Kelner! W mojej grze jest film!
W 2016 roku studio Insomniac oraz PlayStation postanowili (znaczy, postanowili pewnie wcześniej, wiecie o, co mi chodzi) wskrzesić z martwych jedną ze swoich najbardziej znanych, aczkolwiek mocno wyeksploatowanych marek, Ratchet and Clank. Sam jestem zaznajomiony z większością produkcji serii, ogrywając trylogię w wersji HD na PS3, a także Tools of Destruction i Quest for Booty oraz odsłonę kooperacyjną All 4 One, na tej samej konsoli. Powrót miał się zadziać dzięki temu remake’owi, będącemu odświeżeniem pierwszej odsłony oraz pełnometrażowemu filmowi w kinach, którego akcja pokrywała się grą. Przypomniał mi o tym mój kompan podcastowy podczas odcinka, gdy dzieliłem się moimi wrażeniami z ogrywania tytułu: gra i film kinowy pojawiły się na rynku w odstępie kilku dni, co oznacza, że ich produkcja się – prawdopodobnie – zazębiała. Wspominam o tym, dlatego że dla pewnych aspektów gry to ma spore znaczenie – co wiem, że może zabrzmieć dziwne, ale za chwilę wszystko wyjaśnię. Jak już wspomniałem, nie jest to mój pierwszy kontakt z historią pierwszej części przygód sympatycznego Lombaxa oraz małego robota. Natomiast bardzo szybko zauważyłem, że jest coś tu nie tak.


W kwestiach fabularnych tytuł jest nie tyle remake’iem, ile wręcz rebootem, a przynajmniej ma w sobie sporo zarówno z jednego, jak i z drugiego, a dużo „winy” za taki stan rzeczy można przypisać bliźniakowi na wielkim ekranie. Podobnie do oryginału zaobserwujemy tutaj początki przyjaźni Ratcheta i Clanka, moment przypadkowego poznania się i wyruszenia w podróż ratowania wszechświata od niejakiego Prezesa Dreke’a. Dwójka kompanów podróżuje od planety do planety, będących raz małym otwartym obszarem do eksploracji, a innym razem bardziej liniowym, pełnym korytarzy. O ile w oryginalnym scenariuszu Ratchet okłamuje Clanka, co do swojej przynależności do drużyny bohaterów Galactic Rangers, tak tutaj po prostu oferuje mu pomoc w dostaniu się do nich. To tylko początek zmian, jakie wprowadzono, aby wydarzenia z gry pokrywały się z filmem. Jednocześnie jest to jedna z wielu zmian „ugrzeczniających” produkcję albo też wycofującą się z elementów ‚nie do końca pasujących do wzorowego etosu bohatera’, którym mają zachwycić się dzieciaki w fotelach kinowych na wycieczce szkolnej. I choć brakuje mi nieco pazura w humorze i rozmowach postaci, to nie będę dramatyzował. Raz, że czasy się zmieniły. Dwa, wciąż jest zabawnie. A po trzecie, jeśli nie ten sposób uda się marce trafić w większe grono odbiorców – w to mi graj. Całość jest łatwa do śledzenia i prosta w przekazie. Historia opowiedziana jest z perspektywy wspomnieć Kapitana Qwarka, co samo w sobie staje się elementem humorystycznym na korzyść zmian. Twórcy łamią kilka razy czwartą ścianę, nadając postacią świadomość bycia częścią remake’u. Rozrywka dla dużych i małych. Nie oczekiwałem niczego więcej, więc nie czuje się tym zawiedziony.
Wpływ filmu widać również w warstwie graficznej. Otóż już od samego początku gry oprawa Ratchet and Clank zadawała mi regularnie niezłego ćwieka. Bywały momenty, w których gra zdecydowanie błyszczała, naprawdę ocierając się blisko o poziom animacji Pixara – z tego samego roku, albowiem w momencie czytania studio animacyjne Disneya pewnie znów podniosło poprzeczkę. Nie mniej, Ratchet i Clank momentami zachwyca, ale zdarzają się również momenty, gdy gra nie wygląda wiele lepiej aniżeli aniżeli, wypuszczone na PS3 odsłony. Lepiej gra wyglądała w lokacjach, w których się dużo dzieje, jak chociażby środek tętniącego życiem miasta czy planety pokrytej wybuchającymi wulkanami. Gorzej na bardziej stonowanych lokacjach, gdzie wzrok gracza ma czas skupić na otoczeniu i jego brakach w szczegółowości. Z przerywnikami fabularnymi jest jeszcze dziwniej. Po pierwsze w trakcie nagrywania materiału pod pierwsze wrażenia, konsola dała mi znać, że cut-scenki nie będą nagrywane, co wydawało mi się mocno dziwne. Dopiero Bartek (drugi mikrofon podcastu RaczejKonsolowo) zdradził mi, że Insomniac w grze wykorzystało żywcem wycięte sceny z filmu pełnometrażowego i to te są zablokowane przed nagrywaniem czy streamingiem. Zaiste dziwnie posunięcie, albowiem widać różnice w scenkach, których autorem jest studio gamingowe, a które zostały przekopiowane z filmu. I nie chodzi tutaj o kwestie poziomu grafiki przerywników, albowiem niezależnie od ich genezy są bardzo ładne – aczkolwiek no widać różnicę i to, że działają na różnych silnikach, i to jest dziwne, no. Pomijając to, to gra prezentuje się świetnie w kontekście działania i chociażby rozpierduchy, jaka dzieje się na ekranie. Ratchet potrafi być w trakcie szaleńczej wymiany ognia z kilkoma wrogami, przy jednoczesnym rozwalaniu skrzynek ze śrubkami, które zaczynają wirować wokół niego, a pomiędzy nimi latające pociski i wybuchy, a gra nie zająknie się, ani nie pokaże grama artefaktu na grafice. Grałem w tytuł na PS5 i to po łatce, podbijającej jakość oprawy i gdyby nie fakt nierówności w jakości assetów graficznych, to byłby to majstersztyk.


