King of Cards zamyka fabularnie Shovel Knighta

Yacht Club Games dotrzymuje słowa, raz danego backersom.

Tym samym zakończeniu dobiega epopeja sięgająca wielu lat, w których to Yacht Club Games wypuszczało rozszerzenia oraz porty swojego hitu. Shovel Knight pojawił się na rynku w 2014 roku i dosłownie łopatą potraktował krytyków oraz graczy, którzy zakochali się w niebieskim rycerzu. Po odczekaniu kilku lat na wersję pudełkową dołączyłem do zabawy i cóż – również i ja zostałem oczarowany. Niewiele później pojawił się dodatek, w którym pierwsze skrzypce grał Specter Knight, o tytule Specter of Torment. O ile pierwsza dodatkowa kampania z Plague Knightem było spoko, ale nie urywała czterech liter, to Specter totalnie pozamiatał i nie mogłem uwierzyć, że Yacht Club Games oddało ją w ręce graczy bez dodatkowych kosztów – trzymają się raz danego słowa na platformie Kickstarter. O tym, że studio wydało ostatni fabularny dodatek, King of Cards, zupełnie zapomniałem. Na szczęście pod koniec roku szukam rzeczy do grania i zamknięcia, jeszcze przed końcem grudnia. I co? I znów jest szok.

King of Cards to kampania fabularna skupiająca się na King Knight, a więc jednemu z przeciwników niebieskiego rycerza, co kontynuuje zamysł pozostałych dodatków. King Knight marzy o władzy. Tak po prostu. Chciałby rządzić, aczkolwiek na razie jedynym osobami, które mu służą, jest jego mamusia oraz gromada domowych szczurów. Rycerz jednak ma plan. Otóż światem gry zawojowała gra karciana o nazwie Justus. Grają w nią wszyscy mieszkańcy świata, a jak głosi legenda: kto pokona wszystkich trzech mistrzów/królów Justus, ten zdobędzie niesamowity skarb oraz koronę króla. Rycerz zatem wsuwa ciasto mamuśki i rusza w drogę ku zostaniu mistrzem Justus i zdobyciu królestwa pod swoje władanie. Atmosferą dodatkowi jest bliżej do kampanii Plague Knight, a więc znajdziemy tutaj dużo humoru, zabawnych kwestii dialogowych oraz poważny cel, który na zakończenie robi się bardzo poważny, a wręcz i okrutny – co nie powinno być zaskoczeniem dla osób znających podstawową grę. Tym samym jest też różna od bardzo poważnej historii Specter Knighta. Występuje tutaj również znacznie więcej postaci pobocznych, których większość można skojarzyć z historii Łopatowego Rycerza. Fajnie było zobaczyć sporo z nich w nowych rolach i gagach. Wspominałem, że King of Cards jest lżejszą opowieścią niż poprzedni dodatek, co natomiast nie oznacza, że potraktowano go po macoszemu. Nadal cała historia musi wpasować się w uniwersum ustanowione przez poprzednie trzy opowieści i robi to bardzo dobrze. Znając właściwie ostatni z rozdziałów, można się spodziewać tego, jak zakończy się dodatek, aczkolwiek nie ujmuje to całokształtowi, który śledzi się przyjemnie i nie raz z uśmiechem na ustach.

Jeśli chodzi natomiast o porównania z pozostałymi dodatkami w kwestii rozgrywki, to mamy sytuację zgoła odmienną – Yacht Club Games utrzymało kierunek Specter Knighta, a nie popełniło błędu kampanii Plague Knighta. Błąd polegał na tym, że nową postać, z zupełnie innym zestawem mechanik poruszania się i ataków, wrzucono do poziomów skonstruowanych pod inną. W tym przypadku Shovel Knighta. Twórcy wyciągnęli z tego wnioski i tak Specter of Torment to nie tylko całkowicie nowa postać, ale także i poziomy skrojone całkowicie pod nią. Tak samo jest z tym rozszerzeniem i szczerze nie wyobrażam sobie, aby mogło to wyglądać inaczej, bo to, w jaki sposób porusza się King Knight to – kolejny raz – zupełnie coś (prawie) nowego. Prawie, ponieważ jeśli graliście w platformówki z serii Wario Land/World, to jest szansa, że szybko złapiecie zbieżności. Sam ogrywałem jedną z części tej serii na Game Boy’u, zatem błyskawicznie rozpoznałem, z którego zakątka nostalgii twórcy tym razem czerpali inspiracje. Podstawowym ruchem King Knighta jest szarża barkiem. W ten sposób zadaje obrażenia przeciwnikowi, a także może niszczyć określone przeszkody. Na tym jednak nie koniec. Otóż po tym, jak da on komuś „z bara”, to wystrzeliwuje na niewielką wysokość w powietrze, kręcąc się w piruecie. Ten stan pozwala mu skakać po przeciwnikach podobnie do Shovel Knighta, czyli robiąc tzw. kaczki. Może tak robić do woli, a więc do czasu, aż nie spadnie na podłoże czy ktoś go nie trafi. Jednak to wciąż nie wszystko. Jak wirując, spadniemy na kogoś, będziemy mogli wykonać znów szarżę barkiem – nastąpienie na kogoś lub na coś, co ulegnie zniszczeniu, resetuje szarżę. Daje to ogromne możliwości poruszania się po poziomach, co twórcy oczywiście wykorzystują przez całość gry. Opanowanie tego combo będzie konieczne do ukończenia gry, aczkolwiek spokojnie: opanujecie. Wszystko dzięki temu, że w konstrukcji poziomów oraz wyzwań w nich, Yacht Club Games jest najlepszym spadkobiercą szkoły platformówek Nintendo. Gra pokazuje nam coś na prostym przykładzie. Później dodaje coś nowego do opanowanej techniki, a na koniec łączy ją z czymś, co już znamy i tak stopniowo zwiększa poziom trudności. Jest to widoczne gołym okiem. Momentami aż się uśmiechałem, bo było to aż tak wyraźne. Jestem pod wrażeniem, że po raz czwarty YCG udało się się skonstruować w zasadzie nową grę, z tak oryginalną rozgrywką.

