Killer is Dead™ (PS3)

Moje drugie podejście do gier SUDA 51 po kapitalnym Killer7 (PS2).
The Job
Killer is Dead

Naturalną rzeczą było, że jak tylko odpaliłem tytuł zacząłem szukać podobieństw z Killer7 (PS2). W grze wcielamy się kolejny raz w killera, ale tym razem JEDNEGO. Protagonista Mondo Zappa jest członkiem organizacji płatnych zabójców, działającej legalnie dla rządu USA. Jej szef, Bryan Roses opisał organizacje jako pierwszą linią obrony Ameryki dla specjalnych zleceń. Bardzo specjalnych, ale powoli. Oprócz Mondo, w skład organizacji wchodzą wspomniany szef Bryan, jego prawa ręka Vivienne oraz Mika, partnerka głównego bohatera. Wspólnie walczą ze złem świata. Poza Miką, każdy członek grupy posiada swoją unikatową zdolność. Vivienne to motocyklistka potrafiąca przywołać 7 dodatkowych, uzbrojonych w pistolety par rąk, dzięki którym zasypuje przeciwników gradem pocisków. Ciało Bryana w połowie jest cybernetyczne, a jego wyjątkowym skillem jest wieżyczka z działkiem gatlinga i wyrzutniami rakiet, schowane w niewiele większym od niego kufrze. Natomiast rozkrzyczana uczennica Mika…cóż, właściwie poza byciem „ekranem continue” dla Mondo, to nie posiada ona wyjątkowych zdolności. Przy tak „barwnej” grupie, nasz główny bohater nie mógł być przecież całkowicie normalny? Mondo Zappa to dzierżący w prawej ręce katanę elegancki zabójca. Również on częściowo jest robotem, ponieważ posiada cybernetyczna rękę, którą potrafi się zmienić w ludzką (?), działko lub wielkie wiertło.

Do tego momentu wszystko brzmi normalnie jak na grę z Japonii, tym bardziej normalne jak na japońską grę w 2016 roku. Jednak pamiętajmy, że mamy do czynienia z produkcją Goichiego Sudy. Podobnie jak przy Killer7 (PS2) o fabule gry nie da się za wiele powiedzieć, bez zepsucia zabawy z odkrywania. Kolejny raz Goichi zabiera nas na zakręconą podróż po najdziwniejszych pomysłach na misje, przeciwników i historie bohaterów. W świecie zaprezentowanym w grze bardzo ważnym elementem całości jest nasz Księżyc. Ten kawałek skały krążący wokół Ziemi, jest magnesem dla „złej energii” jaka emanuje z naszej planety, gdy dzieje się coś złego, a efektem ubocznym tego jest materia zwana Dark Matter. Naszym zadaniem jest, więc zapobieganie wszelkim zagrożeniom jakie spadają na USA oraz całą planetę, z jej powodu. Chyba zrozumiałym jest, że z takim zagrożeniem da sobie radę tylko specjalna jednostka, a taką właśnie jest Bryan’s Execution Office, którego Mondo jest głównym zabójcą. Tak oto gra zabiera nas od zlecenia do zlecenia, od celu do celu w odjechaną podróż, gdzie znajdziemy nawiązania do „Alicji w Krainie Czarów”, spotkamy Audrey Hepburn – a przynajmniej jej bardzo wierny model – oraz stoczymy walkę z lokomotywą, będącą moim imiennikiem. Genialne. Goichi Suda kolejny raz mnie porwał swoimi pomysłami. Takich rzeczy nie uświadczy się w żadnej innej grze. Każda misja to coś innego i nie raz przychodzi grając kręcić głową z niedowierzania, co ten Suda wymyślił. Podobnie jak w Killer7 (PS2) wszystko w pokręcony i niesamowity sposób jakoś trzyma się kupy, choć próżno szukać tu spisków i afer na tle politycznym. Stosunkowa prosta historia z kilkoma wątkami, których przyjdzie nam szukać pomiędzy wierszami wymawianych kwestii. Idealnie pasuje to typu rozgrywki Killer is Dead™ (PS3).