Wspominałem, że zdarzyło mi się ogrywać pierwowzór produkcji, ale w odświeżonej formie, w ramach trylogii HD na PS3 – na blogu znajdziecie recenzje wszystkich trzech odsłon. To tak na marginesie. Przypominając sobie owe publikacje, dotarło do mnie, że jedną z dużych bolączek pierwszej odsłony było sterowania, zarówno w trakcie wymian ognia, jak i swobodnej eksploracji. Ratchet & Clank z 2016 roku nie posiada śladów tychże bolączek, będąc tym samym bliższy zdecydowanie późniejszym odsłonom serii, które wyszły już nominalnie na chlebaku. Gra jest ożenkiem platformówki oraz strzelanki z trzeciej perspektywy. Nietrudno natomiast stwierdzić, którego z rodziców geny dominują. Do dyspozycji graczy oddanych zostaje dwóch bohaterów, których chyba nie muszę przedstawiać. Bo wiecie. Gra się nazywa Ratchet i Clank. Rozumiecie? Prawda? Małym robocikiem przyjdzie nam jedynie bawić się w dedykowanych, krótkich sekcjach produkcji, gdzie sprawdzimy zdolności platformowe oraz rozwiążemy kilka logicznych zagadek. Jako futrzasty Lombax będziemy biegać, skakać, szybować i walić kluczem, ale przede wszystkim strzelać. Dużo strzelać. Jedną z cech, za którą gracze uwielbiają serię, jest bogaty arsenał broni i ta część powinna zaspokoić każdego z nich. Od poczciwych blasterów, granatów czy miotaczu ognia, po broń pixeluzojącą wrogów czy miotacz kul disco, który odpala imprezę, na którą wszyscy przeciwnicy w pobliżu się wpraszają, wpadając jednocześnie w dziki taniec – co przekłada się na doskonałe okno do zaatakowania. Każda z giwer posiada swoje drzewko umiejętności, które – absoluthnie szczerze – wydaje mi się być nowością w swojej formie, albowiem nie przypominam sobie go z pierwowzoru. Broń rozwijamy za pomocą zdobywanych w świecie kryształów, które odblokowują kolejne heksagonowe pola na mapce. Każde z pól oznacza wzmocnienie cechy broni, a tworząc z nich pełne obszary (trochę jak przejmowanie terenu w grze Go), odblokowujemy większy upgrade, niekiedy znacząca zmieniający działanie broni, np. poprzez nadanie pociskom autokierowanie się na wrogów. To w połączeniu z wolnym od bolączek pierwowzoru problemów sterowanie daje niezwykle miodny wynik.

Ratchet & Clank to udany powrót serii. I choć wpływ filmu kinowego na grę jest widoczny, to sama gra nie ucierpiała na tym znacząco. Tak, skoki w oprawie są widoczne, aczkolwiek pozostałe elementy, to dobre zmiany widoczne dla osób zaznajomionych z oryginałem sprzed generacji, a nawet dwóch. Jeśli natomiast po tytuł sięgnie osoba nieznająca serii, jest to kapitalny start. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupki i bawiłem się przednio z futrzastym Lombaxem oraz jego blaszanym partnerem. Zdaje sobie również sprawę, że prawdopodobnie recenzja zdradza mój brak wybitnego entuzjazmu z tytułu. Sam nie wiem, dlaczego tak jest, ale gdzieś pod skórą czuję, że może być to spowodowane faktem, że to remake: a) oryginału, który znam oraz b) pierwszej odsłony z serii, która się rozwijała i nabierała rumieńców. Na pewno nie tego, że coś jest tutaj mocno nie tak. Przez chwilę nawet przeszło mi przez głowę, aby pokusić się o platynę i poszukać ukrytych złotych śrubek czy kart kolekcjonerskich, rozsianych po całym świecie – ale wygrał backlog, jak zwykle. Nie mniej, gra była już tak wiele razy dostępna za darmo, że chyba każdy powinien mieć ją w swojej bibliotece, a zatem nie macie wymówek przed sprawdzeniem produkcji studia Insomniac. Tuż za rogiem jest już Ratchet & Clank: Rift Apart i jeśli zastanawiacie się, czy warto sięgnąć po nadchodzącego exa PlayStation to sprawdźcie reboot. Nie pożałujecie.





Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!