A dziś zagramy w … Crash Tag Team Racing (PS2)

Po zaskakująco niezłym Crash Nitro Kart (PS2), które niemalże tak samo podobało mi się jak legendarne Crash Team Racing (PS One), czas usiąść do ostatniego „rejcera” z Crashem w roli głównej.

Recenzowane Crash Tag Team Racing (PS2) to pierwsza odsłona związana z sympatycznym jamrajem od studia Radical Entertainment, które było wtedy częścią Sierra. Od czasu odejścia Crasha spod łapek developerów z Naughty Dog jego status mocno podupadł, biorąc pod uwagę legendę, w jaką obrósł gdy zajmowały się nim „Niegrzeczne Psy”. Z tego powodu podchodziłem do tytułu ze sporą obawą, a jednocześnie nadzieję budował fakt, że akurat wyścigowe Crashe – do tej pory – mnie nie zawiodły.

W fabule wracają znani i lubiani bohaterowie

Zaczęło się całkiem nieźle. Zwiastun otwierający grę pokazywał szybkie i wybuchowe wyścigi, ale i coś ciekawego: sporą część materiału w „normalnej” formie Crash Bandicoot, czyli biegając i skacząc jamrajem. Nie wiele czasu minęło od rozpoczęcia, gdy tajemnica się rozwiązała. W Crash Tag Team Racing (PS2) spędzimy co najmniej tyle samo czasu na nogach, co w pojazdach wyścigowych. Rozpoczynając zostajemy wrzuceni w park rozrywki, który pełni rolę „huba”. Jak to bywa w parkach rozrywki, od części centralnej mamy dostęp do tematycznych części kompleksu. Jest m.in. świat prehistoryczny, baśni, a także klimatów pirackich i futurystycznych. Przypomina to w zasadzie system jaki miało Crash Team Racing (PS One), z tą różnicą, że tutaj, po światach poruszamy się pieszo, a do pojazdów wsiadamy dopiero po znalezieniu wyścigu.

Każdy z napotkanych światów jest bowiem małym sandboxem, z rozsianymi po lokacji questami, NPC-mi, zagadkami i portalami. Przypomina to trochę planety z Ratchet and Clank i nie jest to jedyna zbieżna rzecz pomiędzy dwoma seriami. Crash bowiem się zmienił. Będzie to dla niektórych szokiem, ale już nie ganiamy za jabłkami, a złotymi monetami. Kto grał w którąkolwiek z części przygód Lombaksa, pewnie od razu połączy z nimi umiejętność Crasha do zawieszania się z belek i poruszaniu się po nich oraz koktajle pozwalające przez określony czas zbierać podwójne ilości punktów– znajome prawda? A więc biegamy po mapie, zbieramy monety, za które kupujemy nowe skórki dla postaci oraz kryształy, o których powiem nieco więcej przy fabule. Powiedziałem na początku akapitu coś o questach, ale zanim Wasza wyobraźnia poniesie Was za daleko, to wyjaśnię, że chodzi o najprostsze „idź i przynieś”. Również i zagadki na mapach to nie „wyrywacze włosów”, a proste znalezienie dźwigni poruszającą platformę, potrzebną do przedostania się nad przepaścią itp. Nie jest to może zbyt wymyślne, ale w tego rodzaju produkcji adekwatne.

Koniec z jabłkami, liczy się hajs!

Poza w/w atrakcjami lokacje skrywają różne rodzaje gier: minigry strzeleckie, areny walki, „stunt areny” oraz w końcu wyścigi. Pierwszy rodzaj to zdecydowanie najsłabszy ze wszystkich. Są nudne i polegają wyłącznie na strzelaniu do ruchomych celów. Sęk w tym, że po pierwszej minigierce stają się powtarzalne i nudne, a sterowanie w nich również odbiega od ideału. Trochę to wygląda, jakby je na siłę wrzucono jako „zapchajdziurę”. Co innego natomiast pozostałe. Areny walki to pojedynki bitewne, gdzie cztery pary zawodników stają do walki „działko przeciwko działku”. Natomiast tzw. „stunt areny” to nic innego jak Tony Hawk Pro Skater samochodami: mamy rampy, wyskocznie i zbieramy punkty za ewolucje powietrzne. Areny są urozmaiceniem rozgrywki, a ponieważ ich ilość jest znikoma, swoją rolę spełniają bardzo dobrze. Największą z wymienionych atrakcji są oczywiście jednak wyścigi. Każdy z odwiedzanych światów skrywa w sobie trzy trasy wyścigowe, w których mamy możliwość rozegrania pięciu konkurencji. Strzelania do celów, strzelania do innych uczestników zawodów, jazdy na czas, zbijanie pachołków na trasie oraz w końcu tradycyjne wyścig. Omówię na czym polegają wyścigi to pozostałe same się wyjaśnią. Do konkurencji staje 8 zawodników. Tytuł gry nie zwiera słowa „kart”, więc nie będzie zaskoczeniem, że ścigamy się w wszelkiego rodzaju samochodach, czołgach, dżipach, czy łodziach z kółkami – w zależności od wybranej postaci. Mimo, że poza wyścigiem biegamy Crashem, to przy samych zawodach mamy możliwość wyboru dowolnej postaci. W skład kierowców wchodzą znane postacie z serii oraz dwie nowe, związane bezpośrednio z fabułą Crash Tag Team Racing (PS2). Nie tylko samym wyglądałem bolidów różnią się postacie, ale i ich kategorią oraz – najważniejsze – uzbrojeniem. Nie mowa tutaj o uzbrojeniu łapanym na trasie, gdyż te są takie same dla wszystkich, ale działkach balistycznych na tyłach wozu. No dobra, ale jak operować działkiem gdy musimy kierować bolidem? Tutaj pojawia się słówko ‘tag’ z nazwy gry.

