Jaki scoreboard, taki Battlefield.
Jestem fanem serii Battlefield. Ogrywałem wszystkie odsłony, jakie pojawiły się na konsolach. Poczynając od Battlefielda: Modern Combat na PS2, w którego zresztą grałem online na długo, zanim online multiplayer na konsolach, był modny. W takich odsłonach jw. Modern Combat, Bad Company 2 czy trzeci Battlefield rozegrałem grube setki godzin, dotykając przy tym sceny rankingowego grania klanów. Uwielbiam serie materiałów #BattlefieldMoments czy mini-serial BF Friends na YT. Ostatnie odsłony natomiast nieco mnie ominęły, albowiem o ile po czasie doceniłem poziom BF1 i V (słowo daje, ktokolwiek odpowiada za nazewnictwo powinien wylecieć dyscyplinarnie z DICE), tak nie rzuciłem się na nie w dniu premiery. Wiadomość o tym, że 2042 wróci do „współczesności” brzmiała fantastycznie, albowiem bardzo tęskniłem za takim BF-em. Nie żeby pierwszo/drugowojenny epizod serii był zły, wręcz przeciwnie, aczkolwiek czegoś mi w nich brakowało. Za recenzję postanowiłem zabrać się po – około – pięćdziesięciu godzinach spędzonych z produkcją. Nie mało, ale i tak nie udało mi się sprawdzić jednego z trybów, o czym więcej napiszę w samej recenzji. Troszkę długi ten wstęp, aczkolwiek uważam, że recenzja Battlefielda 2042 wymaga ode mnie kontekstu. Zwłaszcza że byłem jedną z niewielu osób, które nie uczestniczyła w medialnym linczu nad tytułem, który – moim zdaniem i co jest najczęściej wynikiem takiego działania – narobił więcej szkód, niż pożytku. Myślę natomiast, że tyle wystarczy i zacznijmy od historii pewnej tablicy wyników.

Otóż wyobraźcie sobie, że od samego początku globalnej krytyki, jaka skierowana została w stronę produkcji DICE, to właśnie scoreboard pojawiał się najczęściej pomiędzy bluzgami i obelgami. Komentarze głównie skupiały się na tym, że tablicy „nie ma”. Co oczywiście jest nieprawdą, bo tablica wyników była, jednak nie taka, jak się tego wszyscy spodziewali. Nie było na niej wyników poszczególnych graczy. Nie mogłem na niej sprawdzić swojego wyniku punktowego, a co najważniejsze: swojego K/D. To doprowadziło do wrzenia całego internetu, z czym nie tylko się nie zgadzałem, ale też uważałem zmiany za innowacyjne, słuszne i nareszcie zgodne z meritum serii Battlefield, wyrażanego zwrotem: Play The Fucking Objective. PTFO jest znane każdemu fanowi serii shooterów (głównie) śmieciowych, a nowy scoreboard dokładnie do tego się odnosił. W Battlefieldzie indywidualne osiągi nie mają znaczenia, albowiem we flagowym trybie Conquest liczy się wyłącznie metryka zespołu w kontekście zwycięstwa lub porażki. Osoby, które ewidentnie skupiały się na osobistych osiągach, nie tylko były często kulą u nogi całego teamu, niekiedy i głównym powodem porażki, ale też były one słusznie piętnowane na kanałach audio drużyny. Liczy się tylko ona i nowy scoreboard to podkreślał. Natomiast, dlaczego tak istotne jest dla mnie niepokazywanie statystyk indywidualnych, a szczególnie K/D? Aby to wytłumaczyć, muszę sięgnąć nieco do mojego ogródka zawodowego, więc wybaczcie, postaram się streszczać. Otóż to, co mierzymy, a już zdecydowanie, przez to, co nagradzamy (np. wyższym miejscem w rankingu) wpływa na zachowanie, np. jeśli dajemy premię za linie kodu dostarczone w oprogramowaniu na produkcję, nie spowodujemy, że programiści będą dostarczać rozwiązania dobre, tylko takie z dużą liczbą linii kodu. Jeśli premia programistów zależy od ilości bugów w grze, to nie zwiększymy jakości gry, a spowodujemy, że nie będą one logowane przez testerów, bo dogadali się z programistami na podział premii. Bardzo istotne jest, aby zrozumieć łańcuch łączący metryki i zachowania. Druga sprawa to feedback, o którym więcej pisałem tutaj, więc żeby się nie powtarzać, powiem tylko, że nie, przenoszenie krytyki z widoczności publicznej do prywatnej, nie jest „lewactwem”. To właśnie z tych powodów, jako osoba siedząca w tej dziedzinie, rozumiałem i cieszyłem się ze zmian.
