Nie recenzja, a raczej opinia o nowości Respawn oraz (przy okazji) samej zabawie w „bitwie królewskiej”.
W tym miesiącu miałem – w końcu – zabrać się za pisanie felietonu o grindowaniu. W tym roku nie miałem zabierać się żadnego online shootera, bo GT Sport okazało się być zbyt dobre na inne pokusy. Jednak, z zupełnego znienacka, na rynku pojawiło się Apex Legends – propozycja F2P studia Respawn Entertainment, w klimacie, wciąż głośnego, battle royal. I pewnie drapiecie się po głowie, zastanawiając się: czemu postanowiłem akurat teraz wejść w ten „modny” tryb rozgrywki, a na dodatek w produkcji darmowej – więc bez końca, które tak lubię w giereczkach? Otóż wszystko za sprawą kredytu zaufania, jaki twórcy wypracowali sobie u mnie Titanfallem 2, który był kapitalną produkcją, zasługującą na większy sukces komercyjny , aniżeli faktycznie odniosła. Obiecałem sobie, że jeśli kiedyś pojawi się T3, to będę jednym z pierwszych w kolejce, aby tym razem wesprzeć developerów od samego początku. Drugim argumentem za tym, aby ściągnąć Apex Legends był sposób zapowiedzi i cichy release. Niezwykle intrygujące posunięcie w czasach, gdy cieknie praktycznie każdy zakątek sieci, a hype sieje się tonami. Szalę zwycięstwa natomiast przechyliły wieści o innowatorskim (powiedzmy) systemie komunikacji, tzw. pingowaniem. Nie żebym nie lubił z ludźmi rozmawiać na serwerach – nawet bardzo, aczkolwiek w sytuacji domowej, gdy trzeba poruszać się na paluszkach, aby nie zbudzić córki, to taki system brzmiał bardzo kusząco. „Jeśli już mam kiedykolwiek wskakiwać do pociągu battle royal, to chyba nie będzie lepszego momentu” – pomyślałem, no i jestem.

DNA Titanfall czuć momentalnie po wskoczeniu do rozgrywki. Błyskawiczne poruszanie się, dynamika ślizgów, wszechobecne linki do skracania dystansu, aż po dopieszczone strzelanie. Jeśli jesteście ciekawi i chcielibyście poczytać więcej o rozgrywce, to właściwie mógłbym wam podlinkować recenzję T2, gdzie rozpływałem się nad gameplay’em tytułu z 2016 roku. Każdy jego element został tutaj przeniesiony ze skrupulatną precyzją, co sprawia, że gra w Apex Legends jest tak samo niesamowicie rajcowna. Momentalnie przypomniałem sobie, jak wiele frajdy sprawiał mi tamtejszy parkour, w mgnieniu oka przypomniały mi się ulubione giwery, itd. Dający kopa Spitfire, błyskawiczny Alternator, czy precyzyjny G7 Scout – to kilka z moich faworytów. Aż nachodzi człowieka myśl, że brak słowa ‚Titanfall’ w nazwie tytułu jest równie zaskakujący, jak jego niespodziewana premiera. Moim zdaniem jednak, to bardzo dobre posunięcie ze strony Respawn. Z jednej strony odcinają się od głównego nurtu swojego flagowca, nie dając powodu fanom do myślenia o Apex Legends, jako formy, w którą przeistoczyła się seria z mechami. Nic nie wskazuje lepiej na spin-off niż tytuł czerpiący garściami z uniwersum, ale noszący nazwę wyciągniętą bezpośrednio z jego lore – Apex to jednostka najemników popaprańców, którzy za odpowiednią cenę zrobili by wszystko, np. stając bohaterowi T2 na drodze, w roli bossów. Podoba mi się umiejscowienie tytułu w tym świecie, choć żaden z bohaterów nie nawiązuje do niczego, co znamy. A! Właśnie. Bohaterowie.
Podobnie do Overwatch, tak i tutaj do starć stajemy w skórze jednej z 8 postaci, z czego 2 będziemy musieli odblokować za walutę gry lub kupić w PS Store – hej, to w końcu F2P. Każda z nich posiada unikalne dla niej zdolności: pasywną, odnawiającą się co minutę i specjalną, na którą poczekamy trochę dłużej. Bohaterów podzielono na znane z innych produkcji typu hero-shooter kategorie: wsparcie, ofensywy i obrony. Moją faworytką, jak dotąd, jest LIfeline, która pełni rolę medyka, przez co może wypuścić leczącego drona, podnosząc kompanów stawia przed sobą tarczę oraz ma możliwość przywołania zrzutu przedmiotów z orbity, jako zdolność specjalną. Dalej w kolejności jest Gibraltar, będący typowym tankiem, z rozstawianą barierą oraz możliwością przywołania moździerzy. Właściwie każda z postaci jest ciekawym wyborem. Niektóre z umiejętności to przeniesione z T2 cechy dostępnych tam pilotów, więc i tutaj weterani poczują się znajomo. Przyznam jestem zaskoczony, jak dobrze zbalansowano rozgrywkę wszystkimi postaciami. Pograłem chwilkę każdą z nich i spokojnie dawałem sobie radę, na poziomie ‚poświęcając trochę na naukę, to mógłby być mój main‚. Ciekaw jestem, czy Respawn pójdzie śladami Blizzarda i będzie starał się sprzedać więcej z ich historii, np. w ramach animacji. Jedyną rzeczą do jakiej mógłbym mieć jakiekolwiek pretensje, to…włosy. Wyglądają jakby były zrobione z ciastoliny Play-Doh.