Pomysł z łączeniem się kierowców na torze to ciekawy patent

Tak się bowiem składa, że w trakcie wyścigu możemy wywoływać fuzję z innymi kierowcami. Po połączeniu swoich sił z rywalem, jeden staje na działku z tyłu wozu, a drugi zajmuje się kierowaniem. Bardzo ciekawy pomysł. Wprowadza elementy strategii do wyścigów. Tak się składa, że w momencie rozłączenia się pary, ten który zainicjował rozłączenie dostaje sporego przyśpieszenia, więc trzeba wiedzieć kiedy się rozłączyć od partnera. Pokonywanie innych zawodników generuje punkty ‘boost’, których odpowiednia liczba pozwala przez chwilę poruszać się bolidowi z dużą prędkością. Przyspieszenie również możemy zebrać driftując na zakrętach lub eliminując rywali „dopałkami” z torów. Reszta zabawy to już tradycyjne wyścigi. Za wygraną otrzymujemy kryształy, potrzebne do posuwania naprzód fabuły. Teraz gdy przedstawiłem mniej-więcej jak wygląda gameplay, to mogę przejść do połączenia obu wariantów rozgrywki i podsumowania. Otóż sam pomysł połączenia gry platformowej oraz wyścigowej, to kapitalna sprawa – w założeniu. Mamy przecież połączenia dwóch rzeczy, w których Crash Bandicoot czuł się znakomicie. Otwarte lokacje światów jako place zabaw sprawdzają się bardzo dobrze jako element przejściowy pomiędzy kolejnymi wyścigami. Mało tego, to na nogach odblokowujemy skróty torów, więc jest nawet element łączący oba rodzaje rozgrywki. Same wyścigi natomiast są widowiskowe, wybuchowe, a dzięki możliwości łączenia się z przeciwnikami dostarcza bardzo oryginalnych doznań. Jest jednak jeden problem. Ponieważ dosyć mocno nastawiono wyścigi na strzelanie, same tory są raczej nudne i podobne do siebie. Próżno szukać tutaj wymyślnych pomysłów Crash Team Racing (PS One). Tory to w zasadzie jedyny aspekt wyścigów, do którego mógłbym się przyczepić. Nie pamiętam bym jakikolwiek z nich specjalnie polubił lub zapamiętał na dłużej. Strzelanie również wypchnęło aspekt ściągania się na drugi tor – bardziej liczy się dobre wykorzystanie fuzji, aniżeli nasz kunszt na torze. Są to zdecydowanie inne wyścigi z Crashem niż Crash Team Racing (PS One), więc wszystkich szukających podobnych doznań odsyłam do Crash Nitro Kart (PS2), któremu jest zdecydowanie bliżej do wielkiego hitu PS1.

Rozpisałem się jak cholera o rozgrywce, a zostały jeszcze inne aspekty gry. Na szczęście zarówno o fabule oraz doznaniach audio-wizualnych nie planuję napisać tyle samo, więc jeśli jesteście już zmęczeni: jeszcze trochę i kończę. Zaczynając od grafiki, to muszę przyznać, że byłem bardzo zadowolony z tego co zobaczyłem podczas grania. Zarówno cutscenki oraz sama gra zostały wykonane całkiem nieźle i po słabym – moim zdaniem – Crash Twinsanity (PS2), to część platformowa produkcji recenzowanego tytułu może się podobać. Modele postaci nie tylko zaprojektowano z należyta starannością, ale i ich design mi się spodobał – również po przeżyciach z ostatnią ogrywaną częścią serii. Pozytywne wrażenie również przynoszą wozy wyścigowe. Powiedziałem już trochę o torach w akapitach wyżej, więc nie będzie zaskoczeniem, że właśnie prezencja torów to jedyny element wizualny do którego można się przyczepić. Nie wszystkie, gdyż znajdą się ciekawsze, ale ogólne wrażenie jest raczej nudnawe. Również w ruchu wszystko wygląda ok, a animacja łączenia się pojazdów w wyścigu, podoba się za każdym razem. Naprawdę tu mnie tytuł zaskoczył. Nie było natomiast zaskoczenia w muzyce. Soundtrack bardzo przypominał mi to, co usłyszałem grając w Crash Twinsanity (PS2). Co w zasadzie nie jest dziwne, skoro za udźwiękowienie odpowiadał ten sam skład.

