Po dniach słuchania, jak bardzo skrzynki w Destiny 2 (PS4) są bleh! i parskania ze śmiechu, gdy się okazało, że lamenty i żale są nietrafione. Uwaga: opinia mało popularna.
Kilka ładnych dni po premierze wśród ważnych osób, znawców branży gier rozbrzmiewał jeden temat: kolorki ekwipunku i płatne skrzynki z lootem w Destiny 2 (PS4). Cóż, trudno się dziwić. Tytuł to ogromna premiera tego roku. Temat wdzięczny do zdobycia serc graczy na całym świecie. Przecież wszyscy nienawidzą tych złodziejskich, korporacyjnych twórców, czatujących na każdą okazję, by okraść z pieniędzy biednych gamerów. Słabo mi się zrobiło od tych lamentów, choć w wirze szaleństwa były i głosy rozsądku – nadzieja w tej “cudownej” społeczności. Postaram się odnieść do kilku argumentów najczęściej poruszanych.
“Skrzynki z lootem to hazard!”
Cytat, który jako stały widz i patreon Jima Sterlinga słyszałem ostatnio wielokrotnie. Jim lubi o tym wspominać, podobnie jak i inni mu podobni. Nie do końca natomiast rozumiem z porównywaniem skrzynek w Overwatch (PS4) do hazardu. Z definicji hazard to gra pieniężna, więc dobra, tutaj jest pewna zbieżność. W końcu skrzynkę kupujemy za prawdziwą kasę. Tylko jest jeden mały szczegół: hazard opiera się na ryzyku, czy niebezpieczeństwie utraceniu całkowicie swojego wkładu materialnego w razie przegranej – od czego zresztą wziął swoją nazwę. Jednak czy możemy mówić o ryzyku, kiedy wygrywamy zawsze? Tak bowiem działają skrzynki, a przynajmniej te sensownie wdrożone. Skrzynie albowiem tak, jak każdy inny element gier można spartolić. Otwierając paczkę z lootem otrzymujemy przedmioty (najlepiej takie, które nie dają przewagi nad innymi graczami). Dzieje się to zawsze, więc za każdym razem jesteśmy zwycięzcami, prawda? Nie do końca. Albowiem wśród nagród nie ma kostiumu kąpielowego dla naszej ulubionej bohaterki lub koloru spodni, pasującego do weekendowego nastroju. Jeśli to uznamy za HAZARD, to chciałbym zaznaczyć, że wszyscy miłośnicy marki Ferrari, którzy kupując gumy Turbo otrzymywali jakieś tam Porsche byli jego ofiarami. Podobnie jak i Ci szukający Szatana Serduszko (hehe) w chipsach Lay’s, a już totalnym hazardem są wszelkie boostery do karcianek takich jak: Magic, Yu-Gi-Oh, Pokemon itd. Mało tego. Przytoczone przeze mnie przykłady (teoretycznego) hazardu, które zresztą pewnie spotkały każdego z nas, jakoś nie spowodowały, że zatraciliśmy się w amoku topienia pieniędzy w kasynach. Jednak pomyślmy o dzieciach. O tych biednych dzieciach, które grają online w Grand Theft Auto V (PS4), w Overwatch (PS4) lub zagrają w nadchodzące Śródziemie: Cień Wojny (PS4), używając kart kredytowych rodziców do wszelkich mikrotransakcji. Serio? Może nie powinienem poruszać tematu nie będąc rodzicem, jednak w mojej opinii jest wiele ważniejszych i trudniejszych tematów do wytłumaczenia małemu człowiekowi o tym, jak świat działa i czym stoi aniżeli mikrotransakcje w gierkach, W KTÓRE – nawiasem mówiąc – dziecko nie powinno w ogóle grać. Natomiast w stosunku do dorosłych sprawa jest znacznie prostsza: każdy niech sobie robi, co chce. Aczkolwiek, jeśli widząc możliwość wzięcia udziału w loterii (chyba można tak nazwać skrzynie z losowymi przedmiotami), dorosła osoba nie potrafi się powstrzymać, to powinna zasięgnąć pomocy specjalisty, gdyż jeśli nie to, to osoba ta ma problem, który może znacznie gorzej się skończyć niż pusty portfel PSN.
Pomijając sam fakt otrzymywania przedmiotów, których chcemy lub nie i ocenę tego w kategorii wygranej, przegranej, to żadna gra pieniężna, wchodząca w szufladkę o tytule “Hazard”, nie pozwala po X liczbie prób wygrać – a tak przynajmniej działają dobrze zaimplementowane paczki. Biorąc za przykład Destiny 2 (PS4), pozbywając się niechcianych przedmiotów z nich otrzymujemy wewnętrzną walutę, za którą możemy otrzymać pożądany przedmiot. I to jest jedyny sposób kupowania przedmiotów, który jestem w stanie zaakceptować w grach. Nigdy w życiu “Kup przedmiot teraz”!
“Dlaczego nie mogę sobie po prostu czegoś kupić?”
