Kontynuacje dobrych indyków zdarzają się rzadko. Dobre kontynuacje jeszcze rzadziej. Jedno z tych zdań w stosunku do Hotline Miami 2 jest prawdziwe.
Tekst odświeżony: Listopad 2025.
Studio Dennaton miało nie lada zadanie przed sobą. Hotline Miami, będąc jednym z najważniejszych tytułów niezależnego gamedevu, postawiło poprzeczkę dla duetu studia Dennaton Games bardzo wysoko. Nie w kwestii technicznej, artystycznej, ale poziomem „porąbania” w dosłownym tego słowa znaczeniu. I to im się udało. Gra jest zakręcona jak ruski słoik.



Najważniejszą zmianą w stosunku do pierwszej odsłony jest mocne nastawienie na fabułę, a raczej zbudowanie rozgrywki silnie związanej z wydarzeniami w grze. Poprzednia część przypominała raczej zbiór misji, pomiędzy którymi pojawiały się enigmatyczne wstawki: goście w maskach zwierząt nawiedzali nas w snach, w każdym sklepie widzieliśmy twarz tego samego faceta – generalnie niczego nie rozumieliśmy. Zresztą do dalszej zabawy napędzał nas narkotyczny gameplay i równie odurzający soundtrack. Do zrozumienia historii w drugiej odsłonie wymagana jest ukończona pierwsza część, notatnik i coś do pisania. W przeciwnym wypadku gówno zrozumiecie z tego, co się dzieje w grze. Wydarzenia fabularne postanowiono poukładać niechronologicznie. Raz będą to działania wojenne na Hawajach w 1985, a po chwili przenosimy się do Stanów Zjednoczonych w latach 90.. I tak zamiennie. Spoko, to jeszcze da się ogarnąć, ale gdy dorzuca się do tego przełączanie się pomiędzy różnymi bohaterami, a na dokładkę mieszając wydarzenia rzeczywiste z wizjami, snami i rauszem narkotykowym – otrzymujemy totalny rozpierdol. Całość sprawia, że bardzo trudno śledzi się kolejne elementy układanki, która ostatecznie jest dosyć ciekawa, gdy uda się przysiąść do niej z należytą starannością i skupieniem (albo do streszczenia na YT #yolo). Nie jest bowiem tak, że mamy tutaj do czynienia z czymś zupełnie oderwanym od rzeczywistości, bez jakiegokolwiek logicznego elementu i sensu. Wprawdzie karkołomnie się ich szuka, ale gdzieś tam w czeluściach pikselowego szaleństwa można odnaleźć…coś. Sam mętlik w głowie nie jest jednak największym problemem tytułu, albowiem przez “ufabularnienie” Hotline Miami 2 zatraciła się gdzieś dla mnie arcade’owość tytułu. Jest więcej dialogów, cutscenek, przerywników, misje są dłuższe, bardziej urozmaicone w kontekście lokacji. W pierwszej części miałem większą ochotę na maksowanie poziomów, zdobywanie w nich większej ilości punktów, a tym samym lepszej oceny końcowej. Nie wiem, czy o takie nowe Hotline Miami prosili fani, ale ja czuję lekki zawód.