Może i urwis, ale lubię tego jamraja no 😉

Przyszedł czas by napisać coś o fabule. Grając w Crash Tag Team Racing (PS2) zastanawiałem się jak trudne może być napisanie trzymającej się kupy fabuły dla tak prostej gry. Przecież nikt – chyba – nie wymaga cudów od pisarzy w grze platformowej, a tym bardziej wyścigowej. Każdy kto grał w jakąkolwiek część serii o jamraju pewnie wie, że fabuła zawsze krąży wokół kryształów i klejnotów. Nie inaczej jest i tym razem. Kierowany przez Von Clutcha (niemieckiego cyborga) park rozrywki MotorWorld przez wiele lat był miejscem zażartej walki zawodników na torach. Jednak zaczynając grać dowiadujemy się, że jego renoma trochę podupadła, na dodatek ktoś ukradł potrzebne do działania parku klejnoty oraz Black Power Gem – kryształ potrzebny do życia właściciela parku. Bez niego, Von Clutch ma jednie kilka godzin życia. W tym samym czasie ekipa Bandicoot i Cortex, walcząc pojazdami, wpada do parku. Von Clutch ogłasza, że w akcie desperacji jest w stanie oddać park na własność osobie, która zdobędzie, rozrzucone po parku klejnoty i potrzebny mu do życia kryształ. Tutaj w zasadzie można skończyć opowiadanie o fabule, ponieważ od tego momentu rzucamy się w pogoń za kryształami mocy, które zdobywamy przez wygrywanie konkurencji wyścigowych, minigry, znajdujemy je na mapie lub kupujemy od pracowników parku za monety. Kryształów jest znacznie więcej niż konieczne do ukończenia fabuły, a to przez to, że są one również walutą kupowania skórek dla bohaterów i nowych pojazdów. Ogólnie jest sporo tego do zebrania i jeśli ktoś chce wycisnąć 100% z tytułu, trochę się naszuka.

Teraz pytanie: skoro ktoś ukradł klejnoty, to po co je umieścił w każdej z części parku? Może za dużo myślę, jak na produkcje tego kalibru, ale po prostu przez większość gry miałem wrażenie, że „przecież to nie ma sensu”. Końcówce również kompletnie brakuje polotu, a sam koniec – tuż przed napisami – pozostawia wiele do życzenia. Całe szczęście gra dosyć często bawi, choć i tu jest problem. Humor w grze, jakby to powiedzieć, jest nieco czarny i grubiański. Crash bowiem w tej części jest łobuzem i rozrabiaką. Jamraj nigdy nie był ukazywany jako zbyt inteligentny, ale nigdy nie nazwałbym „prankster’em”. Jedną ze znajdziek w grze są dla przykładu tzw. die-o-ramy, krótkie sekwencje w których Crash zostaje jakiś bardzo głupi sposób zabity lub powoduje śmierć kogoś z pracowników parku. Niektóre są wypadkami, a inne jego czysto wrednym zachowaniem. To czy komuś się to spodoba lub nie to kwestia gustu. Ja tam się kilka razy uśmiechnąłem pod nosem, choć dziś pewnie tytuł w stylu „Happy Three Friends” – nawet w wersji soft – nie przeszedłby jako gra dla dzieciaków.

PLUSY

  • Platformer + wyścigi !
  • Całkiem niezła dla oka
  • Humor
  • Dużo do odblokowania
  • Pełne akcji wyścigi w wybuchowym klimacie

MINUSY

  • Nudnawe tory wyścigowe
  • Kiepsko opowiedziana i posiadające dziury tło fabularne
  • Humor

Na pewno warto zagrać i to nawet dziś. Wizualnie gra na pewno nie wywoła u Was koszmarów, a najbardziej warto ze względu na połączenie dwóch styli w jednym tytule. Strzał w dziesiątkę i bardzo żałuje, że równie celnie nie udało się ustrzelić fabułę.

Ocena: 7.5/10

[Wpis został opublikowany również w ramach recenzji użytkowników PSSite.com pod linkiem]

Możliwość komentowania jest wyłączona.