Tomb Raider: Definitive Edition (PS4)

Nigdy nie byłem przesadnym fanem serii przygód pani archeolog Lary Croft. Wprawdzie ukończyłem trzy części na PS1 za „bajtla”, ale bez szału. Teraz czas na reboot marki. Od razu w odnowionej wersji na PS4.

Grę rozpoczyna intro pokazujące w bardzo skrócony, szybki sposób, jak Lara Croft znalazła się na wyspie, leżącej w tzw. Trójkącie Smoka – japońskim odpowiedniku Trójkąta Bermudzkiego, na południe od Kraju Kwitnącej Wiśni. Tam rozgrywać będzie się cała gra. Statek Endurance, którym podróżowała, trafił na potworny sztorm, rozrywający go w pół i powodując rozbicie się Lary oraz grupy podróżujących z nią osób, na pozornie niezamieszkanej wyspie. Do tej pory brzmi to bardzo podobnie do pomysłu na Far Cry® 3 (PS3), choć o większym podobieństwie nie jestem w stanie powiedzieć – hitu Ubisoft jeszcze nie ograłem. Młoda pani archeolog wyruszała w podroż poszukując starożytnego państwa Yamatai, nad którym władzę sprawowała szamanka Himiko. Załoga statku nie zaskakuje i wpisuje się w klisze filmów przygodowych, amerykańskiej produkcji. Znajdziemy tu m.in. naukowca karierowicza, który bardziej skupia się na dobrym wizerunku przed kamerą niż badaniach oraz poszukiwacza przygód, będącego mentorem Lary i przyjaciela rodziny Croft. Nie oznacza to jednak, że fabularnie jest przesadnie przewidywalnie i nudno. Zupełnie odwrotnie. Wydarzenia na wyspie oraz tajemnice jakie skrywa są niezmiernie ciekawe i zaskakujące. By nie zaspoilerować nikomu odkrywania sekretów tajemniczej wyspy, powiem jedynie, że nie jest to gra dla młodszych graczy oraz osób o słabych nerwach. Nie raz będziemy w panice wykonywać QTE, a osoby o słabszym żołądku kilka razy odwrócą się od „klimatu” niektórych lokacji. Kompletnie nie spodziewałem się takiego obrotu fabuły i z każdą kolejną godziną zaskakiwany byłem co raz bardziej. Najważniejszym jest jednak fakt, że gra wciąga. Nawet w momentach, gdy mamy nieco więcej swobody nad wyborem dalszej drogi, czujemy niedosyt historii, połączony z nurtującym pytaniem „co dalej?”. Mimo, że w wielu kwestiach jesteśmy w stanie przewidzieć, co się stanie komu itd., to jednak historię przedstawioną w grze zaliczam do plusów, a najistotniejszym jej atutem jest sama Lara.

Jeśli ktoś grał lub oglądał produkcje z Lara Croft w roli głównej, to pewnie pamięta ją jako pewną siebie, sprytną, inteligentną i oczywiście atrakcyjną panią archeolog, która równie sprawnie pracuje z książkami, jak i bronią palną. Obraz Lary, utrwalony w nas przez niezliczone tytuły gier, również i mi zapadł mocno w pamięci i będąc szczerym, nie podchodziłem zbyt optymistycznie do ugrzecznienia jej. Szczególnie, że z któregoś odsłuchanego podcastu, dowiedziałem się, że jest to historia o dziewczynie, która „wybije dziesiątki wrogów z zimna krwią i rozpłacze się przed ogniskiem”. Teraz już wiem, że to totalne bzdury. Crystal Dynamics wykonało ryzykowny, acz – teraz dla mnie – zrozumiały krok i postanowili pokazać jak „narodziła się” Lara Croft. Zobaczymy, więc jak nieco naiwna i przesadnie ciekawska młoda badaczka, zmienia się w obraz kobiety, która pasuje do tego, co przeczytaliście na początku akapitu. Pozostaje kwestia, czy wydarzenia jednej przygody są w stanie tak wiele zmienić w osobie – po obejrzeniu, co spotkało ją na wyspie, jestem na tak. Zdecydowanie jestem daleko, od umniejszania przemiany jaką dokonuje się na naszych oczach. Fantastycznie się ogląda jak etapami, wydarzenie i po wydarzeniu, zmienia się osobowość, charakter i zachowanie Lary. Odmienia się jej nastawienie do innych. Pierwsze samotne polowanie na zwierzynę, pierwsze zabójstwo, utrata przyjaciół – przedstawiono to wzorowo i w pełni rozumiem, że czasem dziewczynę, to co musiała robić by przetrwać, mogło wprawić w „ponury” nastrój, gdy już miała chwilę na refleksje.

