Killzone: Shadow Fall (PS4)

#LTTP to mało powiedziane. Nadarzyła się lokalna okazja do zakupu, więc postanowiłem sprawdzić, co też Guerilla Games przygotowało na premierę PS4.

Seria Killzone towarzyszyła mi od drugiego PlayStation. Pierwsza część na PS2 była jedną z moich ulubionych gier tej konsoli. Killzone 2 (PS3) i Killzone 3 (PS3) zjadły mi setki godzin online. Seria nie zwolniła również tempa na konsolach przenośnych, gdzie Killzone: Liberation (PSP) w bardzo ciekawy sposób ugryzło uniwersum, a Killzone: Mercenary (PSV) rozmarzyło posiadaczy Vity, jak mogłyby wyglądać gry AAA na tę konsolę – gdyby SONY nie pogrzebało tematu wielkich gier na PSV. Stąd też od Killzone: Shadow Fall (PS4) miałem niemało oczekiwałem. Zarówno do wykonania technicznego, fabuły, jak i trybu wieloosobowego. Zacznijmy od kampanii dla jednego gracza, gdyż na niej szczególnie mi zależało…..eh.

Fabularnie gra umiejscowiona została po wydarzeniach z trylogii. Dla niewtajemniczonych motorem napędowym serii jest konflikt dwóch nacji: Vectan (demokracja, kapitalizm itp.) i Helghan (klimaty socjalizmu i dyktatury). Powierzchnia planety Helghan została zupełnie zniszczona w wyniku konfliktu zbrojnego na ogromną skalę w części trzeciej. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn Vectanie postanowili oddać poległym Helghanom połowę swojej planety, oddzieloną murem. Po osiedleniu się na swojej części Helghanie, zaczęli wysiedlać przymusowo i “niezbyt przyjaźnie” Vectan ze swoich domów za ogrodzenie. Cała sytuacja nie trzymała się dla mnie zupełnie kupy, jednak postanowiłem nie skupiać się nad tym przesadnie licząc, że może później zostanę oświecony. Gra wciela nas w rolę Lucasa Kellana, którego w wieku 5 lat dotyka brutalny przymus przesiedlenia. Wraz z ojcem stara się uciec na drugą stronę planety, unikając pomocy Helghastów, gdyż Ci “strzelają najpierw, pytają później”. W trakcie ucieczki napotykają żołnierza sił specjalnych Vecty (tzw. Shadow Marshals), Sinclair. Podróż grupy jednak się nie udaje. Ojciec Lucasa zostaje zabity, a chłopak trafia pod opiekę wspomnianego żołnierza, który obiecuje się nim zająć. Następnie gra ukazuje nam – w dosyć chaotyczny sposób – szybkie pokonywanie przez Lucasa rang sił zbrojnych Vecty oraz finalnie awans do tytułu Shadow Marshal. Niewiele później Sinclair, który stał się głównodowodzącym siłami kraju, wysyła Lucasa do Nowego Helghanu na tajną misję. Kolejne rozdziały fabuły to zresztą głównie zadania specjalne, dla agentów od “czarnej roboty”. Zrezygnowano z umiejscowienia gry w wielkim konflikcie, a sytuacja polityczna w jakiej się znajdujemy przypomina bardziej Zimną Wojnę, gdzie prym miały zadania typu covert ops. Odnalezienie wraku statku i zabezpieczenie danych. Dostanie się do dryfującego wraku stacji badawczej i skierowanie go na słońce, jako wypadek. Zapobieganie zamachów terrorystycznych na stolicę itd. Może i brzmi to ciekawie na papierze, a same rozdziały gry mają swoje momenty (misja na wraku stacji ma fajny klimat a’la Dead Space (PS1)), ale ogólnie linia fabularna jest płytka i słaba. Nuda wkrada się bardzo szybko, tracąc zaciekawienie losem głównego bohatera. Na dodatek jest do bólu przewidywalna poza samą końcówką, która zaskakuje, ale z drugiej strony pozostawia gigantyczny niesmak. Postacie nieciekawe i równie sztampowe. Stara gwardia starająca się doprowadzić do unicestwienia drugiej strony konfliktu “dla zasady” oraz młodzież z obu stron, starającej się zapobiec wojnie dla pokoju. Już wiadomo czemu nie dodano liczby “4” do tytułu gry. To poziom spin-offa na konsole przenośną, ale nie pełnoprawnej produkcji dla stacjonarek.

