A dziś zagramy w … PaRappa The Rapper 1 i 2 (PSP i PS2)

Nie takiego starcia z ikoną PlayStation się spodziewałem.

Zgadza się! Nie przecierajcie oczu! Moje pierwsze spotkanie z jedną z najbardziej charakterystycznych maskotek PlayStation, miało miejsce ponad dwadzieścia lat po jej debiucie na PS1. Mowa o sympatycznym, rapującym psiaku w czapce zimowej i „skejciarskich” spodniach. Przez lata szukałem okazji, aby zakupić tytuł w rozsądnej cenie i w formie edycji na PS1, ale ceny, jakie tytuł osiąga na portalach aukcyjnych, zmusiły mnie do sięgnięcia po odświeżoną reedycję tytułu na PSP. Z dwójką było już znacznie łatwiej, bo wersja z PS2 do najbielszych z kruków nie należy, więc i cena na rynku jest dosyć znośna. Gdy mam już oba tytuły za sobą powiem tak: dobrze, że bardzo blisko siebie zakupiłem obie części, albowiem tekst z jednej myślę, że byłby mocno za krótki. Głównie przez to, że seria gier rytmicznych Parappa the Rapper to zabawa na 1,5h na tytuł – bynajmniej tak mi się wydawało. Podobnie zresztą co do tego, że gra powinna być miłą, lekką i łatwą odskocznią od wymagających tytułów – nic bardziej mylnego. Zacznijmy od „odświeżonej” jedynki z PSP.

Cutsceny w formacie i jakości szaraka

Właściwie cieszę się, że nie wystawiam już ocen starym tytułom (jedynie daje wskazówki, czy po niego sięgać lub nie), ponieważ największą bolączką ogrywanego portu z szaraka jest, jak kiepsko został on przeniesiony z PS1 na przenośną konsolę SONY, a jak się okazuje nie tylko na niej są problemy. Parappa the Rapper to gra rytmiczna, w której powtarzamy sekwencje klawiszy za komputerem, w rytm muzyki. Prosta sprawa. Najpierw zwrotkę prowadzi komputer, a następnie my powtarzamy. Szkopuł w tym, że okno na wciśnięcie klawisza jest brutalnie małe, co – podobno – charakteryzowało sam oryginał, więc trafienie w moment wymaga dosyć dużego skupienia – i tu zaczynają się jaja. Nie jest nowością, że gry oparte na trafianiu w rytm cierpią na podłączeniu do TV LCD. Lag reakcji powoduje, że wstrzelenie się w flow muzy praktycznie graniczy z cudem. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak coś takiego mogło przejść jakiekolwiek testy. Pal licho tak małe granice błędu dla trafienia w odpowiedni moment, ale wsłuchując się w melodię praktycznie nie byłem w stanie wstrzelić się w rytm. W końcu udało mi się rozgryźć system skupiając całą uwagę na czubku czapki głowy Parappy, która jest wskaźnikiem tempa wstukiwania kolejnych „nut”. Wprawdzie zmuszało mnie to do siedzenia z nosem w ekranie PSP, ale czego się nie robi dla odhaczenia gry z backlogu. Biorąc poprawkę na w/w lag, mogli choć nieco zluzować z granicami błędu na trafieniach albo dodać w menu opcji możliwość kalibracji audio i wideo, jak chociażby w serii Guitar Hero.

Takie sekwencje jeszcze wchodziły, jednak im dalej tym stawały się one trudniejsze

Dosyć często używam tego stwierdzenia, ale trochę szkoda, że tak wyszedł ten port, bo patrząc wyłącznie na tytuł, to Parappa ma kilka solidnych argumentów na swoją korzyść. Muzyka – choć to dziwne, bo to tytuł w 100% japoński – to wpadające w ucho kawałki, z niezłym beatem i ostrymi rymami. Mając na uwadze problemy z wyczuciem rytmu, to że do OST sami zaczynamy się kiwać i wystukiwać nogą rytm, wcale nie ułatwia sytuacji, ale podkreśla, że utworów w Parappa the Rapper słucha się przyjemnie. Graficznie wersja na PSP została nieco podrasowana, za wyjątkiem scen przerywnikowych, które – jak ma to miejsce przeważnie w portach z PS1 – zostały w rozdzielczości szaraka. Stylowi graficznemu nie można ująć uroku. Papierowy świat oraz postacie, jakoś dziwnie pasują do całokształtu tytułu – zwariowany, komiczny, a może i nawet uroczo głupkowaty.

Bo jak inaczej nazwać fabułę, w której młody Parappa w celu zaimponowania swojej miłości, za wszelką cenę stara się stać się prawdziwym mężczyzną, bohaterem, odpowiedzialnym dorosłym itd., a jako rozwiązanie każdej sytuacji uznaje: „Wiem, co trzeba zrobić! Muszę uwierzyć!”. Słynne „I gotta believe” pojawia się w każdym z sześciu rozdziałów i za każdym razem wykorzystywane jest w mega-absurdalny sposób. Parappa chciałby pojechać autem po swą lubą, ale nie ma prawa jazdy, więc zastanawia się i wyskakuje magicznym hasłem. Jak już trafia za kierownicę, rozbija samochód taty, więc zaczyna rozkminiać: skąd wziąć hajs, aby odkupić go ojcu? Dobrze wiecie. I GOTTA BELIEVE! Blachy w czoło gwarantowane. Wspomniałem, że tytuł kończy się po (zaledwie) sześciu rozdziałach, co nie powinno zająć wam więcej niż lekcję szkolną zabawy, pomijając walkę ze spieprzeniem portu. Niebywałe, że kiedyś płaciliśmy za tyle zawartości pełne ceny w sklepach. Po ukończeniu fabuły nie pozostaje za wiele do robienia. Można maksować poziomy i tyle. Słabiutko. Z tego też powodu momentalnie usiadłem do drugiej części i postanowiłem połączyć oba tytuły w jeden tekst. Zanim jednak przejdę do kontynuacji: standardowe podsumowanie.