Tutaj można by pomyśleć, że właściwie nowy Tomb Raider to historia liniowa i mocno przesiąknięta fabularnie, co jest diametralnie inne od jej poprzedniczek, szczególnie numerowanych części. I tak jest, ale twórcy bardzo umiejętnie połączyli to, co fani uwielbiali w serii, jednocześnie ubierając tytuł w nowoczesność i dzisiejsze standardy produkcji. Mamy więc segmenty mocno „oskryptowane” i liniowe, w połączeniu z otwartymi przestrzeniami do szukania sekretów oraz grobowce. Połączenie idealne. Sporą część gry stanowią fabularne sekcje, w stylu serii przygód Nathana Drake’a. Zgadza się i podobnie jak w produkcji Noughty Dog są one wypełnione akcją, momentami niemożliwymi do wykonania, prostych QTE, bardziej skomplikowanych zagadek i od czasu do czasu po podkradania się. Na nudę tutaj nie ma co liczyć. Dzieje się dużo, choć gra pozwala nam chwilami odetchnąć. Wtedy gra wraca do tego, co pamiętam, że lubiłem w Tomb Raiderach: rozwiązywanie zagadek, poprzez rozkminianie działania mechanizmów i szukania odpowiedniej „dźwigni”. Widzimy platformę gdzieś wysoko i zaczynamy główkować jak się do niej obrać.

A trzeba powiedzieć, że jest nad czym marnować czas. Twórcy w Tomb Raider: Definitive Edition (PS4) umieścili całą masę znajdziek, dzienników i skarbów do zbierania. Każda z lokacji posiada procentowy wykaz ukończenia, więc wiemy ile jeszcze musimy spędzić czasu z nosem przy ziemi, czy na „lizaniu ścian”. Tutaj też warto dodać, że o znalezione dzienniki oraz skarby zadbano na wysokim poziomie – m.in. dokumenty odczytywane są przez osoby będące ich autorami. Niezależnie, czy chodzi o szpiega na zamku Himiko, służącą na jej dworze lub japońskiego żołnierza z czasów II WŚ. Głosy brzmią autentycznie i dobrze się ich słucha. Natomiast jeśli chodzi o skarby, to te opisuje sama Lara, często dorzucając jakieś ciekawostki historyczne – stąd np. dowiedziałem się co to Inro. Gdyby tego było mało to każda z lokacji posiada swoją paletę wyjątkowych zadań, związanych z jej krajobrazem bądź umiejscowieniem. W lesie przyjdzie nam szukać grzybków, a w opuszczonej stacji radiowej gra wyznaczy nam za cel spalenie plakatów. Jasne. Możemy je ominąć, nie interesować się nimi i ukończyć grę, dlatego też twórcy nie wysilali się zbytnio by utrudnić nam życie. Na każdej z lokacji do znalezienia jest mapa skarbów, dzięki której znajdźki będziemy odnajdywać znacznie szybciej. Często takie mapy znajdziemy w rozsianych po grze grobowcach. W końcu nie od parady w tytule gry mamy „Tomb”. Grobowce to ukryte komnaty, które składają się z zagadki do rozwiązania. Te najbardziej przypominały mi stare przygody Lary, choć oczywiście są znacznie mniejsze, będąc składową tytułu, a nie jego epicentrum. Sami, więc widzicie, że twórcy postarali się by grę nie kończyć zbyt szybko. Nie jest to bowiem wyjątkowo długi tytuł, porównując go znów z serią Uncharted myślę, że oba tytuły posiadają podobnej długości wątek główny. Zadania poboczne jednak warto robić, ponieważ na tym nie koniec nowoczesności w Tomb Raider: Definitive Edition (PS4).

