Hej ho! Hej Ho! Digu digu by się szło!
Rzadko kiedy daję się namówić na sprawdzenie produkcji, która nie ma pełnoprawnie koszernego zakończenia z napisami, nie posiada wersji pudełkowej oraz została wrzucona do mojej biblioteki gier jako darmówka PS+. Gdy natomiast cała nasza ekipa RaczejKonsolowo zgodziła się, że można by tytuł sprawdzić w coopie, a taka sytuacja zdarza co trzy koniunkcja planet Układu Słonecznego, to nie było się nad czym zastanawiać. Wraz z dodaniem gry do abonamentu usiedliśmy wspólnie przed konsolami i nagraliśmy nasze pierwsze wrażenia. Niestety później nasze drogi jakoś się rozeszły, a raczej nasze zainteresowanie tytułem poszło odmiennymi ścieżkami. Ja postanowiłem zostać z produkcją na trochę więcej i przynajmniej doprowadzić do awansu jednego z krasnoludów. Awans to coś w rodzaju prestiżu w serii Call of Duty, gdzie resetujemy poziom postaci, zachowując odblokowania, przy naszej miniaturce pokazuje się szpanerska gwiazdka, wskazująca jak wielkim jesteśmy przegrywem marnując czas na granie w jeden tytuł – dokładnie jak w CODzie. Zajęło mi to ponad dwadzieścia godzin i myślę, że spokojnie mogę przedstawić wam moją opinię w recenzji. A zatem: do dna!

Zamysł stojący za Dead Rock Galactic jest bardzo prosty. Wcielamy się w rolę kosmicznego górnika krasnoluda. Stacjonujemy na jednej ze stacji krążącej wokół gigantycznej (chyba) asteroidy, na którą dokonywać będziemy zrzutów, a bardziej wwiertów – wszak jesteśmy górnikiem. Naszym zadaniem będzie, np. wydobyć z jej wnętrza jakieś kruszywo, znaleźć i ocalić zaginiony sprzęt innej wyprawy albo przywieźć ze sobą jaja pająków, zamieszkujących wnętrze asteroidy – właśnie. Pająki to nasz główny przeciwnik, przed którym przyjedzie nam się bronić w trakcie fedrowania i innych zabiegów górniczych. Jeśli uda nam się wykonać cele misji i ewentualnie wrócić w jednym kawałku, to otrzymujemy część minerałów, punkty doświadczenia, postęp w kamieniach milowych oraz (wiadomo) złoto. W bazie możemy żołd wydać na ulepszenia sprzętu, tuning wizualny naszego krasnoluda, rozwój postaci poprzez odblokowane perki albo browary w barze. Jak już ogarniemy wszystko, wybieramy z mapy asteroidy kolejne zadanie i wracamy pod ziemię. I to by właściwie było tyle. Jak wspominałem, gra nie posiada końca, więc na tej pętli opiera się całość. Niby nie jest tego wiele, ale gra jest zaskakująco wciągająca.
Zanim gra trafiła na konsole Sony, spędziła ona dwa lata na platformie zielonych, które poprzedzał early access na PC. Nie można się zatem dziwić, że gra jest niespodziewanie rajcowna w stosunkowo banalnych założeniach. Świetnie również wyważono klasy, tak aby rozgrywka każdą z nich w pojedynkę nie była utrapieniem, a w grupie realnym uzupełnieniem dla pozostałych. To niezwykle istotne w grach nastawionych na kooperację wielu graczy i studiu się udało. Namacalnym przykładem tego jest dla mnie umiejętność każdej klasy do pokonywania dużych wysokości czy odległości. Gunner może rozstawić tyrolkę, ale o ograniczonym zasięgu i kącie wznoszenia. Scout dzięki lince błyskawicznie porusza się nad przepaściami. Engineer może tworzyć, przypominające hubę na drzewie platformy, wzdłuż ścianek jaskiń. Natomiast Digger po prostu się przez wszystko przewierci. Jednej klasie pójdzie np. z wydostaniem się z dziury szybciej, innym wolniej, ale żadna z klas nie wywiesi białej flagi. Jednocześnie w grupie stworzonej z różnych klas, uzupełniają się one i wzajemnie pomagają.