Dlaczego (nie)warto grać w Parappa the Rapper (PSP)?

  • Ponieważ jesteście fanami PlayStation i nie graliście nigdy w tę ikonę marki
  • Ponieważ kawałki OST posiadają w deche beat i flow
  • Ponieważ historia Parappy bywa zabawna…
  • …choć częściej jest do bólu absurdalna
  • Bo pod otoczką casualowej rozrywki ukrywa się ból i cierpienie
  • Bo port na PSP jest spieprzony (na PS4 również), co w połączeniu z wymagającym pierwowzorem jest katastrofą
  • Bo po 6 kawałkach gra się kończy i nie ma co robić

Dalsze losy rapującego skate-psiaka ogrywałem już na PS2. Momentalnie zauważyłem, że albo tytuł został nieco złagodzony pod kątem bezwzględności rozgrywki lub granie w tytuł na docelowej (dla niego) platformie, robi różnicę. Znacznie lepiej udawało mi się wchodzić w odpowiednie nuty, choć wciąż pozostawał problem LCD-ka, co wymagało wzięcia poprawek na laga. Chwila przyzwyczajenia i było już ok. Nie czułem niesprawiedliwości pierwszej odsłony, a napotkane problemy raczej przypiszę moim leciwym padom. Poziomy kończyłem bez przeświadczenia, że dosłownie prześliznąłem się ku ich końcowi ‚ledwo ledwo’.

Najlepszy motywator ever.

Warto też nadmienić, że o ile rozgrywka nie zmieniła się u podstaw, tak twórcy starali się, aby Parappa the Rapper 2 było tytułem faktycznie godnym nowej generacji. W pierwszej kolejności wydłużyli nieco zabawę do ośmiu poziomów, co nie jest jakimś specjalnie wielką różnicą samą w sobie, więc dorzucono trochę do tzw. replay value. Po ukończeniu poziomu odblokowujemy Versus Mode, czyli możliwość zmagania się o wynik w danym poziomie z kumplem lub komputerem. Jeśli zachodzicie w głowę, jak przy takowej rozgrywce walczyć o wynik, śpieszę z wyjaśnieniem: chodzi o tzw. freestyle. Polega on na nie tylko powtarzaniu sekwencji na ekranie, ale i dokładanie swoich od siebie tak, aby pasowały do utworów. Właściwie już jedynka posiadała taką możliwość, ale dopiero tutaj ma ona większy sens w grze – no i przy wykonaniu portu wnioskuje, że freestyle raczej nie był osiągalny. Rezultat na zakończenie poziomu oceniany jest przez na trzech płaszczyznach: imitacji (jak dobrze trafiamy z powtórzeniem symboli), freestyle (jak często dodajemy coś od siebie) i funky flow (jak oryginalni jesteśmy w rozgrywce). Choć szczerze nie mam pojęcia jak dokładnie działają dwa ostatnie. Po ukończeniu natomiast wszystkich poziomów otrzymujemy możliwość gry na wyższym poziomie. Jest zatem tutaj tego trochę, co pomimo niewielkiego rozciągnięcia rozgrywki, spokojnie kwalifikuje tytuł w kategorii godnego sequela.

Szkielet rozgrywki pozostał ten sam, aczkolwiek dodano urozmaiceń

Nie zmieniło się również podejście do fabuły i grafiki. Wciąż mamy absurdalną opowieść o psim raperze, który ratuje świat przez zmianą wszelkich potraw w makaron oraz przypominającą wycinanki z papieru grafikę. Zarówno jedno i drugie trzyma fason pierwszej części, ale (szczególnie widoczne w kwestii wizualnej) z należącymi się zmianie generacyjnej, poprawkami. Fabuła zyskała coś na kształt większego wątku, a grafika została nieco uszczegółowiona. Przełomu nie ma, ale wystarczy. OST jest równie wpadający w ucho, co w pierwszym Parappie. Generalnie z kontynuacji jestem zadowolony bardziej niż z części pierwszej. Choć dziwnie to zabrzmi, ukończenie jej w ciągu jednego wieczoru uznaje za pozytyw. Normalnie tytuł na godzinkę uznałbym za żart, jednak biorąc pod uwagę problemy, na jakie natrafiłem – choć chciałem tylko bliżej się poznać z maskotką PlayStation – to cieszę się niezmiernie, że mam to już sobą. Co nie znaczy, że nie przyjąłbym naprawdę dobrze zrobionej i przystosowanej do dzisiejszych realiów gry w podobnym stylu. Jakiś czas temu pojawiły się pierwsze wieści o nowej grze twórców Parappy o roboczym tytule Project Rap Rabbit, ale od dłuższego czasu w temacie nic się nie dzieje – grałbym.

Dlaczego (nie)warto grać w Parappa the Rapper 2 (PS2)?

  • Ponieważ w odróżnieniu do remake’u pierwszej części, ta nie przyprawia o zawał
  • Możemy uratować jedzenie całego świata przed zmianą w dania z makaronem
  • Dzięki urozmaiceniom starczy na trooochę dłużej niż osiem (udanych) kawałków
  • Jednak, jeśli nie zaliczacie się do powyższej grupy, to po godzince gra ląduje na półce
  • Grę da się ukończyć, co nie znaczy, że obędzie się bez problemów dla was

Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Możliwość komentowania jest wyłączona.