W taki spoób rozumiem wydawanie prawdziwych pieniędzy w grach, za które już zapłaciłem: to kwestia wyboru pomiędzy rodzajem INWESTYCJI wybranej części swojego życia dla gry – czasu lub pieniędzy. Jeśli zatem tytuł oferuje przedmioty, które gracze mogą otrzymać grając poprzez losowy drop rate, inwestując czas na jego “wydropienie”, to i droga usłana prawdziwym hajsem powinna opierać się o losowość, czyli (d dźwięk werbli ??) skrzynki i ich zawartość. W ten sposób przyjąłem sobie kategoryzację oceny wszelakich mikrotransakcji w grach. Pewnym obszarem szarości jest samo prawdopodobieństwo wypadnięcia danego przedmiotu ze skrzynki, gdzie bardzo łatwo popaść w paranoję: “…Ci cholerni złodzieje manipulują skrzynkami tak, żebym nie dostał tego, co chcę…”. Zastanówcie się jednakże, czy grając w MMO kiedykolwiek mieliście z tym problem? Kiedy cały świat biegał z Gjallarhorn w Destiny (PS4), a ja swojego dostałem dopiero w trakcie dodatku The Taken King. Szukając karty moba Dragon Tail, która dla klasy Assassin była łakomym kąskiem (ale “ponerdziłem”), musiałem ich zabić chyba z 1000, jak nie więcej. Oczywiście ktoś na czacie gildii napisał, że już po kilku dniach szukania wypadły mu…dwie. To normalka. C’est la vie. Jestem w stanie akurat to zaakceptować, jednak gdyby osoba w gildii sobie tą kartę kupiła, byłbym już znacznie bardziej zniesmaczony. Aczkolwiek, jak mówi standardowa odpowiedź programisty pytanego o szacowny czas zakończenia taska: “To zależy”.
Free 2 play feat. Pay 2 Win VS Tripel Ej!
Ponownie posłużę się przykładem niezbyt sympatycznego brytyjczyka, gdyż parę dni przed rozpoczęciem pisania tego tekstu Jim Sterling opublikował materiał video o radach dla twórców przy wprowadzaniu mikrotransakcji. Nietypowo – zgodzę się. Jim rzadko mówi coś pozytywnego w tym temacie. Mnie cieszy, że w trakcie materiału przyznał, że istnieją dobre wdrożenia mikropłatności. Do końca się z nim nie zgadzam, bo nie uważam, że ten rodzaj pozyskiwania dodatkowej kasy jest zastrzeżony jedynie dla produkcji F2P. Mikropłatności to obosieczny miecz, który bardzo łatwo stępić, a w moim odczuciu trudno wprowadzić bez uszczerbku dla przyjemności z gry. Próg akceptacji jednego i drugiego odbieram różnie w zależności od dystrybucji produkcji właśnie. Mając do czynienia z tytułem za darmo można pozwolić twórcom na więcej. Zrozumiałym jest, że rozwój w grze musi być “ślamazarny”, żeby zwróciła się twórcom decyzja o nie “czardżowaniu” graczy za dostęp do produkcji. Ja osobiście nie spotkałem się jeszcze z tytułem F2P, który pozwoliłby mi się wciągnąć na dłuższą chwilę. Prawie udało się to Ace Combat: Infinity (PS3). Darmowa odsłona mojej ukochanej serii cierpiała jednak z najczęściej popełnianego w tego-podobnych grach błędu: ograniczaniu możliwości spędzania z tytułem czasu graczom. To zdecydowanie najgłupszy pomysł, na jaki można wpaść tworząc model biznesowy dla swojej darmowej produkcji. Jeśli graczom podoba się tytuł, to pokazywanie im w nagrodę licznika odliczającego kolejne godziny do możliwości wznowienia zabawy jest zupełnie nietrafione. Dorzućmy do tego, że tytuł miał jeszcze masę innych rzeczy do kupienia, jak dopałki punktów doświadczenia, szybszy rozwój posiadanych samolotów itd. Finalnie po początkowym zachwycie, który prawdopodobnie bardziej był związany z powrotem rozgrywki na odpowiednie tory, gra straciła blask, gdy kupujący paliwo i innego rodzaju udogodnienia zaczęli odskakiwać podczas zabawy. Niby tytuł był tylko PvE, więc nie było to przesadnie drażniące, aczkolwiek poświęcając możliwą, darmową ilość czasu dostępną mi bez wydawania dodatkowych pieniędzy, wiedziałem, że goście zabierający mi większość celów sprzed nosa musieli ostro sypać hajsem. Tak oto też obnażyła się kolejna “rada” dla twórców, chcących wrzucić do swojej gry mikropłatności, albowiem nie powinny one wydawać się niezbędne. Trzeba też powiedzieć od razu, że uzyskanie idealnej implementacji takowych w tytule jest praktycznie niemożliwe, gdyż ocena tego, czy coś jest drażniące, wymagające lub zupełnie nieprzeszkadzające, to subiektywna ocena każdego z nas. Trudno wyważyć chęci zarobienia na produkcji, którą przecież wypuszczono na rynek bez ceny oraz sprawieniu by gracze nie czuli się przesadnie zmuszani do wewnętrznych płatności. Jeszcze trudniejsze jest to, gdy tytuł “za pełną cenę” zostaje takowymi obarczony, gdyż trzeba pamiętać o rzeczach wspomnianych przeze mnie wyżej przy omawianiu skrzynek. Co nie oznacza, że się to nie udaje. W Overwatch (PS4) się udało. W Destiny 2 (PS4) również i w Battlefield 4 (PS4) też. Co łączy wszystkie tytuły? Osiągnęły lub są na dobrej drodze do sukcesu finansowego i zatrzęsienia zadowolonych graczy. Niedługo na rynek trafi Śródziemie: Cień Wojny (PS4), które jeszcze przed pierwszą sprzedaną kopią zdążyło zjednać sobie grono rozwścieczonych wrogów mikropłatności. Z chęcią przekonam się, jak z powyższym wyzwaniem poradziło sobie Warner Bros., które – delikatnie mówiąc – już ma przekichane wśród graczy. Natomiast, gdy ja kończę ten tekst na rynku pojawiło się NBA2K18 (PS4), które pokazało, jak nie należy tego robić, co też zostało odpowiednio skwitowane w recenzjach…aczkolwiek to co się ODPIERDOLIŁO (!) z recenzją na stronie, którą przez lata uwielbiałem, to materiał na zupełnie inny tekst.