I na tym ekipa mogłaby zakończyć, ale chyba nie znają oni słowa dosyć, bo do gry dorzucili karciankę – tak, chodzi o ww. Justus, które nie jest tylko elementem fabuły, ale pełnoprawną częścią rozgrywki. Nie jestem pewien, czy do zakończenia historii jesteśmy zmuszeni do zabawy nią, czy też nie, ponieważ tak bardzo mi się ona spodobała, że przed dotarciem do ostatniego bossa, wygrałem wszystkie turnieje Justus na mapie świata. Raczej nie uda mi się wytłumaczyć wszystkich zasad gry tu i teraz, ale przynajmniej spróbuje dać zarys zabawy: wyobraźcie sobie planszę z polami do gry 3×3. Na dwóch polach znajdują się zielone orby. Gracz, którego karty będą znajdowały się na orbach, gdy wszystkie ruchy na planszy zostaną wyczerpane (nie będzie, gdzie stawiać kart), ten wygrywa. Jednak gracze nie mogą położyć kart bezpośrednio na orbach, ale muszą ich karty zostać na nie wepchnięte. Karty bowiem mają na sobie strzałki. Raz na jednej z krawędzi, czasem na wielu. Strzałki oznaczają kierunek, w który popchną inną kartę, jeśli spróbujemy zająć jej miejsce. Takie trochę Triple Triad z Final Fantasy VIII połączone z szachami, ponieważ obie strony widzą karty w ręce swojego przeciwnika i teoretycznie można przewidzieć, każdy ruch. Oczywiście z biegiem gry, zasady otrzymują urozmaicenia, np. zmienia się liczba pól na planszach, a karty otrzymują specjalne zdolności, jak chociażby wypychanie karty o dwa pola czy niszczenia sąsiadów przy położeniu na polu. Szalenie dobrze się bawiłem, choć niektóre ze starć w grze dawały w kość. Po wygranej zwycięzca wybiera kartę przeciwnika z tych na stole i włącza ją do swojego decku. Przegrane karty można wygrać od tego samego gościa lub kupić za niewielką kasę u sklepikarza. To rozwiązało problem z tym, że gra niezbyt w karciance prowadzi na rączkę i można natrafić na bardzo trudnych oponentów, zanim zbudujemy konkretną talię kart. Czapki z głów. Serio.

King of Cards zamyka się w jakiś dziesięciu godzinach zabawy, jeśli wkręcimy się w karciankę i zechcemy wyczyścić z poziomów do ukończenia, każdego z trzech światów. Oczywiście, jeśli ktoś jest fanem pucharków, to zdobycie wszystkich z dodatku zajmie mu wiele więcej. Są do zebrania akcesoria, z których King Knight może korzystać na poziomach jako dodatkowa siła w ofensywie. Są ubranka do kupienia, a każde z ich ma pasywną zdolność, gdzie moim ulubionym była fioletowa pelerynka chroniąca od upadków w przepaść czy na kolce. Każdy z poziomów posiada ukryte miejsca, które kiedyś posłużą mi za wzorzec do materiały, jak powinno się chować rzeczy przed graczami w platformówkach. Summa summarum to, co chce przez powyższe powiedzieć, to fakt, że praktycznie za darmo dostałem pełnoprawną grę w formie dodatku. Yacht Club Games nie zwiodło i z całego serca polecam Shovel Knight: Treasure Trove. Definicja trove w języku angielskim mówi o kolekcji skarbów czy wartościowych rzeczy – myślę, że pasuje idealnie do zestawu, jaki dostaje się w pakiecie. Cztery kampanie do ukończenia, a także masa dodatkowych wyzwań, bijatykę Showdown i wiele innych pierdółek. Wszystko oblane galonami nostalgii i jednym z najładniejszych pixel-artów w klasycznym wykonaniu. Miód malina.


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Możliwość komentowania jest wyłączona.