Innym aspektem, który sprawia, że do produkcji z przyjemnością się wraca, jest samo meritum Deep Rock Galactic: kopanie. A zasadniczo to kopanie i strzelanie. Zastanawiam się, czy to właśnie dzięki temy Minecraft zdobył taką popularność, czy to przez DNA z Dolnego Śląska, ale walenie kilofem po ścianach asteroidy sprawiało więcej radochy, aniżeli bym się tego spodziewał. Jest coś niezwykle relaksującego w tym, żeby nie powiedzieć kojącego dla duszy, jak balsamik po dniu siedzącej pracy przez komputerem – czytającego to górnika pewnie właśnie zalała krew. Na drugim biegunie rozgrywki jest strzelania, które również jest bardzo przyjemne. Większość mojego czasu z tytułem spędziłem jako krasnolud z mini-gunem u boki, więc moim głównym zadaniem było właśnie ścielić podłożę pajęczym truchłem – i bawiłem się przy tym świetnie. Do tradycyjnego celowania w trybie pierwszej osoby, twórcy dodali delikatne manewrowanie celownikiem, przy pomocy żyroskopów pada. Ogólnie gra jest bardzo przystępna i łatwa do ogarnięcia. Atakujący nas wrogowie raczej są powolni i łatwi do ubicia, więc ich siła leży w liczebności. Jeśli nie damy się zagonić w kozi róg lub w inny sposób przytłoczyć liczbą nacierających na nas owadów, to nawet osoby, które nie stronią od godzin spędzonych z shooterami na konsolach, będą się dobrze bawić.
Oczywiście dużo zależy od poziomu trudności, jaki wybierzemy dla misji. Im większy, tym trudniej będzie wrócić całym i zdrowym, ale w razie powodzenia otrzymamy więcej punktów doświadczenia, więcej minerałów, kasy itd. Dołączenie do misji jest bardzo sprawne, a wyszukiwanie innych sesji dziecinnie proste. Tutaj również warto nadmienić, że gra z randomami jest całkiem znośna. Większość mojej zabawy tak wyglądał i nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek po sesji czuł się zawiedziony. Równie prosty jest system rozwoju naszego krasnoluda. Prosty w założeniach i obsłudze, ale jeśli interesuje nas granie o większą stawkę, to będziemy musieli nieco przy nim przysiąść. Doświadczyłem tego na własnej skórze, gdzie początkowo zupełnie nie przejmowałem się tym, co odblokowuje i aktywuje. Ba. Na początku nawet nie zrozumiałem do końca, jak działa rozwój naszego ekwipunku. Każda z dwóch noszonych broni, nasz kostium górniczy, kilof oraz inne elementy wyposażenia, posiadają mniejsze czy większe drzewka rozwoju, więc jest w co się wgryzać – jeśli chcemy lub poczujemy tego potrzebę. Dla mnie stało się to istotne, dopiero gdy zaczynałem dobijać do maksymalnego poziomu i zależało mi na punktach doświadczenia.