Studio Grashopper Manufacture stworzyło bowiem pełnego akcji slashera, w dosłownym tego słowa znaczeniu, z domieszką shootera oraz RPG. Choć od razu muszę wspomnieć, że te dwa ostatnie to jedynie strzelanie z lewej ręki bohatera w perspektywie pierwszej osoby oraz rozwijanie umiejętności Mondo. Porównując Killer is Dead™ (PS3) z takimi tytułami jak Devil May Cry 3: Dante’s Awakening (PS2), czy (z usłyszanych opinii) Bayonetta (PS3), to tutaj mamy do czynienia ze znacznie prostszym, od strony technicznej systemie walki. Nie ma co szukać mniej lub bardziej skomplikowanych kombinacji klawiszy oraz okien na blok/unik wielkości atomu. W zasadzie cały system walki skupia się na ataku oraz bloku, który w połączeniu z kierunkiem daje unik. Właściwie można powiedzieć tyle. Brzmi bardzo prosto, ale bez przesady, gra nie jest samograjem. Trafienia w przeciwników bez obrażeń po naszej stronie zwiększają licznik combo, który im większy, tym szybciej zadamy kolejne ciosy. Gdy osiągniemy maks, a okładanemu przez nas przeciwnikowi skończy się życie, następuje efektowne wykończenie, które wybieramy z czterech możliwych – każde dająca inne nagrody. Odpowiednio wyprowadzony blok powoduje parowanie, które kreuje okno do zadania serii cięć. Natomiast dobrze wymierzony unik wywołuje możliwość kontry, w której cały ekran staje się krwisto czerwony, czas zwalnia i przez mashowanie kwadratu możemy wyprowadzić kilkanaście ciosów w bezbronny cel. Od czasu do czas gra zmusi nas do użycia lewego ramienia Mondo, by zastrzelić jakiegoś oprycha, ale nie warto o tym się rozpisywać więcej. Taki system walki dawał mi przez całą grę masę dobrej zabawy i zachwytu, bo wszystko co dzieje się na ekranie wygląda zajebiście efektowanie. Rozbryzgi krwi towarzyszące cięciom, urywane kończyny, czy wspomniane efekty specjalne, jak zwolnienie czasu i cienie Mondo obrazujące wyprowadzanie uber-szybkich trafień.

Wszystko za sprawa bardzo ładnej dla oka grafiki i ciekawym stylu produkcji. Gdybym miał to z czymś porównać, to najbardziej Killer is Dead™ (PS3) przypomina mi Yaiba: Ninja Gaiden Z (PS3). Tyle, że mniej komediowo, a bardziej „błyszcząco”. Tak czy owak, gra może się podobać, chyba, że ktoś nie znosi anime lub nie robi wrażenia na nim grafika w stylu cell-shading. Tytuł będzie robił wrażenie jeszcze przez długie lata, m.in. dzięki bardzo nietuzinkowemu stylowi. Krew bryzgająca z ran przeciwników, efekty towarzyszące walką, modele postaci – wszystko w iście „sudowym” stylu. Może i szarzy przeciwnicy nie grzeszą wykwintnością, jednak przy bossach znów dali popis. W pamięci zapadł mi główny zły gry David, który wygląda jak żywcem wycięta postać z mangi JoJo Bizarre Adventure. Pozostali nie odstają swym odjechaniem. Z Alicją i lokomotywą na czele. Przynajmniej na tyle, ile jestem w stanie zauważyć po dwóch tytułach. Wrażenie potęguje muzyka, fenomenalnie wpasowująca się w klimat produkcji. Akira Yamaoka wykonał świetną pracę nad muzyczną stroną produkcji, zarówno gdy przeglądamy misje w menu gry, oglądamy cutsceny przed misją, czy walczymy z bossem (ostatni = miód dla uszu). Wśród opinii internetowych tytuł zbiera mieszane oceny, ale soundtrack jest generalnie chwalony, więc polecam posłuchać, chociażby na YT. Genialnie też pasuje utwór Jesse and The Bonez przy napisach końcowych – aż miło się siedziało patrząc na listę płac.

Kolejnym elementem łączącym Killer is Dead™ (PS3) i Killer7 (PS2) jest Blood. Zdobywamy ją poprzez pokonywanie przeciwników, a jest ona nam potrzebna do wykonywania specjalnych wykończeń przeciwników oraz zużywana, gdy korzystamy z możliwości lewej ręki Mondo. Czyli bardzo podobnie jak to miało miejsce w tytule o rodzinie Smith. Z tą jednak różnicą, że nie używamy jej już do zwiększania możliwości bohatera. Służą do tego inne dwie „waluty”: księżycowe kryształy i diamenty. Pierwsze pozwalają rozwijać umiejętności Mondo, o takie rzeczy jak wielokrotne uniki, silniejsze pociski z działka oraz kolejne poziomy maksymalnej prędkości cięć. Jest tego wiele i jednokrotne ukończenie gry, nie pozwala odblokować wszystkiego. Nie wszystkie oczywiście się przydają. Z dwóch opcji ramienia bohatera praktycznie nie korzystałem, choć może nieco inaczej będzie się miała sprawa na wyższych poziomach trudności. Grając na poziomie NORMAL, nie miałem większych problemów przez całą grę, a ekran game over widziałem jedynie kilka razy. Szybko zrozumiałem, że prawdziwa zabawa zaczyna się na wyższych poziomach trudności, gdzie zmieniają się bardzo znacząco mnożniki obrażeń. Wyższe poziomy pozwalają uzyskiwać lepsze oceny wykonanych misji i więcej dolarów nagrody. Przecież to nic dziwnego, że płatny zabójca otrzymuje kasę za zlecenie. A jak najlepiej ją wykorzystać?