W grze zaimplementowano prosty system craftingu broni oraz jej ulepszania. Przeszukując lokacje natkniemy się na skrzynie z narzędziami, zamknięte kufry, bagaże rozbitków itd. Otwierając je znajdujemy surowce dzięki, stanowiące walutę, za którą Lara może „wykupić” ulepszenia do swojej broni. Taką robótkę pani archeolog wykonywać może jedynie w obozach i ogniskach, które działają podobnie jak ogniska w Dark Souls (PS3) po znalezieniu Lordvessel – umożliwiają szybką podróż do wcześniej odwiedzonych lokacji. Crafting to fajny pomysł choć można by się przyczepić, co do braku logicznego uzasadnienia możliwości skonstruowania niektórych dodatków przez Larą, w sytuacji i przy możliwościach jakie miała. Jednak to gra i w ogólnej ocenie jestem zadowolony z możliwości rozbudowania broni, nawet jeśli czasem się skrzywię patrząc, co tam Lara jest w stanie sama ogarnąć. MacGyver wymięka. Poza majstrowaniem i szybką podróżą, obozy oraz ogniska dają jeszcze jedną ważną funkcję gry: system rozwoju postaci. Dobrze przeczytaliście. Lara „leveluje”, zdobywa doświadczenie i odblokowuje skille. Tutaj sensowność nabywanych umiejętności jest już lepiej przemyślana, gdyż większość z nich opiera się o rzeczy, których główna bohaterka nauczyła się przez doświadczenia na wyspie, a podzielono je na trzy rodzaje: walki, przetrwania oraz łowy. Każda ze zdolności do odblokowania potrzebuje punktu umiejętności, który zdobywamy podnosząc poziom doświadczenia Lary, poprzez wykonywanie właściwie wszystkiego w grze. Kolejne etapy fabuły, zabójstwa, znajdźki, odszukane dokumenty i skarby, a nawet zabijane zwierzęta. Wszystko generuje punkty doświadczenia, z możliwością premii za np. celny headshot lub skompletowanie zestawu dokumentów tego samego autora. Teraz już bardziej chce się „lizać te ściany”, prawda?

Kwestią trudną, a może bardziej kłopotliwą do oceny jest warstwa techniczna. To pierwszy remaster z PS3 jaki oceniam, a ponieważ nie ogrywałem oryginały nie porównam jak wiele zmieniło się od wersji z poprzedniej generacji. Powiem jak jest, a jest: ładnie – najlepsze określenie grafiki dla konsolowca 😀 Widać, że tytuł nie jest grą robioną na PS4, szczególnie po takich elementach jak roślinność i woda. Nie powiem, ukuło w oczy grając po ukończeniu dodatku do Wiedźmin 3: Dziki Gon (PS4). Jednak przecież to tylko remaster, a uwierzcie mi nie ma biedy. Takie efekty jak lens flare, sam ogień czy efekty cząsteczkowe prezentują się zadowalająca. Generalnie rzec ujmując byłem zadowolony z grafiki, nie czułem się, że gram w grę z poprzedniej generacji. Natomiast rzeczą, która zasługuje na brawa to projekty lokacji, a zwłaszcza feudalnych pałaców i świątyń. Jeśli ktoś lubi klimaty „samurajskie”, to zdecydowanie powinien sobie zagrać w ten tytuł. Nie raz ogrywając tytuł zatrzymywałem się na chwilkę, by rozejrzeć się po efektach pracy Crystal Dynamics. Również w kwestii animacji jest bardzo dobrze. Przez całą grę nie zauważyłem diametralnych spadków animacji, które rażąco oddziaływałyby na grę, a sam tytuł działa na pewno powyżej 30fps.