Niestety. Kilka tygodni temu DICE poinformowało, że tablica wyników zostanie zmieniona i wróci do standardu, do którego gracze są przyzwyczajeni. Był to moment, w którym postanowiłem, że nie ma co zwlekać z tekstem i postanowiłem wrzucić tytuł do kąta wiecznego zapomnienia. Czułem rozczarowanie ugięciem się pod naporem krzyczącego tłumu. Smaczku sytuacji dodawały wieści, że część ekipy pracującej nad grą, nie zgadza się z krytyką i zmian nie chce. Dlaczego, o tym wszystkim piszę? Ponieważ sytuacja z tablicą wyników, pokazuje stan całej gry. Ubolewam, że nie mogę pogadać z kimś, kto nad Battlefieldem 2042 pracował, ponieważ bardzo chciałbym zestawić moją ocenę wydarzeń z rzeczywistym procesem tworzenia tej gry. A wygląda to dla mnie tak, jakby przy tytule był nieustanny konflikt pomiędzy osobami niechętnymi do zmian w serii oraz tymi, którzy widzą trendy rynkowe oraz chciałyby odświeżyć gruntownie, niektóre elementy gry, jak np. scoreboard. Jedna grupa ciągnęła temat w stronę „kolejnego BF-a”, a druga chciała go diametralnie odświeżyć. Battlefield jest zatem polem bitwy (ha ha ha) idei, co finalnie daje obraz produkcji, która jest nijaka. Nie wie, czym chce być i w idiotyczny wręcz sposób to pokazuje. Scoreboard zresztą jest tego najlepszym przykładem, albowiem kiedy już pojawił się w grze, to wygląda jak twór wykonany przez kogoś w pięć minut, który na dziewięćdziesiątym ósmym spotkaniu o remake’u tablicy wyników, rzucił poprzez Zooma: „Chcecie kurwa tego boarda?! To wam dam pieprzonego scoreboarda!!”. Prosta tabelka z kolumnami w jednym kolorze, zajmująca cały ekran ze względu na 128 graczy w każdej z drużyn. Ściana tekstu to dobre określenie. Kolejne potwierdzenia mojej tezy można znaleźć od razu po uruchomieniu gry, na ekranie głównym, gdzie m.in. nie znajdziemy kampanii fabularnej. Niesmak wchodzi mocno, bo po zwiastunach mogła być czymś bardzo ciekawym, jak cały setting gry. Zajmijmy się jednak opcjami, które gracz ma.

