Wolfenstein: New Order (PS4)

Zabili go i uciekł.

Jak to zwykle bywa z seriami czy IP, których korzenie sięgają grania pecetowego, z uniwersum Wolfenstein nie jestem raczej zaznajomiony. Kiedyś, coś tam pograłem na komputerze dalekiego kuzyna, który chciał mieć małolata z głowy, więc włączał mi to, abym się czymś zajął. Daleko temu jednak do „znajomości” serii. Nie wchodzę jednak w New Order bez żadnego doświadczenia, bo lata temu ograłem samodzielny dodatek ww., The Old Blood, którego sprezentowali mi znajomi. Klimat shootera w otoczeniu twierdzy ze średniowieczna, z sekretami do odkrycia i porąbanymi nazistami był nawet fajny, więc wrzuciłem na moją listę zakupów produkcje Skandynawów z Machine Games….i tak sobie na niej leżała. Do teraz. Klimat momentalnie powrócił, bo początek gry to znów kamienna twierdza w średniowiecznym klimacie, porąbani naziści i radocha strzelania do nich….aż zrobiło się krwawo niesmacznie.

Coś, co momentalnie rzuca się w oczy, po pierwszych chwilach z tytułem to, że twórcy nie zamierzają pierdolić się w tańcu. Przemoc, gore i mniej dosłowne rzucanie mięsem – jest tego tutaj pod dostatkiem. Choć szczególnie tego ostatniego powinno się spodziewać, po grze, w której centrum znajduje się Polak. Z krwi i kości nasz towar na eksport. Gwarancja jakości ‚Teraz Polska’. BJ Blazkowicz, a dokładnie William Blazkowicz, to maszyna do zabijania nazistów. Urodził się do zabijania nazistów i podobnie już w przedszkolu pytany o zawód marzeń mówił o mordowaniu nazistów. Blazkowicza poznajemy w momencie ofensywy wojsk alianckich na fortecę niejakiego generała Deathshead. Szalonego naukowa w służbie III Rzeszy. Eksperymentującego na nowoczesnych maszynach oraz ludziach, a czasem i łączeniu jednego z drugim. Szturm kończy się fatalnie. Blazkowicz musi poświęcić jednego ze swych kompanów (jako gracz mamy wybór, który ma minimalny wpływ na fabułę, ale jakiś ma), a sam BJ wylatuje przez okno twierdzy oraz obrywa odłamkami w głowę, co wywołuje u niego śpiączkę. Mijają lata w szpitalu psychiatrycznym, w których trakcie naziści wygrywają wojnę i podporządkowują sobie cały świat.

Tyle z tła fabularnego. Jak pewnie się domyślacie, BJ w końcu się budzi, chwyta za broń i kontynuuje eksterminację nazistowskiego ścierwa – człowiek z misją. Trzeba również przyznać, że twórcy z Machine Games potrafią wzbudzić w nas nienawiść dla nazistów. W trakcie śpiączki, będąc świadomym tego, co dzieje się wokół, Blazkowicz jest świadkiem niezwykłej dobroci i bohaterstwa polskiej rodziny prowadzącej szpital. Tam również poznaje Anię, pielęgniarkę i córkę dyrektora szpitala. Z niebytu budzi go niestety „zamknięcie” szpitala przez nazistów. Będąc jeszcze w kitlu pacjenta, a już mordując jednego naziste po drugim, oczami Blazkowicz widzimy wymordowanych, personel i pacjentów – mówię wam, boost do celności przeciwko nazistom +1000. W końcu ratuje Anię i wyruszają wspólnie odszukać ruch oporu, jeśli taki jeszcze istnieje. Fabuła nie jest najbardziej skomplikowaną intrygą w historii gier, ale spełnia swój cel. Wierny, po co jedziemy do A, robimy B itd. Na pewno wartości całości nadaje sam pomysł na świat pod butem Trzeciej Rzeszy. Przerysowany pod wieloma względami, czasem i do granic groteski. Naziści to pojeby i psychopaci. Ruch oporu to szaleńcy i również poniekąd popaprańcy. Blazkowicz to maszyna do zabijania, ale też taki dobry chłopak, pomocny, prowadzący wewnętrzne monologi egzystencjalne, marzący o domku z ogródkiem i rodzinie.