Na panienki. Gdy bohater gry nie rozczłonkowuje przeciwników, spędza czas na „flirtowaniu” z panienkami, a przy odrobienie starania się i więcej. Z tego powodu potrzebuje kasy na zachęty pod postacią prezentów. Kwiaty, perfumy, alkohol i błyskotki – standard. Gigolo Missions – bo tak się nazywają – to mini-gry w randkowanie z pięknymi dziewczynami. Cała zabawa polega na gapieniu się w „czułe miejsca” partnerek, jednak tylko wtedy kiedy na nas nie patrzą. Jeśli zostaniemy przyłapani na nazbyt częstym „zerkaniu”, to nici z szczęśliwego zakończenia randki. Z drugiej strony jeśli pójdzie nam dobrze, to możemy wręczyć piękności prezent. Kilka takich prezentów, zanim minie czas i randka kończy się sukcesem. Każda z panien ma zestaw prezentów, które działają na nią lepiej lub gorzej. Może dziwnie to zabrzmi, ale przypomina mi to trochę Harvest Moon: Back to the Nature (PS One), gdzie testowało się kwiatki, jajka, mleko lub ser na dziewczynach z wioski, tyle, że w bardziej dorosłym wydaniu i niekoniecznie finałem jest ślub. Warto te mini-gry ukończyć przynajmniej raz i usłyszeć okrzyk radości towarzyszący „zwycięstwu” – bezcenne. Są one miłym urozmaiceniem rozgrywki, ale bardzo szybko się nudzą. Panienki są trzy, wliczając w to rudowłosą wampirzyce z DLC, którą otrzymujemy kupując grę w folii. Choć bardzo urodziwe, to jednak po kilku udanych podrywach nie chce się już wracać i robić to samo „w kółko”. A dziewczyny nie dają o sobie zapomnieć, co chwilę dzwoniąc na telefon Mondo.

Nie są to jedyne atrakcje poza fabułą, w jakich możemy brać udział. Wraz z ukończeniem zleceń, na ekranie wyboru misji pojawiają się wszelkiego rodzaju wyzwania, odblokowujące nowe prezenty, stroje dla postaci oraz dodatkowe zasoby doświadczenia dla Mondo. Najbardziej wymagającymi z nich są misje pani pielęgniarki, które odblokowujemy poprzez znajdywanie jej w zakamarkach misji fabularnych. Podobno jak z dziewczynami na randkach i tutaj za odpowiednią ilość ukończonych sukcesem wyzwań, pani pielęgniarka poczuje się zachęcona do lepszego zapoznania się z nami. Raj dla nerdów. Wszystko to stanowi zaplecze aktywności, gdy już ukończymy grę i będziemy chcieli zaistnieć w rankingach zabójców. Gra bowiem posiada element rywalizacyjny, w którym możemy porównywać kasę zdobytą w grze z innymi graczami na całym świecie – maniacy rywalizacji powinni być zadowoleni.

Jeśli poszukacie ocen Killer is Dead™ (PS3) i porównacie je z moją oceną, powinniście ostro się zdziwić. Szczerze? W ogóle mnie to nie dziwi. Podobnie, jak przy Killer7 (PS2) trzeba mieć zdrowo popie….bardzo otwarte podejście na specyfikę umysłu twórczego Goichiego Sudy i jego zespołu. To nie jest gra, którą doceni „niedzielny” gracz, jak i osoba nieprzepadające za dziwactwami Kraju Kwitnącej Wiśni. Niech jednak fantazja nie zaprowadzi Was do myślenia, że mamy tutaj do czynienia z grą wybitną dla „elitarnych graczy”, chociażby na poziomie wyjątkowości jaki posiadało Killer7 (PS2). Fani slasherów zaś wytkną brak głębi gameplayu, jednak ja się do nich nie zaliczam. Czepialscy powiedzą: „co to za bohater, który nie potrafi skakać”, ale nie lubię się czepiać nieistotnego. Tytuł nawalająca w optymalizacji, co obrazuje się screen tearingiem i mało przystępny dla „normalnego” gracza, ale wiecie co? Cholera z tym, bo cieszy mi się japa, gdy widzę, że są ludzie w game devie, którzy mają tak poryte pomysły i „siłę”, by wprowadzać je w życie.

PLUSY

  • SUDA 51 !!!
  • Unikalny styl graficzny
  • Slasher dla początkujących
  • Klimatyczny Soundtrack
  • Gigolo Missions
  • Liczne wyzwania poboczne
  • Odjechane fabuła
  • Ciekawe charaktery bohaterów
  • Efekty towarzyszące potyczką
  • Dobry angielski dubbing

MINUSY

  • Screen-tearing
  • Średnie projekty zwykłych przeciwników
  • Mało panienek do randkowania i ich namolne telefony
  • Trochę krótki główny wątek

Iście nietuzinkowy tytuł, ale nie dla wszystkich. Nie tak pokręcony, jak poprzednia moja przygoda z Goichi Sudą, ale zdecydowanie jest to kolejna, ograna perełka chlebaka.

Ocena: 9/10

[Wpis został opublikowany również w ramach recenzji użytkowników PSSite.com pod linkiem]

Możliwość komentowania jest wyłączona.