Do wyboru są trzy tryby zabawy: Battlefied Portal, All-Out Warfare oraz Hazard Zone, którego ostatecznie nie sprawdziłem, ponieważ: a) nie ma matchmakingu (ma to sens), b) nie potrafiłem znaleźć nikogo, kto by chciał ze mną w to pograć. Najwięcej mojego czasu, a mówię tutaj o wyniku oscylującym w pobliżu 95% godzin w tytule, spędziłem w Warfare, który jest najbardziej klasycznym sposobem zabawy w Battlefielda. Wyróżniał się on m.in. kolejnym na liście top kontrowersyjnych elementów BF-a 2042, a więc operatorami – według nomenklatury Rainbow Six: Siege, tutaj nazywani specjalistami. Zastąpili oni dotychczas istniejące w serii klasy, takie jak: Assault, Support, Medic czy Recon. Specjaliści mają swoją narodowość, tożsamość, backstory, unikalną umiejętność i cechę pasywną. Przykładowo Maria Falck, to niemiecki medyk wojenny, której zdolnością specjalną jest Pistolet S21 umożliwiający strzelania leczącymi strzałkami w kompanów, a cechą pasywną ich reanimacja do pełnego zdrowia. Istotne jest natomiast to, że takie rzeczy jak apteczki czy defibrylator, są na wyposażeniu każdego ze specjalistów. Wystarczy np. wybrać apteczki jako nasz gadżet, podobnie do skrzynki z amunicją, minami przeciwpancernymi czy ładunkami C4. Pełna dowolność tworzenia naszego build’a. Bardzo ciekawe rozwiązanie, ponownie przełamujące dotychczas ustalone klasy w Battlefieldach. Tym samym specjaliści zasadniczo powinni być rozpatrywani wyłącznie pod kątem tych dwóch atutów i tyle. Niestety cała masa internetowego hejtu skupiała się na samym ich istnieniu w grze (to osoby prawdopodobnie w ogóle niegrające w grę) oraz ich cringe’u, który przyznam szczerze i bez bicia, że nawet mnie rozwalał. Kiedy pierwszy raz usłyszałem kwestie wypowiadane na zakończenie rundy, przez MVP sesji: przewróciłem oczami tak mocno, że o mało nie wypadły mi z oczodołów. Niepasujące do Battlefielda, do otoczki gry, totalnie niesmaczne. W głowie kiełkują mi pomysły na to, jak można by to zrobić lepiej, a tak wykonanie tego jest tak kiepskie, że zupełnie przysłoniło korzyści z samych specjalistów i możliwości, jakie otworzyły się dla graczy w budowaniu swoich klas. Grając jako wspomniana Maria Falck może ona być full-medykiem z rzucaną apteczką, może być medykiem z pociskami ziemia-powietrze, medykiem z minami przeciwpancernymi, czy medykiem rzucającym skrzynki z amunicją kompanom. Pełen wachlarz możliwości.
Drugim trybem jest Battlefield Portal, który od samej zapowiedzi wydawał mi się totalnie poronionym pomysłem. Portal to taki trochę edytor rozgrywki, w którym do wyboru mamy mapy z BF-a 2042, jak i po wybranych, klasycznych lokacjach z poprzednich odsłon. Jednocześnie do zmagań przeciwko sobie, staje sprzęt z różnych epok, od pojazdów po broń palną. Zapowiedź trybu wzbudził sporo entuzjazmu, natomiast od początku nie mogłem zrozumieć dlaczego. Takie pomieszanie z poplątaniem, zupełnie mi nie pasowało, co potwierdziłem sprawdzając Portal, gdy gra była już w mojej konsoli. Po pierwsze wszystkie serwery z rozgrywkami to twory społeczności, a więc cholera wie, jakie zasady sobie ludzie tam ustawiają. Może komuś sprawia przyjemność serwer „Tylko 1 punkt HP” czy „Snipers only”, ale dla mnie to absolutnie niedorzeczny pomysł – to już mnie nastawiło bardzo „pozytywnie”. Kolejnym szokiem był dla mnie fakt, że to nie tylko klasyczne mapy i sprzęt, ale również klasy oraz ekwipunek noszony przy sobie. W skrócie: to jakby całkowicie inna gra niż All-Out Warfare. To mnie zupełnie zmieszało, albowiem rozumiem zrobić tryb zabawy będący swego rodzaju placem zabaw, gdzie jednocześnie na niebie mogą walczyć Spitfire i F-22 Raptor, czy żołnierze z karabinami M1 oraz M4 – rozumiem, choć to absurd nie dla mnie. Jednak czemu zupełnie wywrócili klasy, które w zależności od epoki, w której gramy zresztą się od siebie różnią, tego nie pojmuję. Hitem natomiast, który mnie zniszczył było użycie animacji i kwestii na koniec rundy od specjalistów z All Out Warfare, mimo innych modeli postaci. Śmiech przez łzy. Wygląda to zupełnie jakoby znów, ktoś nie mógł zdzierżyć zmian wprowadzanych w serii i koniecznie chciał mieć w grze coś, co zamknęłoby usta krytykom domagającym się starego dobrego Battlefielda. Nie zamknęło. Swoją drogą to zabawne, że co roku pojawiało się to samo wycie graczy o zmiany w COD-ach, i hejt za ten sam silnik oraz brak zmian, a kiedy jakaś seria stara się zmienić, to na twórców spada grom szamba i pomyj. Dygresja. Zamykając natomiast temat Battlefield Portal, to dla mnie to już w założeniu był głupi pomysł, nawet jeśli możliwość gry, na jednych z bardziej pamiętliwych map z poprzednich odsłon, zapowiadał się wspaniale. Wolałbym jednak po stokroć dostawać te mapy w dodatkach, nieco odświeżone wizualnie, np. ujednolicając je pod otoczkę fabularną gry. Sto razy bardziej. Serio.