Natomiast owo przerysowanie w pewnym momencie mnie zmęczyło. Ja rozumiem, że i tak powinniśmy się cieszyć, że fabularnie tytuł jest niezły. Ma swoje momenty zaskoczenia, a nawet wyśle nas na księżyc – bo czy mogłaby istnieć historia z nazistami bez sekretnej bazy na księżycu? Nie sądzę. Fajnie, że jest również bezkompromisowa. Jest brutalnie, jest wulgarnie, jest sex i jedyne, czego mi zabrakło, to aby Blazkowicz rzucał kurwami z amerykańskim akcentem. Hej. Jestem prostym facetem, ok? Lubię serię Niezniszczalnych i filmy Johna Woo….ale ja pierdole. Tytułem gry równie dobrze, mógłby być „BJ Blazkowicz: Zabili go i uciekł”. Ja rozumiem, że polska krew, ale do jasnej cholery. Facet zostaje odurzony, dźgnięty nożem piętnaście razy i wyrzucony na wózek do pieca. Po czym budzi się z – co najwyżej – bólem głowy, przypominającym kaca po ciepłej wódce. No są granice absurdu. Tym bardziej że każda z takich sytuacji (tak, zdarzało się to kilka razy) było do uniknięcia, poświęcając więcej niż pięć minut nad scenariuszem. Naprawdę rozumiem zamiary twórców, co do całości prezentacji narracji, fabuły gry. Serio. Zdaje sobie sprawę z kierunku, jaki widzieli dla New Order i to faktycznie się udało. Bo to over the top historia pełna akcji, odjechanych momentów i pacyfikowania nazistów, która miała dawać fun na maksymalnym poziomie, nie zmuszać do myślenia i refleksji. Mimo wszystko – za dużo.

Ramię w ramię z szaloną fabułą oraz postaciami idzie rozgrywka. O ile do warstwy fabularnej mogłem mieć, jakieś zastrzeżenie, to gameplay jest czystym miodem. Na pierwszy plan wychodzi dobro shooterskie, jakim jest silnik id, który zarówno jak w Doomie, tak i tutaj daje mega dużo frajdy z prucia z każdej broni. Niezależnie od kalibru czy sposobie strzelania, czy mowa o podstawowym, czy alternatywnym ogniu. Odczucie ciągnięcia za spust w połączeniu z kozackim audio jest ekstra. Największą radochę sprawia natomiast akimbo, do którego możemy praktycznie przejść każdą bronią, jeśli tylko mamy na tyle amunicji. Dla osób niegrających w COD-a: akimbo to strzelania z dwóch takich samych pukawek, w stylu Rambo. Wyobrażacie sobie zatem, jaką radochę musi sprawiać naparzanie z dwóch karabinów maszynowych w wąskim korytarzu, którym biegną w naszą stronę plutony nazistów. Segmentów pełnych akcji i strzelania jest całkiem sporo, ale gra pozwala nam wybrać sposób, w jaki podejdziemy do każdego ze starć. Byłem szczerze zaskoczony jak wiele skradania Wolfenstein: New Order umożliwia. Po lokacjach poruszają się dowódcy, którzy posiadają radio-nadajniki, którymi wzywają alarm, jeśli tylko nas zauważą. Stają się oni zatem priorytetowym celem do ściągnięcia, po wejściu do pomieszczenia czy (po prostu) lokacji. Ważnym elementem tego jest sam level design poziomów, który chyba w rozgrywce zrobił na mnie największe wrażenie. Pełno tutaj korytarzyków, szybów wentylacyjnych, które niekiedy dopiero odkrywałem, jak już wyczyściłem mapkę w stylu „kokodżambo i do przodu”. Nie widziałem innej możliwości na przedostanie się przez patrole, a po wszystkim trafiałem na kratkę szybu, który prowadził mnie do początku lokacji, tylko np. za skrzynki, które wcześniej olałem.