W grze nie ma kampanii, jako takiej. Są zlecenia, które zbudowane są z serii misji do wykonania, a wieńczy je odblokowanie czegoś w kontekście progresji gry, alternatywną broń dla naszego krasnoluda, czy np. awans w połączeniu z max levelem. Rozgrywka oparta jest na sezonach (nie ma kupnych passów), ale ma możliwość kupowania pakietów tematycznych w PS Store, natomiast, co z nimi jest związane to kosmetyka. Zastanawiacie się: cóż też można tuningować u krasnoludów? Odpowiedź jest bardziej oczywista, niż może się wydawać: brwi, pekaesy, brodę, wąsy, fryzurę czy nakrycie głowy, a także ich kolory. Warto zaznaczyć, że wszystko w grze odblokowujemy wraz z postępem i zdobywanym doświadczeniem. W końcu to tytuł z ceną w PS Store, a nie Free2Play. Jak już wspomniałem, ja zakończyłem moją zabawę w Deep Rock Galactic na dotarciu do maksymalnego, dwudziestopiątego poziomu, co pozwoliło mi na tzw. awans, który zresetował mój poziom, zachowując odblokowania i otwierając nowe możliwości w bazie oraz gwiazdkę przy awatarze. Zajęło mi to trochę ponad dwadzieścia godzin, w których trakcie bardzo dobrze się bawiłem. Aczkolwiek brakuje mi tutaj czegoś więcej niż jedynie wyzwania. Fakt, odblokowałem dostęp do kuźni, w której po grindzie nad materiałami będę mógł stworzyć nowe przedmioty, czy możliwość sprawdzenia się w długich misjach, które z opisu przypominają raidy, ale to trochę za mało, żebym został z tytułem na dłużej. Dużo moim zdaniem tutaj będzie zależeć od tego, czy znajdziecie ekipę do grania, bo jako miejsce do spotkania się z kumplami na pitu pitu z digu digu, Deep Rock Galactic ma duży potencjał.
Z walorów estetycznych to moim zdaniem nie ma czego się przyczepić, bo gra posiada umyślnie stonowaną i stylizowania grafikę. Nie jest opad szczęki, ale też nic nie spowoduje u nas grymasu niezadowolenia z tego, co na ekranie. Wszystko jest nieco kanciaste, co daje oryginalny rezultat, a „efekt wow” robi praca świateł w podziemnych korytarzach. Jedną z najczęściej robionych przez gracza rzeczy, będzie rzucanie flarami na lewo i prawo, aby cokolwiek wiedzieć w ciemnościach. Bardzo ładnie światło rozchodzi się po otoczeniu, co skutecznie buduje wczucie się w rolę krasnoluda przodowego. W ucho wpada również muzyka w trakcie eksploracji asteroidy. Przeważnie przygrywa nam klimatyczny ambient, wchodzący w synth, który nabiera tempa i dynamiki w zależności od tego, czy zbliża się do nas chorda. Swoją drogą utwory, które towarzyszą ucieczce lub nadchodzącej fali pająków, genialnie budują emocje. Niestety nie ma ich na Spotify, aczkolwiek album w wykonaniu kompozytora Sophus Alf Agerbæk-Larsen, znajdziecie na YouTube. Hitem natomiast tego, co dobiega do nas z głośników, jest humor, którzy rozładowuje napiętą atmosferę rozgrywki. W dowolnym momencie możemy wydać okrzyk bitewny w stronę innych. W barze bazy można się tankować browary do upadłego albo włączyć szafę grające i zakręcić się na parkiecie, prezentując jeden z klasycznych kroków, które widzieliście już na pewno w Destiny czy Fortnite. Wisienką na torcie jest pan z interkomu, który nieustannie przypomina nam, że nie korporacja płaci nam nie za tańce, tylko kopanie. W najbardziej stresujących momentach powtarza, że najważniejszym jest dostarczenie wydobytych surowców do kapsuły ratunkowej, a dopiero potem możemy pomyśleć o własnej skórze. Jest zdziwiony, jeśli uda nam się przeżyć falę obcych itd.



Deep Rock Galactic godziny przed publikacją tego materiału, wypadło z oferty PS+, więc mam nadzieję, że słuchacie mnie i dodajecie gry z abonamentu regularnie do swojej biblioteki. Ponieważ to kawał kozackiego grania. Zaskakująco dobry gameplay, który ma w zasadzie coś dla osób przeważnie niesięgających po kooperacyjne shootery i tych, którzy zjedli na nich zęby. Gęsta, klaustrofobiczna atmosfera. Kroczenie w nieznanych lokacjach, otoczony nieustającym zagrożeniem kolejnej fali kosmicznych pająków. Oczywiście, może się zdarzyć, że produkcja komuś nie siądzie, że jakichś przyczyn nie będzie się świetnie bawić w roli krasnoludzkiego górnika. Na trzy osoby, które grę sprawdziły z naszej, raczejkonsolowej ekipy, tylko ja zostałem na dłużej, gdzie Ania po pierwszej sesji wyparła tytuł ze świadomości. Tym bardziej zachęcam do sprawdzenia produkcji z abonamentu, jeśli dodaliście ją do biblioteki. A nawet jeśli nie, to rzućcie okiem na aktualną cenę lub czekajcie na promocje, ale o tytule nie zapomnijcie. Mnie osobiście gra podobała się tak bardzo (lubię kooperacyjne tytuły), że postanowiłem zakupić jedną z paczek kosmetyków ku wsparciu ekipy z Danii, pracującej nad kolejnymi wydarzeniami, misjami i dodatkami, których myślę, że gra otrzyma sporo w przyszłości. Kto wie, może wtedy przypomnę sobie dobrą zabawę przy Deep Rock Galactic i zjadę na dół.





Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!