Oczywiście, nie jest tak, że twórcy nie dołożyli się do argumentów pod krytykę. Część z niej jest zdecydowanie zasłużona. Fakt, że za produkcję EA wyceniło na nominalną cenę gier pudełkowych na nowych konsolach, jest nieporozumieniem, biorąc pod uwagę zawartość, jaką dostajemy na płycie. Wyłącznie tryby zabawy online. Kilka trybów. 1/3 zawartości opiera się na odgrzanych materiałach z innych odsłon serii. I do tego wszystkiego brak kampanii dla jednego gracza, to wręcz niedorzeczność. Tym bardziej że założenia dla świata gry brzmiały tak atrakcyjnie do eksploracji. Niedaleko przyszłość. Konflikt o surowce. Ziemia nękana katastrofami. Zanik państw. Powstawanie nowych ugrupowań czy nacji. Gigantyczna połać możliwości pod kreowanie scenariuszy i historii, i nic z tego nie wyszło. Mimo wszystko, spędziłem jednak z tytułem te pięćdziesiąt godzin, co małą liczbą nie jest. To ponieważ u fundamentów Battlefield 2042 jest fajną strzelanką. Wygląda bardzo dobrze, a warunki pogodowe, m.in. burza piaskowa czy tornada pojawiające się znikąd, prezentują się okazale. Choć zanim wjechały pierwsze poprawki, to było trochę głupich bugów graficznych. Gra też śmiga w wysokim klatkarzu, co czuć w rozgrywce. Przyzwyczaiłem się już chyba do tego, że z każdym kolejnym BF-em, zniszczenia otoczenia są mniej okazałe, więc nawet o to nie jeńcze, choć jestem z tego powodu smutny. Rozgrywka jest na całkiem niezłym poziomie. Nowe mapy mi się podobają. Z broni strzela się znakomici, a zależnie od rodzaju czy kalibru poczucie strzelania jest inne. Ciekawym pomysłem jest to, że nawet w trakcie rund możemy całkiem dużo zmienić w noszonej broni palnej. Gra oferuje sporo odblokowań dla każdej z pukawek, umiejscowionych na kilku obszarach broni, np. wizjer, magazynek czy lufa. Dla każdego z obszarów wybieramy trzy aktywne akcesoria i to pomiędzy nimi w trakcie rund możemy dowolnie rotować. To kolejna ciekawa nowość w Battlefieldzie, gdzie możemy wybrać nasz ulubiony model broni, a następnie zbudować sobie kilka jego wariantów dostosowanych do różnych sytuacji na polu walki, i ze wszystkimi ruszać do boju. Battlefield to tak samo walka pojazdami, jak i piechotą. Tutaj za wiele się nie zmieniło, ale pochwalić muszę możliwości mapowania przycisków, które pozwalają na dowolną konfigurację – a mimo wszystko, jeśli chodzi o samoloty oraz śmigłowce, to nadal DICE nie potrafi zrozumieć sterowania nimi, po tym, jak odszedł game developer implementujący latanie w trzecim BF-ie – zgaduje. Zasadniczo w rozgrywce przeszkadza mi głównie brak komunikacji audio, wbudowanej w grę oraz system ping, który DICE chyba chciało ściągnąć od sąsiadów z Respawn, jednak udało się to mocno miernie. O ile druga sprawa bardziej jest drażniąca, tak brak voipu, to gigantyczna porażka.

