Co do ch$&@?!
Teoretycznie doskonale wiedziałem, w co się pakuję, sprawdzając, czym do cholery jest Hatoful Boyfriend. Głównie przez to, że publiką, którą polecała tę produkcję, są te same osoby, które w trzech równoległych liniach na płótnie widzą rozterki egzystencjalne malarza oraz jego trudne relacje z ojcem, bo jedna z nich jest koloru niebieskiego – chodzi o fanów Yoko Taro. Aczkolwiek pomimo tego, postanowiłem sprawdzić grę, której opis mówi o produkcji randkowej z gołębiami. Tak, chodzi o takie ptaki, co po rynkach biegają, czasem z kromką wokół szyi. Dating sim z gołębiami. Nie nastawiajcie się na długą recenzję. Za chwilkę będzie koniec.
Hatoful Boyfriend to przede wszystkim visual novel, więc, czy ktoś nazywa ten gatunek grami, czy też nie, to już jego osobista sprawa. Dla mnie tego rodzaju produkcje ślizgają się na granicy bycia zaliczanym do gier, a wszystko zależy od interakcji ze światem, na jaką pozwalają graczom. Tutaj niestety nie jest tego za wiele. Właściwie zaledwie kilkanaście razy na całą grę, przyjdzie nam wybierać jedną opcję z listy odpowiedzi. A, przepraszam, jest jeszcze drugi przycisk do wykorzystania w trakcie gry: trójkąt, który służy do auto-klikania się dialogów, więc klasycznego fast-forward. Zatem jest to produkcja cholernie wierna stereotypowi VN niemalże w każdym calu.

Na dodatek, wygląda jak zrobiona we Flashu lub przy pomocy grafik z wyszukiwarki Google. Statyczne tła oraz wklejona w nie PNG z gołębiami, oraz innym ptactwem. Jest źle, serio. Całość dodatkowo dziwnie łapie błędy przy ładowaniu kolejnego gołębia w rozmowie, co przekłada się, że pojawienie się ptaka raz jest płynne, innym razem nie pojawia się ptak wcale, a napisy dialogowe kontynuują jakby nigdy nic. Muzyka, która leci w tle, brzmi mega generycznie. Jakby wzięta z biblioteki jakiś stocków. Na domiar złego (nie wiem, może taki był zamiar) niekiedy miałem wrażenie, że dźwięk się zupełnie zepsuł, słyszałem jakieś piszczenie czy brzęczenie w słuchawkach. Wprawdzie momenty, w których ww. zniekształcenia się pojawiały były przeważnie związane z czymś, co działo się w dialogach, aczkolwiek ponieważ nie mam wobec tego stuprocentowej pewności, pokazuje, że zabieg średnio się udał.
No i historia. Dobra. Trzymajcie się. Fabuła ma miejsce na Ziemi, która po katastrofie spowodowanej śmiertelnym dla ludzi wirusem, lekiem skutkującym w jego zatrzymaniu, ale także niesamowitemu wzrostowi inteligencji ptaków oraz wojnie obu frakcji. Finalnie to gołębie (lol) opanowały ziemię. Coś jak Planeta Małp, ale z drobiem. Wcielamy się w rolę Hiyoko Tousaka, uczennice elitarnej szkoły dla ptaków, która chcę przeżyć wspaniały czas w placówce i szuka miłości swojego życia. Sama mieszka w jaskini, co jest mega zabawne. To, co stanie się dalej w sporej mierze zależy od nas. W górnym lewym rogu ekranu jest kalendarz, wskazujący dzień i miesiąc. Podczas zajęć w szkole w lewym rogu pojawiają się staty: inteligencja, siła, charyzma – aczkolwiek nie mam pojęcia, na co wpływają, ponieważ prawdopodobnie nie dotarłem do odpowiedniego scenariusza.

Cała gra, albowiem to odszukiwanie scenariuszy, poprzez dokonywanie różnych wyborów w trakcie historii. W klasie Hiyoko ma kilku chłopaków, których charaktery są…dobra, wiecie co, nie ma sensu. Gra jest sztampową kalką wszelkich mang i anime, zaliczających się do takich kategorii jak drama czy school-life. Jeśli kiedykolwiek oglądaliście, jakiekolwiek chińskie bajki z uczennicami i uczniami w rolach głównych, to spokojnie możecie założyć, co wydarzy się w historii gry. Scenariusze to natomiast raz dramat, raz komedia, a innym razem horror itd. Osobiście ukończyłem takowych kilka. Raz zostałem zlikwidowany przez tajemniczą organizację za zbyt słabe relacje z ptasimi rówieśnikami. Potem zaliczyłem scenariusz z chłopakiem, który okazał się duchem i przysięgam, że od pierwszego dialogu wiedziałem, że taki będzie jego finał. Zniszczył mnie romans ze szkolnym „głupkiem”, który im dłużej o nim myślę, wydaję mi się, że był to gołąb z autyzmem i nie wiem, co o tym myśleć teraz. Natomiast, gdy kończyłem czwarty scenariusz, który znów momentalnie przewidziałem, to gra się wywaliła do głównego menu. Nawet przy opcji szybkiego przewijania dialogów uznałem, że mam dość.

Wiem, czym gra mogłaby mnie dalej zaskoczyć. Spodziewam się obcych, zombie, kaiju, tajnych organizacji czy sekt, romansów z najlepszym przyjacielem z dzieciństwa, starszym bożyszczem czy nauczyciela z ciemnym sekretem. Natomiast nic w grze nie jest na tyle apetyczne, aby choć minimalnie zachęcić mnie do grania dalej. Jasne bywają śmieszne momenty, często związane z przełamywaniem czwartej ściany, ale to za mało. Powiedziałbym, że to produkcją wyłącznie dla fanów visual novel, aczkolwiek dla nich miałbym inne polecenie: spójrzcie na siebie. Czy nie jest wam wstyd? Czy nie macie dość bycia odrzucanym w związkach? Chcielibyście nareszcie żyć jak inni? Mieć przyjaciółką, kochać siebie i swój wygląd? Nie warto dlatego przestać czytać VN-ki i stanąć na równe nogi, nabrać powietrza w płuca i wykrzyczeć: „JA ŻYJE! JESTEM TU!”. W jednym z ostatnich materiałów Dr. Jordana Petersona, znanego psychologa z Kanady, usłyszałem, że aby pozbyć się bolącego nawyku, należy: spisać to, jakie mogłoby, by być życie bez VN i czym stanie się ono, jeśli dalej będziecie wmawiać sobie, że są grami. Spojrzeć na notatki i przejrzeć na oczy.





Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!