Rage quit!
W swoim materiale Jim przyznał, że jego ocena istniejących w Destiny 2 (PS4) skrzynek do kupienia za realny piniondz jest w sporej mierze związana z jego obsesyjną naturą posiadania “fajnych przedmiotów z witryn sklepowych”, czy jak to sam nazwał “addictive personality” (pl. “osobowość nałogowca”). Sam też przyznał, że jeśli u kogoś jest inaczej i bez problemów jest w stanie przejść obok kuszącego niczym biblijne jabłko płatnego contentu, prawdopodobnie nie zrozumiecie o co tyle krzyku. Pokazuje to, że każdy z nas jest inny i pewne aspekty gier odbieramy zupełnie inaczej. Coś, co dla mnie jest całkowicie niegroźne, komuś może zepsuć przyjemność z tytułu. Stąd też nieco inaczej postrzegam za co twórcy powinni kasować, za co nie, i w jaki sposób mogą to zrobić, aby wyprowadzić mnie całkowicie z równowagi. Gdyż to nie jest tak, że połykam każdą ściemę twórców, zupełnie nie zwracam uwagi na płatności-ekstra w grach i zamykam oczy na ich widok. Zupełnie odwrotnie. Interesuje się nimi. Są dla mnie dokładnie tak samo “opiniogennym” pierwiastkiem produkcji zwanej grą, jak grafika, rozgrywka i fabuła. Jeśli ktoś uważa, że nawyków recenzenckich nie powinno się zmieniać, to radzę nadążyć za światem, gdyż za rogiem dyskutuje się: “Czy gra early access powinna zostać nominowana do Gry Roku?” – jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Przecież to, że gra pozwala na skróty za kasę nie oznacza, że momentalnie zapomina się o wydaniu opinii, czy sama gra nas do tego popycha, czy czujemy się zmęczeni każdą kolejną godziną z tytułem albo może nawet setny znak zapytania znaleziony w lokacji daje tyle frajdy z odnalezienie, że nie potrzebujemy map ich umiejscowienia z PS Store. Można spokojnie odsunąć mikropłatności na bok, a jeśli jakiś tytuł nam na to nie pozwala, to jest to jak najbardziej trafny argument do zeszmacenia tytułu w recenzjach. Do dziś zastanawiam się, czy kiedykolwiek skończę pierwsze Final Fantasy na PSP, które systemem walki kładzie mnie szybciej spać niż 0,7 Wyborowej, a do pokonania ostatniego wyzwania tytułu czeka mnie grind za kilkunastoma poziomami. Biję się z osobistym przekonaniem, że nigdy nie skorzystam z takowych “ułatwiaczy” do kupienia, motywowany chęcią ukończenia w końcu tytułu. Jedno natomiast wiem na pewno: nawet gdybym skorzystał z dopalaczy, nie sprawiłoby to, że grę w recenzji ocenię lepiej. Wręcz odwrotnie. Już teraz mam zamiar ostro narzekać na męczarnię jaka mnie czeka, by uniknąć kończenia gry na YouTube – o zgrozo, never! Jeśli gra by mnie zmusiła do sypnięcia hajsem (nie ma takiej możliwości), hejt byłby piekielny. Przecież to logiczne. Stąd też na zakończenie, skoro już tyle razy wspomniałem Sterlinga w tekście zakończę blog tymi słowami: “Pierdole Was pierdoleni znawcy gier, których pierdolone ego “gamejournalisty” daje prawo do mówienia, że każdemu oceniającemu mikrotransakcje w grach inaczej od nich nie zależy na swojej pasji, mają w dupie gry i tego, co MOŻE przynieść przyszłość dla branży…” – już wiem czemu tak robi, to nawet przyjemne 😀 Od razu mi lepiej ^^ To ja lecę zmieniać kolorki mojego Guardiana i to bez płacenia – whaaaaaaaaaaaaaat?!
