Concrete Genie (PS4)

Więc chodź i pomaluj mój świat.

Czego się nie robi dla dobra RaczejKonsolowo? Jak tylko Concrete Genie pojawiło się w PS+, wiedziałem, że muszę, jak najszybciej pogadać z Bartkiem, aby poczekał z grą, aż uporam się z rozgrzebanymi produkcjami. Niestety było za późno. Wtedy też postanowiłem, że ściągnę folię z pudełka, zaciągnę się nowością plastiku…i odłożę na półkę, bo wygodniej odpalić z dysku, żeby płyty nie wymieniać – tak jest, jestem takim leniuszkiem. Pomimo gry z plusa, chce mieć pudełko na półeczce. Zupełnie serio natomiast, na grę Pixelopus sadziłem się już długo, więc nawet dobrze, że Bartek mnie zmotywował do rozprawienia się z tytułem przy okazji jego obecności w abonamencie. O samej grze pamiętam, że została nieco kiepsko potraktowana przez same Sony. Marketingu nie miała praktycznie żadnego (czasy przed State of Play). Chyba jeden post na blogu PlayStation i tyle. Zupełnie jakby nie do końca wierzyli w tytuł. Ze strony graczy natomiast dużo pozytywów i ciepła, a zatem, jak to bywa w takich sytuacjach: trzeba się przekonać sam.

Concrete Genie opowiada historię Asha, chłopca zamieszkującego miasto portowe o nazwie Denska. Niegdyś tętniące życiem, radością i uśmiechami jej mieszkańców, obecnie jest industrialnym straszydłem. Myślę, że osoby w moim wieku znalazłyby w Polsce kilka miejsc, których panoramy pokrywałyby się z fikcyjną miejscówką gry. Zimno ceglanych ścian, opuszczone domy, zabite deskami szyby – to dominujące elementy otoczenia. Chłopak tęskni za dawną świetnością okolicy, aż pewnego dnia zostaje siłą zmuszony odwiedzić latarnię morską, znajdującą się niedaleko miasta. Tam poznaje dziwną istotę. Dżina o imieniu Luna, który jakimś cudem przeniósł się ze stronek jego rysownika na ściany budynku. Chłopiec i malowana istota się zaprzyjaźniają, i wspólnie podejmują się misji uratowania Denski od ogarniającego ją mroku. Jak? Farbami i pędzlem. Magicznym oczywiście. Pomoc Ashowi niosą ożywieni dżinowie, których do istnienia w ścianach miasta powołują rysunki chłopaka. Niestety nie obędzie się bez przeszkód, albowiem po dzielnicy krąży ekipa chuliganów, rówieśników Asha, którzy mają niezły fun z dokuczania chłopakowi. Niekiedy i fizycznie. Naszym zadaniem będzie zatem nie tylko nadanie barw okolicy, ale i unikanie oberwania po głowie. I to w zasadzie opis nie tylko historii, ale i rozgrywki w Concrete Genie. Niewątpliwie wartym odnotowania jest fakt, że gra porusza dwa ważne i trudne tematy. Pierwszym z nich jest umieranie industrialnych kolosów. Zamykanie fabryk, a co za tym idzie, likwidacja miejsc pracy. Co się dzieje z ludźmi, dla których ów zakład był całym życiem zawodowym, jednym źródłem utrzymania rodziny? Jaki wpływ będzie to miało na same rodziny i żyjące w nich dzieci, które w bezradności sytuacji szukają znieczulenia w przemocy i dokuczaniu innym? To prowadzi do tematyki nękania (np. w szkole) i przemocy, jaka potrafi się pojawiać wśród dzieciaków. Każdy z tych wątków jest niewątpliwie ważny i prowadzi do refleksji, bo przecież każdy z nas chodził do szkoły i zapewne nie raz widział dokuczanie dziwnemu dzieciakowi z pierwszej ławki czy temu, któremu się nie urosło, po prostu. Chapeau bas dla Pixelopus za dotknięcie takich tematów i umiejscowienia rozgrywki w historii na nich opartej.

Zgodnie z opisem fabuły, przeważającą część rozgrywki spędzimy na kolorowaniu ponurego wizerunku Denski. Z każdym gotowym obrazem, Ash rozświetla okolicę i odpędza pochłaniającą ją ciemność. Uspokajam natomiast momentalnie osoby, które nie czuję się najlepiej jako artyści, a pędzel nie jest ich najlepszym przyjacielem: samo malowanie w Concrete Genie jest w sporej mierze zautomatyzowane i oparte na gotowych szablonach. Podchodzimy do ściany, na której widać zarys tego, co powinno się na niej znaleźć. Wywołujemy na przybornik z szablonami i wybieramy odpowiedni, a sam proces malowania to kierowanie pędzlem po ścianie, nadając wybranemu wzorowi skalę i umiejscowienie na „płótnie”. Bardzo proste, ale pozwalające i tak na dostateczną kreatywność, aby po zakończeniu czuć się jak domorosły Banksy. Związanym z naszymi malunkami elementem są tytułowe dżiny, które na nie reagują. Raz będzie to samo okazanie aprobaty dla malowidła, a innym wręcz interakcja z otoczeniem, które stanowią rozwiązania zagadek logicznych w rozgrywce. Przykładem niech posłuży zamknięta brama, do której nie dochodzi prąd, więc naszymi rysunkami musimy doprowadzić dżina do skrzyni zasilającej, a ten ją naładuje i otworzy przejście – dżiny w różnych regionach Denski mają swoje moce elementów/żywiołów. Miewałem drobne problemy z AI dżinów, którym zdarzyło się raz czy dwa zablokować, aczkolwiek załadowanie ostatniego auto-zapisu rozwiązywało problem. Pomimo tego, bardzo podobał mi się ten artystyczny element rozgrywki. Mimo braku zdolności malowniczych i średniego zmysłu artystycznego byłem częściej aniżeli rzadziej zadowolony ze swoich dzieł w grze. Powodem tego jest również bardzo ładna grafika tytułu, która może niezwalana z nóg fotorealizmem czy skalą, ale artystycznie prezentuje się naprawdę ładnie. Same animacje postaci przypominają animacje poklatkowe, co nadaje im szczególnego uroku, ale to naścienne malowidła grają pierwsze skrzypce.