Czego natomiast nie można zarzucić Killzone: Shadow Fall (PS4) to słabych walorów estetycznych, które miały sprzedać nową konsolę Sony w 2013 roku. Gra robi niesamowite wrażenie od pierwszych minut, choć z dwoma elementami przesadzono: zbyt dużo lens flare w stylu Michaela Baya oraz zbliżeń na twarze. Wiem, wiem. Miało to robić wrażenie, ale są momenty, gdzie to aż do przesady widać. Mamy do czynienia z grą sprzed 4 lat, a moim zdaniem nie ustępuje ona wizualnie takiemu DOOM (PS4), aczkolwiek produkcja Guerilla Games nie osiąga stałych 60 klatek od Bethesdy. Promienie światła, wyrywającego się pomiędzy liśćmi drzew wyglądają bajecznie. Otoczenie i modele nie odstępują im o zbyt wiele. Szczególnie miło patrzy się na żołnierzy Helgastu, których zarówno design, jak wykonanie cieszy oko. To naprawdę ładna gra. Lot nad miastem, wśród pokrytych szkłem drapaczy chmur na pewno nie raz widzieliście w reklamówkach PlayStation i nie ma się co dziwić – robi wrażenie. Nawet w 30 klatkach. Niewiele złego również można zarzucić ścieżce dźwiękowej, w której przygotowaniu wzięli udział: znany raczej z kina Tyler Bates i muzyk Lorn, którego elektroniczne, mroczne brzmienia mogliście usłyszeć w Furi (PS4). Nie powiem żebym był jakoś specjalnie porwany OST, jednak podczas samych misji doskonale komponował się rozgrywką, zmieniając się dynamicznie w zależności od akcji na ekranie. Na minus zasługuje aczkolwiek polski dubbing, który trzyma poziom serii z czasów trzeciego PlayStation – kto pamięta Killzone 2 (PS3)? Po 2 rozdziałach, zmieniłem na angielską, chociażby dla akcentu Helghan.

W kwestii rozgrywki niewiele się zmieniło od trylogii. Dla zupełnie nieznajomych z serią, Killzone: Shadow Fall (PS4) jest shooterem, który na tle gatunku wyróżnia się tzw. “ciężarem postaci”. Wszelkie animacje (jak bieg, skok, czy przeskakiwanie przez przeszkody) odwzorowują wagę żołnierza w pełnym rynsztunku, co moja żona skwitowała: “Czemu podczas biegu się tak śmiesznie kiwasz?”, patrząc na ekran TV. Zabawne dla postronnego obserwatora czy nie, dla mnie to był zawsze spory plus Killzone i cieszę się, że twórcy nie odeszli od tego pomysłu. Nasz bohater może mieć przy sobie dwie bronie, więc zapomnijmy o kole wyboru giwer. Naprzeciw trendowi branżowemu naszą postać nie rozwijamy w żaden sposób, a umiejętności dodatkowe zaimplementowano pod postacią drona OWL. Robot spoczywa sobie na plecach bohatera i w dowolnym momencie może zostać przywołany by postawić przed nami barierę zatrzymującą pociski przeciwników, asystować nam podczas starć, obezwładniać wrogów szokiem prądowym lub zapewnić linę, po której możemy zjechać z wysokości. OWL stawia nas również na nogi, gdy padniemy od obrażeń. Zakładając, że mamy przy sobie apteczkę. Samo użycie apteczki to też ciekawostka: po takowym przez chwilę robi się bullet-time i mamy możliwość precyzyjnego pozbycia się oprychów lub ucieczki za zasłonę. Suma summarum gra się w tego Killzone bardzo podobnie do innych odsłon i nie uważam by był to jakiś specjalny problem. Brakuje natomiast mi urozmaiceń. Jak już narzekałem wyżej, fabularnie grze brakuje iskry i niestety odbija się to na rozrywce. Bardzo szybko wkrada się znużenie schematami i powtarzalność. Niepotrzebnie też kilka razy starano się oddać skalę możliwości nowej konsoli przez otwarcie lokacji w misji. Killzone to liniowa seria i tak powinno zostać, a nie rzucać gracza na mapę multi z celami raz na jednym krańcu, raz drugim. Narzekanie zakończę drażniącymi bullshitami jakie nam zaserwowali twórcy. Ja rozumiem, że to gra sci-fi itd., ale cholera! Gość rozcina połacie statku kosmicznego, dryfującego w przestrzeni kosmicznej i wchodzi do niego jak do pokoju gościnnego, normalnie stąpając po ziemi. Albo wejście w atmosferę planety otwartymi pojazdami, no i te free-falle trwające kilka ładnych minut, zakończonego bezpiecznych lądowaniem na dmuchanej poduszce. Come on!