Nie oznacza to, że zmienił się diametralnie gameplay. Tutaj za wiele zmian nie ma. Nadal mamy do czynienia z bardzo dynamiczną rozgrywką, w której przyjdzie nam pokonywać kolejne pomieszczenia pełne przeciwników. Gra właściwie jest twin-stick shooterem, z kamerą umieszczoną pionowo nad nami. Przy użyciu wszelkiej maści broni białej oraz palnej naszym zadaniem jest pokonać wszystkich przeciwników na poziomie. Produkcja wymaga od nas przewidywania akcji na kilka posunięć do przodu oraz błyskawicznego refleksu. Malowanie poziomów hektolitrami juchy z brutalnie wykończonych wrogów wciąż sprawia tyle samo radochy, co w poprzedniczce, aczkolwiek i tutaj twórcy, moim zdaniem, poszli w nieodpowiednim kierunku. Z nowości zauważyłem jedynie możliwość strzelania w różnych kierunkach z dwóch broni oraz ciekawy patent z dwoma postaciami sterowanymi na raz. Jest to jednak możliwe tylko w określonych momentach – i tutaj leży sedno problemu. W jedynce do każdej misji można było podejść z dowolną odblokowaną maską. Pozwalało to na eksperymentowanie i kombinowanie dla lepszej oceny pod każdy z poziomów. Tutaj mamy określone kilka masek lub broni dla postaci fabularnej i koniec. Pokazuje to, że twórcy nie mieli zbytnio pomysłu na rozgrywkę i level design Hotline Miami 2, więc musieli narzucić ograniczenia z powodu słabiej przemyślanych kolejnych „zagadek”. Dla niewtajemniczonych: pomimo pełnego akcji i wystrzałów gameplayu kolejne misje polegały na “rozwiązaniu” schematu zabicia wszystkich wrogów, stąd równie wiele tutaj planowania. Do tego jeszcze twórcy ograniczyli się skacząc pomiędzy wieloma postaciami. Ukończyłem grę dobrze się bawiąc, jednak nie mam zupełnie ochoty wracać po oceny A+.



Graficznie niewiele się zmieniło. Nadal mamy do czynienia z bardzo pikselową grafiką oraz tak bujną paletą barw, że nawet osoby bez zagrożenia epilepsją powinny być ostrożne. Zatem jeśli jesteście z obozu „won z pikselami do Pegasusa”, nie macie tutaj czego szukać. Bardziej tolerancyjne środowisko doceni natomiast ładne pixel-arty, może nie w stylu Narita Boy (CZEKAM na 2018!!!!), aczkolwiek jest względnie dobrze. Jednak to nie wizualia są przodującą częścią oprawy gry, a soundtrack. Tutaj mamy odpał na maksa. Czy muszę przedstawiać takie gwiazdy elektroniki, retro i synth jak Mitch Murder, Mega Drive, Magic Sword, Perturbator, M|O|O|N czy w końcu Carpenter Brut? Każdemu fanowi tego rodzaju muzyki powinny te nazwy mówić wiele o OST Hotline Miami 2 – jest genialny. Nie tylko ze względu na same utwory, ale ich perfekcyjne dopasowanie do ultrabrutalnej i szybkiej rozgrywki. To, co zrobił ze mną utwór „La Perv” Carpenter Bruta w misji „Death Wish”, to przechodzi ludzkie pojęcie. Każde kolejne uderzenie rytmu pompowało adrenalinę, nakazując strzelać…strzelać…STRZELAĆ! Zdecydowanie wybrane przez twórców utwory pasują do gry idealnie.
Mam wrażenie, że panowie Jonatan Söderström oraz Dennis Wedin, a więc studio Dennaton Games, nie mieli zbytnio pomysłu na sequel. Choć w kwestii fabularnej starali się zamknąć wszystkie otwarte wątki, zrobili to na swój pokręcony sposób, który może i pasuje do artystycznego chaosu ich produkcji, jednak średnio nadawał się do koncepcji rozgrywki. Takie jest przynajmniej moje wrażenie po ukończeniu ich tytułu, który odinstalowałem po napisach końcowych z poczuciem niedosytu. Może moje oczekiwania po wzniesionej na piedestał “drobiu” jedynce były zbyt wielkie. Cholera wie. Niesmak pozostał. Idę po jakąś “wołowinkę” – ten indor pozostawił niesmak.
PLUSY
- ultraszybki i wymagający gameplay
- wyborna oprawa muzyczna produkcji
- urozmaicone misje
- pikseloza jak należy
- ten uczuć, gdy wydarzenia z obu części zaczynają łapać sens
MINUSY
- za mało nowości w rozgrywce względem poprzedniczki
- śledzenie wątku fabularnego graniczy z cudem
- pokrzywdzony arcade’owy pazur produkcji
Niestety nie udało się powtórzyć sukcesu pierwszej części, ale bez tragedii. Wciąż dobra gierka, którą warto sprawdzić, jeśli lubicie wyzwanie i…”krzywdzić innych”.
Ocena: 6/10
Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Dodaj komentarz