Wspominałem wyżej, że jednym z powodów, przez które Apex Legends pojawiło się na dysku mojej konsoli, to chęć wsparcia kolejnego projektu studia Respawn, jednak skłamałbym mówiąc, że to tylko to. Moją ciekawość gra zdobyła nie kolejnymi rekordami graczy na serwerach czy widzów na Twitchu, ale zachwyty, jakimi obrzucano nowe battle royale i zaimplementowany w grze system komunikacji – i wiecie co? Mój Boże! Ależ to dobrze działa. Za pomocą jednego klawisza możemy oznaczyć miejsce, które powinniśmy się udać, lokalizację zauważonych przeciwników lub oznaczyć dowolny przedmiot, leżący przed nami, aby inne osoby w składzie się o nim dowiedziały. Na tym nie koniec. Istnieje koło komunikacji (również pokazywane przy użyciu tego samego klawisza), w którym znajdziemy takie komunikaty, jak oznaczenie miejsca do zabunkrowania się czy przekazania informacji, że w danym miejscu już ktoś był. Mało tego! Wyciągając na wierzch ekwipunek możemy dać znać współtowarzyszom, że poszukujemy danego rodzaju amunicji. Jeśli wierzyć informacjom w sieci, twórcy podobno grali w słuchawkach bez mikrofonów, starając się dopieścić ten element rozgrywki i wynik jest bardziej niż zadowalający. Komunikacja z losowo przydzielonymi towarzyszami działa znakomicie. Zresztą wszystko w tytule jest przemyślane do najmniej istotnego elementu. Od podnoszenia przedmiotów, gdzie gra nas informuje, że podnoszony celownik jest lepszy lub gorszy od tego, który już mamy, aż po kolorystykę łączącą broń z jej amunicją. Nic nie wkurza. Wszystko jest na miejscu i zrozumiałe. Czapki z głów.
To łączy się z kolejnym atutem Apex Legends, w porównaniu do konkurencyjnych tytułów z gatunku: składy. Normalnie słysząc, że tytuł stawia na drużyny i wymusza łączenie się graczy w trzyosobowe składy, byłbym średnio zachwycony. Ostatnio trudno mi się zgadać ze znajomymi na wspólne granie wieczorami, więc biorąc pod uwagę, że wbudowana komunikacja działa tak sprawnie, to pomysł z nastawieniem rozgrywki na trzyosobowe drużyny, wydawał się mieć szanse na sukces – co osiągnął. Jeśli tylko trafimy na osoby, które będą chciały słuchać lub nie odwalać „samotnego wilka” (czyli PTFO), to mamy spore szanse dotrwania do finałowej dwójki czy trójki, a nawet wygrać (udało mi się już kilka razy). Towarzysze mogą pomóc nam w znalezieniu konkretnego przedmiotu, podnieść nas, gdy przeciwnik nas położy lub nawet wskrzesić, gdy zostaniemy „zabici na śmierć” – na mapie rozstawione są specjalne punkty przywracania na pole walki uśmierconych kompanów. A skoro już o mapie, to również muszę przyznać, że Królewski Kanion jest bardzo fajnie zaprojektowaną lokacją. Jest na niej wiele charakterystycznych miejscówek, które służą za punkt orientacyjny, a każda z nich może stać się momentalnie polem starcia. Po całej mapie rozstawione są linki do szybkiego przemieszczania się oraz specjalne windy, które mogą wznieść nas wysoko ponad mapę, a następnie wystrzelić w dowolnym kierunku, aby błyskawicznie przenieść się na srogą odległość – choć wtedy jesteśmy widoczni dla wszystkich obserwujących niebo. Rozgrywka. Postacie. Interfejs i udogodnienia quality of life. Cholera, dosłownie wszystko im wyszło.

Miałem siedzieć w GT Sport przez cały 2019, a tu proszę. Ostatnie kilka wieczorów z podekscytowaniem wyczekiwałem kolejnego zrzutu z transportowca, przeszukiwanie w pośpiechu lokacji za jakąkolwiek bronią, najlepiej zanim dopadnie mnie przeciwnik. Później zabawa w podchody, wypatrywanie wrogów i czyhanie na odpowiedni moment do ataku. Jestem zaskoczony, jak bardzo mi się to spodobało. Szczególnie dzięki systemowi pingowania i składom. Z każdym zmniejszeniem się okręgu na mapie, informacji o pozostałych składach albo przeczekaniu biegnących na horyzoncie przeciwników, wywołuje dzikie pokłady adrenaliny. Gra też nie wygląda jak odchody jednorożca oraz działa jak należy, a nie jak….kupa….regularnej klaczy. Mimo leciwego silnika Source, Apex Legends prezentuje się całkiem nieźle równie sprawnie działa. W samej rozgrywce nie zauważyłem problemów, a co jest najważniejsze: czas, potrzebny od końca jednego meczu do startu kolejnego, to sekundy. Szukanie graczy to moment, co tylko potęguje efekt ‚jeszcze jednego meczu’. Ciekaw jestem, jak będą wyglądały zapowiedziane sezony, battle pass, nowe postacie(bo na pewno będą), może mapy oraz zapowiedziane rankingi. Cóż. Trzeba to powiedzieć. Zająłem swoje miejsce w pociągu battle royale.
Uwaga! Osoby chorujące na schorzenie wywołujące niestrawności rozgrywki i zanikanie przyjemności z ogrywanego tytułu, na skutek jakiejkolwiek implementacji mikrotransakcji, powinni wiedzieć o istnieniu kupnych lootboxów lub waluty w grze, które możemy kupić za realny hajs. Przed użyciem zapoznaj się z recenzją, gdyż jeśli zostały niewłaściwie zastosowane zagrażają uzależnieniu od hazardu, oraz uszczerbkowi na życiu lub zdrowiu(psychicznym). Jeśli nie zostały wspomnione w tekście, nie wpływają na przyjemność z gry.