Zamknąłem narzekanie, więc mogę zacząć pisać o udanym trybie dla wielu graczy, choć pierwsze wrażenie nie jest miłe. Wszystko przez to, że tytuł gry powinien brzmieć Killzone: PlayStation Store. Linki do sklepu PSN są w każdym miejscu. Jeśli ktoś uważał, że w Gran Turismo 6 (PS3) drażniły go linki PS STORE (ku ścisłości te, których po dziś szukam) dostanie tutaj białej gorączki. Pomijając fakt, że cały tryb kooperacji jest zablokowany za opłatą, to np. jedna z klas multi wymaga kupna. Z tego, co przeczytałem nie stanowi ona nadmiernej korzyści dla kupujących – przynajmniej tyle. Ikony kłódki jednak pojawiają się zbyt często. Na broni, kolorach dla stawianego sprzętu, głosach postaci, czy egzekucjach po wygranej grze online. Niby wszystko możemy odblokować dzięki zakupowi skrzynek z lootem, za in-game walutę, ale ich cena wymaga przesadnego grindu. Nieładnie Guerilla Games tak pazernie działać. Tym bardziej, że w tak starej grze mogli pokusić o mocną obniżkę cen DLC.

Pomijając aczkolwiek aspekt PS Store, to multiplayer w Killzone jest masą frajdy. Zupełnie inny typ rozgrywki, aniżeli gdziekolwiek indziej. Znany z kampanii dla jednego gracza ciężar postaci, 3 odmienne klasy i masa umiejętności. Bardziej liczy się tutaj wykorzystanie walorów umiejętności, otoczenia, wielu ścieżek na mapach oraz spryt, kosztem refleksu i celności. Na każdą z klas przygotowano jedną umiejętność permanentną oraz drugą do wyboru z zestawu kilku propozycji. Dla przykładu Support na stałe podnosi poległych kompanów, a jako drugą zdolność może rozstawić punkt odrodzenia dla drużyny, przywołać drona bojowego lub postawić wieżyczkę. W kwestii broni do dyspozycji wraca znany z innych odsłon arsenał, z kilkoma nowościami, a najlepsze M82 to….DLC. Bronie przypisane są do klas i dla każdej z nich występuje z 4-5 pukawek. Każda z nich ma swoje plusy i minusy, ale co najważniejsze nie zaobserwowałem by którakolwiek odstawała od innych. Motywuje to do sprawdzenia każdej z nich i zapobiega znużeniu arsenałem. Takie rotowanie umiejętnościami i pukawkami jest wskazana, gdyż poziomy w multiplayerze zdobywamy nie za Valor Points (waluta wewnętrzna), ale osiągane wyzwania. Jest ich łącznie 2600+ i kolejne rangi online zależą od liczby zaliczonych challengeów.

Map jest sporo, a z obecnie żywych trybów najczęściej ogrywanym jest Dominacja (przyjmowaniem i zabezpieczanie stref) oraz Team Deathmatch. Tryb Warzone, polegający na wielu misjach, rozgrywających się jedna po drugiej podczas meczu, niestety nie jest zbyt popularny. Szkoda. Fajnym patentem jest obecność botów w normalnych meczach PvP. Uzupełniają składy obu drużyn, więc rozgrywki zawsze wyglądają na pełne. Żałuję, że nie mogę poświęcić więcej czasu na multi Killzone: Shadow Fall (PS4) – obowiązki wobec kupki wstydu są nieubłagane. Chętnie spędziłbym, więcej czasu w multiplayerze, gdyż sprawia dużo dobrej zabawy. Nie przesadzono z dodatkami do broni jak w Battlefield 4 (PS4), a rozgrywka jest mniej chaotyczna/skillowa od takiego Call of Duty. Łatwiej do niej wskoczyć na codzienny mecz, aczkolwiek grind i walący po oczach napisy “PS Store” nieco zniechęcają.

Killzone: Shadow Fall (PS4) wygląda na grę, której Guerilla Games nie chciało zrobić. Generalnie to wciąż Killzone. Od strony wykonania i rozgrywki (zarówno dla jednego i wielu graczy), to wciąż osłona dużej serii dla marki PlayStation. Studio z Holandii nie zapomniało, jak powinno się zrobić dobre gry, ale nie miało pomysłu, co dalej zrobić z uniwersum, czy marką. Z drugiej strony może było już zajęte Horizon: Zero Dawn (PS4) oraz silnikiem Decima. Będąc jednak w bliskich relacjach z SONY pewnie “musieli pomóc” w sprzedaży nowej konsoli. Benchmark się udał. Pewnie zauroczenie szklaną Vectą gracze rzucili się na półki sklepowe…a chwilę później do komisów.

PLUSY

  • Grafika
  • Killzone to wdzięczne uniwersum
  • Zachowany ciężar rozgrywki
  • Zacne multi
  • Bajery OWL

MINUSY

  • Nudna i podziurawiona fabuła
  • Brak ciekawych charakterów
  • Gameplay kampanii robi się po kilku godzinach nużący
  • PlayStation Store, PlayStation Store, PlayStation Store…

Niezła gra, słabszy Killzone. Wiadomo skąd brak 4 w tytule i czekam na pełnowartościową czwórkę.

Ocena: 6.5/10

Możliwość komentowania jest wyłączona.