Jeśli ktoś zna moje przekonania, słyszał moje opinii o twórcach i branży, to wie, że jestem osobą, która raczej wierzy w developerów. Nie staję momentalnie po stronie biednych, uciśnionych graczy, skacząc do gardeł zachłannym game developerom. Widziałem tego Battlefielda, zmiany, jakie wprowadzono i czułem, że może z tego być coś bardzo ciekawego. Trochę rozwoju, zmian, dzienników developerskich tłumaczących zmiany i wyjdzie tytuł na prostą. Z tego też powodu nie polecałem zakupu gry każdemu, kto mnie o to pytał po premierze. Jednakże zamiast natychmiastowych reakcji ze strony DICE przeczytałem, że zespół po trudnym okresie wypuszczenia gry, robi sobie przerwę świąteczną i wróci do prac nad grą w nowym roku – co proszę?! Rozumiem biznes gier wideo. Rozumiem jak wygląda obecnie sytuacja bycia wydawcą trzecio-imprezy. Jednak tutaj nie ma miejsca na przerwy. Szczególnie po wrzuceniu na półki sklepowe czegoś na wzór produktu MVP – spełniającego swojego zadanie i zaspokajającego potrzebę, jednak dalekiego od sprostaniu ceny gry, swoją zawartością. Po tygodniach bez większych zmian i aktualizacji, bez wzmianki o zawartości rozszerzającej produkcję, nagle w social media wpada wpis, że zbliża się „wyczekiwana” aktualizacji tablicy wyników, o którą tak wszyscy proszą. I znów posucha. Tak się nie prowadzi gry serwisu panowie i panie z DICE. Na tym etapie byłem już pewien, że mogę spokojnie zabierać się za recenzję, albowiem nie stanie się tu nic wielkiego. Gwóźdź do trumny, w której leżał Battlefield 2042, wbił dla mnie komunikat, że wnioski z tej części zostaną użyte w lepszym stanie kolejnego BF-a, który wchodzi w fazę wczesnego developmentu. I znów – ŻE CO?! To już zahacza o bezczelność ze strony EA. Po tym usunąłem z konsoli płytkę, odinstalowałem grę, ściągnąłem materiały na dysk USB i nie wracam do BF-a. Ni to tego z 2042, czy 2022, czy jakiegokolwiek nadchodzącego po zapowiedziach członków studia. Staje przy tym, że kupienie 2042 nie było frajerstwem, natomiast po tym, jeśli ktoś skusi się na kolejnego BF-a, to sam sobie jest winien.
Każdy, kto choć raz mnie słyszał rozmawiającego o pre-orderach, zdecydowanie ich odradzam. Finalnie każdy robi z pieniędzmi, co uważa za słuszne, jednak obecnie nic nie gwarantuje spełnienia oczekiwań graczy, a biorąc pod uwagę, że ceny szybko lecą na łeb na szyję, nie musicie być z danym tytułem, gdy ten się pojawia w sklepach. Jeśli jesteście członkiem banieczek pseudo-znajomych z Twittera i czujecie presję kupienia kolejnego hot shita, to dajcie sobie spokój z tymi ludźmi. FOMO to cholerna zaraza. Nie chciałbym, aby to, co zaraz napiszę było opacznie zrozumiane, aczkolwiek ja jestem w stanie ponieść cenę tych kilkuset złotych (od czasu do czasu), kupując coś w przedsprzedaży i zakręcić ruletką, czy będzie to zakup szczęśliwy, czy też nie. Wiedza na temat procesu wytwarzania gier pozwala mi przełknąć pewne rzeczy, ale absolutnie i bez dwóch zdań oczekuje natychmiastowego działania developerów oraz dania mi pewności, że wiedzą, co robią i mają plan naprawczy. Tutaj głównie to mnie zabolało, stąd w chwili pisania recenzji nie grałem już z dobre dwa miesiące w Battlefield 2042, a jeśli DICE zamierza odkupić się w kolejnym odsłonie, to i jemu powiem pass.
Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!