Podobno poprawiono także trochę modele postaci, a najbardziej ten Lary Croft, gdzie podkręcono mimikę twarzy oraz poświęcono szczególną uwagą jej włosom. Z zasłyszenia wiem, że na poprzedniej generacji jej włosy przypominały „papkę” na głowie, gdzie tutaj mamy już pełne L’Oréal Paris, czy inne Garnier. Włosy powiewają na wietrze, ładnie reagują na ruchy postaci i nigdy się nie brudzą. Pozostałe postacie już nieco gorzej radzą sobie w kategorii fryzjerskiej, choć daleko im do powodowania ślepoty. Nie mogę również powiedzieć złego słowa o głosach bohaterów. Tutaj również na pierwszy plan idzie Lara, ze swoim pięknym, brytyjskim akcentem. Urodziwa Camilla Luddington wcieliła się w role naturalnie i autentycznie. Nieco gorzej jest z pozostałą grupą rozbitków, gdzie widać na pierwszy rzut oka poprzednią generację w podrasowanej rozdzielczości. I choć znów trzeba przyznać, że to tylko remaster, więc i sama przebudowana Lara jest pozytywem, to szkoda, że nie poświęcono trochę więcej czasu reszcie modeli.

Czytając opinie na temat Tomb Raider (PS3), najczęściej pojawiającym się powodem narzekań była historia tytułu, co jest dla mnie zaskoczeniem. Głównie dlatego, że kilka razy zostałem przez twórców miło zaskoczony, nawet myśląc dwukrotnie, że już dotarłem do końca i tu nagle zwrot akcji. Biorąc pod uwagę już nawet takie rzeczy jak spuściznę serii Tomb Raider, to jest to najlepsza fabularnie odsłona – bez dwóch zdań. Nie widzę by takie Uncharted było w tej kwestii dramatycznie lepsze, a takowych narzekań na exclusive SONY nie widziałem poza portalowym WG. Przy czym oba tytuły bardzo wiele łączy, choć tak jak przygody Nathana Drake’a to humorystyczne kino akcji, z przygodowym zacięciem w stylu Indiana Jones, tak Tomb Raider: Definitive Edition (PS4) jest w znacznie poważniejszym klimacie. Coś jakby połączyć The Edge (Lekcja Przetrwania 1997) , ze szczyptą Beara Gryllsa i trochę Rambo. Crystal Dynamics może i gdzieś w planach wzorowało się na flagowej produkcji Naughty Dog, ale nie dajcie się zwieść to zupełnie inne tytuły. Łączy je jedynie zew wybuchów i rozwiązywanie zagadek dawno zapomnianych czasów. Zarówno Larze, jak i Nathanowi przytrafiają się akcje niesamowitego szczęścia, które na Śląsku kwituje się symbolicznym „ja, mhm”. Jednak o ile przygodę tego drugiego można uznać za „przyjemną”, tak historia pani Croft to przeżycie znacznie bardziej „dorosłe”. Stąd też jeśli gry Niegrzecznych Psów się Wam podobały jest spora szansa, że i Tomb Raider: Definitive Edition (PS4) się Wam spodoba. Jeśli nie….to również. Bo to rewelacyjna gra jest.

PLUSY

  • Nowa Lara Croft – model, animacja twarzy, włosy, głos
  • Dużo akcji i momentów zapierających dech w piersiach
  • Urokliwe widoki
  • Płynna rozgrywka
  • Ciekawostki historyczne
  • Crafting broni
  • Logiczny system rozwoju pani archeolog
  • Niezła grafika
  • Tajemnice wyspy
  • Historia trzymająca nas przy konsoli
  • Dla osób z dużą ilością wolnego czasu fura znajdziek
  • Narodziny „legendy” na naszych oczach

MINUSY

  • Mimo to jednak tylko remaster
  • Brak większych poprawek modeli pozostałych postaci
  • Niektóre ulepszenia broni przesadzone
  • Miejscami przesadny gore

Jak rebootować serię to właśnie tak. Doskonały tytuł pełen akcji, przygody, urokliwych widoków i pięknych włosów. Szczerze polecam.

Ocena: 9/10

[Wpis został opublikowany również w ramach recenzji użytkowników PSSite.com pod linkiem]

Możliwość komentowania jest wyłączona.