Z projektem lokacji mniejszych i większych, wiążą się jeszcze dwa pozytywy gry. Po pierwsze skoro mamy tyle bocznych ścieżek i ukrytych zakamarków, to głupio by było nie umieścić w grze masy sekrecików i znajdziek do odkrycia. Uwielbiałem to w DOOMie i widzę, że w innych FPS-ach Bethesda Softworks trend ten ma się znakomicie. Niektóre bardziej na widoku, inne skrzętnie ukryte, ale osoby, które lubią „lizać ściany” będą miały, co robić. Przy ich okazji muszę przyznać, że mocno doceniam staranność i pieczołowitość Machine Games w odwzorowania realiów świata z Rzeszą u władzy. Wycinki gazet opisujące fakty historyczne, znane nam z dokonań np. Amerykanów czy Brytyjczyków, zostały przekształcone w odkrycia z Niemiec. World building na przyzwoitym poziomie. Cieszy również zachowanie prawdziwych języków, którymi posługują się występujący w grze Polacy, Niemcy, Amerykanie czy Brytyjczycy – tak jak powinno być. Kolejnym plusem mającym swoje korzenie w świetnym designie lokacji są walki z bossami. Ciekawe, zmuszającego do wykorzystania otoczenia w celu uniknięcia obrażeń lub pokonania przeciwnika. Widać, że Machine Games potrafią w strzelanki. Jedną z takich walk było starcie z uber-żołnierzami Deathsheada, których musieliśmy się pozbyć, strącają podwieszone pod sklepieniem…sarkofagi, z których wychodził kolejni superżołnierz, i tak do ostatniego, który musiał zginąć w tradycyjny sposób.

Nie mniej tytuł wyszedł na PS3 i PS4 w 2014 roku, więc blisko premiery poprzedniego PlayStation i to widać. Niestety niektóre lokacje mocno się postarzały, a im bardziej teren wokół nas był otwarty, przestrzenie większe, tym bardziej było widać wiek gry. Całkiem nieźle gra trzymała się w mniejszych pomieszczeniach, gdzie m.in. światło robiło robotę. Całkiem nieźle również prezentowały się postacie, aczkolwiek do jakości Naughty Dog tutaj bardzo daleko. Na szczęście gra jest wartka, a akcji dużo, więc człowiek nie zdąży się napatrzeć na otoczenie. Tym bardziej że gra się kończy po jakiś dziesięciu godzinach. Więcej wycisną na pewno osoby, które będą chciały odkryć wszystkie sekrety i znajdźki W grze dostępny jest również opcjonalny system rozwoju, albowiem polega na osiąganiu wyzwań (skorelowanych z pucharkami gry), za które odblokowujemy permanentne perki dla BJa. Wyzwania to np. wysadzenie dowódcy w lokacji (to ci z radiem alarmowym) za pomocą granatu, co jest nietypowe, ponieważ przeważnie podchodzimy do nich z nożem od tyłu. Odblokowują one nie tylko pucharki PSN, ale także atuty, pokroju: większej liczby granatów przy sobie, czy odporność na więcej obrażeń. Moim zdaniem to najbardziej pasujący model rozwoju do takiej gry jak New Order, albowiem wszystko inne odwracałoby uwagę od faktycznej akcji gry, a tak możemy sobie sprawdzić cele wyzwań i się nimi bawić, albo po prostu grać, nie przejmując się nimi zupełnie, a część z nich na pewno wpadnie sama. Drugim istotnym dla miłośników calakowania gier elementem jest wybór fabularny, który nieco zmienia postać dalszych wydarzeń oraz opcjonalne questy pomiędzy rozdziałami, z których nie udało mi się chyba zrobić żadnego, ale wiem, że są.

Przy Wolfenstein: New Order bawiłem się bardzo dobrze. Mimo że gra nie wygląda już zbyt pięknie dziś, to daje dużo radochy z samego grania. Podobała mi się nieco sztampowa, czasem wręcz komediowa historia BJ Blazkowicza. Również to, że gra nie robi kompromisów i jak trzeba pokazać sceny makabryczne, to je pokazuje, podobnie do scen „miłosnych”. Fajnie być traktowany, jak dorosły odbiorca, choć momentami twórcy poddają to i jednocześnie nas pod wielką próbę totalnie bezsensownym segmentami, nawet jak na tytuł takiego kalibru. Jednocześnie gra zdecydowanie nie jest dla dzieci, ale wśród dorosłych powinna znaleźć odbiorców z każdej grupy gracza – tych, co chcąc postrzelać, poskradać, poszukać sekrecików czy poznać lore świata. Za to nie powinni w niego grać osoby, z problemami kardiologicznymi, ze względu na jump scare’y, których było więcej, niż mogłem znieść. Z przyjemnością sprawdzę więcej Blazkowicza w sequelu oraz jego rodzinki w Youngblood. Strzelanie do nazistów to jednak jest piękna sprawa.


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Możliwość komentowania jest wyłączona.