykonaniu. Pokryte śniegiem The Cut wygląda ślicznie, a jeśli dorzucimy do tego zmieniające się warunki pogodowe i cykl dnia-nocy, to palec sam będzie nam latał do przycisku Share. Jedno, o czym chciałbym wspomnieć przy okazji to kwestia HDR-a, którego doświadczyłem w Horizon po zmianie TV – podstawkę ogrywałem jeszcze na starym TV. Rzeczywiście muszę przyznać, że patent robi wrażenie, szczególnie jeśli ma się porównanie. Może dodam trochę kontekstu: nie mam OLED-a, a jedynie zwykłego LCD-ka i nie jestem wizualnym-freakiem, co pewnie zauważyliście po recenzjach partii wizualnych gier, aczkolwiek nawet ja zauważyłem różnicę, co przy tak ślicznej grze jak Horizon, generuje niesamowite doznania dla oczu. Kontrasty, a w szczególności promienie słońca i związane z nimi cienie – prześlicznie to wygląda. Szczególnie, gdy nowy OS konsoli skalibruje HDR przed uruchomieniem gry.

Oczywiście nie będę wystawiał oceny dodatkowi, szczególnie nie stand-alone. Jakbym miał zwięźle podsumować moje zadowolenie z ogrania dodatku, to powiedziałbym, że dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem. Wszak po bardzo dobrej podstawce, nie było opcji, aby Holendrzy z Guerilla Games spieprzyli DLC. Frozen Wilds kompletuje Horizon Zero Dawn, a nie stara się go zmienić, co jest – moim zdaniem – trafionym pomysłem. Sam dodatek kosztuje obecnie około 60 złotych, co wygląda na sporo, ale jedynie w porównaniu z edycją kompletną gry, która, kosztuje niewiele więcej, albowiem zawartość DLC jest warta takiej kasy. Z drugiej strony, DLC jest często w promocjach. Natomiast zamykając: jeśli podstawka nie zaskarbiła sobie waszych względów albo srogo odbiliście się od Horizon Zero Dawn, to dodatek nie jest dla was. To bardziej deser dla tych, którym po holenderskim daniu głównym było mało.


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Możliwość komentowania jest wyłączona.