Poza częścią artystyczną rozgrywki nie ma za wiele więcej atrakcji. Są chuligani, których Ash unika w trakcie swojej przygody albo stara się zgubić, gdy zostanie nakryty. Nieco dziwnie, że jako jedyny potrafi wspinać się na wysokości czy wskakiwać na niewysokie obiekty otoczenia, ale cóż. Jak już nam złapią, to gra serwuje czarny ekran i załadowanie zapisu. Można by powiedzieć, że to taki dobrotliwy tytuł – no prawie. Trochę jestem zawiedziony, że tytuł nie utrzymał konwencji zwyciężania zła dobrem do samego końca. Meritum gry było przełamanie mroku, smutku i cierpienia, miłością wyrażoną poprzez barwy rysunków Asha. Natomiast w końcówce dodano do gry, moim zdaniem, na siłę rozgrywkę bardziej nastawioną na akcję i combat. Nawet pomimo faktu, że Ash nie namalował sobie nagle AK-47 czy gigantycznego Buster Sworda, a walczył pędzlem i jego magiczną mocą to żałuję, że twórcy nie utrzymali pokojowego ducha przygody do samego końca. Nie, żeby to był jakiś gigantyczny „fakap”, ale miałem mały niesmak, gdy gra zmieniła się biedne Kingdom Hearts – aczkolwiek to już bardzo osobista kwestia. Zatem jeśli nie rajcuje was kariera artysty graficiarza, to poza tym nie ma tu za wiele. Całość zdecydowanie ciągnie za sobą historia, ale i również oprawa. Pixelopus już przez Entwind pokazali, że mają dobrze nastrojony zmysł artystyczny (i lubią opierać gry o jeden element rozgrywki), a Concrete Genie to tylko potwierdza. Pierwsze skrzypce grają oczywiście naścienne malunki, dżiny i efekty związane z ich powstaniem. Murale Asha są przepełnione bogatą paletą barw i odcieni. Ślicznie zrealizowane są również towarzyszące im drobne animacje, widoczne np. przy malowaniu wyrastającego drzewa czy porannej zorzy. Dżiny posiadają uroczy design, który trochę przypominał mi Muminki, choć nie do końca wiem czemu. Animacje postaci w grze zrealizowano w stylu przypominającymi filmy z montażem poklatkowym. Nawet jeśli nie widać tego na pierwszy rzut oka, to spojrzenie na mimikę bohaterów od razu przypomina takie produkcje, jak chociażby świetne „Kubo i Dwie Struny”. Dopełnieniem estetyki są przerywniki, pokazujące przeszłość dzielnicy albo jej mieszkańców, które wykonano w jeszcze innym stylu, przypominającym książkowe ilustracje czy komiksy. Zasadniczo widać, że to po stronie artystycznej tkwi siła studia, a ponieważ nie jest to ekipa liczna, to zarówno skala gry, jak i tego teksu na tym się zamyka.

Concrete Genie to tytuł, którego ukończenie zajmuje około pięciu godzin, więc nie było możliwości, aby twórcy wpakowali w taką skalę liczne mechaniki czy rozbudowaną, pełną zakamarków lokację. Jak już wspomniałem, aparycją tytułu są dwie składowe: artystyczna otoczka i przejmująca historia, a ponieważ spiąć mógłbym je klamrą z grawerem ‚Empatia’, to nie jestem przekonany, czy z czystym sumieniem poleciłbym tytuł każdemy – tak, każdemu każdemu. Nie zrozumcie mnie źle, osobiście tytuł mi się podobał, aczkolwiek mam wrażenie, że skierowany jest konkretnego grona i raczej wątpię, aby twórcy sadzili się na wielki sukces na szeroką skalę. Historia zmusza do refleksji, ale raczej nie jest czymś, co trafi do każdego. Natomiast malowanie, jak ładne by nie było, to wciąż zaledwie wybieranie szablonu i przeciągnięcie kursorem po ekranie. Ponieważ gra była częścią abonamentu PlayStation Plus, to sprawdzenie gry na własnego skórze macie „za friko”. A nóż wam się spodoba i podobnie do mnie, kiedyś tam w przyszłości, jak zobaczycie w zeszycie dziecka dziwnego stworka, zapytacie o jego imię, a kto wie, czego się jeszcze dowiecie.


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Możliwość komentowania jest wyłączona.