Zanim narodził się SUDA51 był Goichi Suda. Ta VN jest podróżą w jego mroczny umysł, do czasów zanim nauczył się robić GRY. Uwaga, nie przepraszam za spoilery.
Przygoda z tytułem nie zaczęła się zbyt wybornie. Przenikające się tekstury, puste modele np. samochody i inne wiszące w powietrzu elementy otoczenia. Jeden z etapów, kiedy otrzymaliśmy możliwość kierowania postacią był całkowicie niegrywalny, przez poruszanie się w pustej, czarnej przestrzeni “po omacku”. Zanim dowiedziałem się, że gra ma problem z systemami konsoli w innym języku niż ENG i muszę zmienić język w oczekiwaniu na poprawkę (już jest), myślałem: “Chyba tak to ma wyglądać”. Abyście zrozumieli jak mogło mi to w ogóle przyjść do głowy, zacznijmy od gatunku gry i oprawy A/V.
The Silver Case (PS4) to moja pierwsza w życiu Visual Novel. Dla osób nieobeznanych w temacie podpowiem, że chodzi o “chińskie bajki”, “czytanki”, czyli te interaktywne gry-komiksy, gdzie przeklikujemy się przez kolejne ściany tekstu, dialogi i statyczne obrazki. Przy czym poziom wykonania tej nowelki przypadł mi do gustu. Tytuł ten jest odświeżoną wersją gry z PS1, z 1999 r., więc trochę czasu minęło od jego premiery. Po remake’u widać starość wyraźnie w sekwencjach z użyciem materiałów video, gdzie kuje w oczy pikseloza i słaba rozdzielczość. Również wstawki wykonane w 3D raczej nie wpasowują się w moc PS4, jednak daleko im do powodowania koszmarów. Natomiast ilustracje, a głównie portrety postaci odświeżono bardzo ładnie. Są ostre jak żyleta, a ich odbiór to już w zupełności sprawa gustu, co do kreski. Mnie osobiście podobają się bardzo. Estetyka i cała prezencja emanuje powagą, która cechuje zresztą całość produkcji. Podoba mi się również wykonanie…jakby to powiedzieć…tła dla animacji, ilustracji, czy dialogów. Przypominały wizualizacje, które wypełniają przestrzeń pomiędzy “aktywnymi” elementami gry. Zmienne dla każdego rozdziału kolorystyką i animacjami uwydatniły odgrywające się wydarzenia w fabule, przez co były dodatkowym budulcem atmosfery. Skoro już jestem przy klimacie produkcji to nadmienię, że i udźwiękowienie posiada swój urok, ociekający latami ‘90. Słuchając przygotowanej przez Akira Yamaoka (m.in. Silent Hill) muzyki nie sposób nie pomyśleć o takich tytułach jak Miami Vice. Sample elektroniki połączone z pianinem, perkusją i gitarą elektryczną brzmią świetnie. Utwory występujące w grze połączono z wydarzeniami oraz osobami występującymi w fabule, przez co OST zmienia się często. Silnie oddziałuje tym samym na odbiór i będąc zupełnie szczerym, bez muzyki ta i tak już cholernie trudna do “przetrawienia” produkcja byłaby jeszcze trudniejsza. Inną kwestią jest, że niektóre z nich powtarzają się nazbyt często, co powoduje zmęczenie. W innych grach soundtrack występuje w określonych miejscach, a tutaj towarzyszy nam non-stop. Za to na YT słuchanie OST jest już znacznie przyjemniejsze.
Zanim jednak przejdę do tłumaczenia na czym polega trudność The Silver Case (PS4) chciałbym należycie zakończyć temat wykonania tego remake’u z PS1, gdyż jest za co chwalić studio Grasshopper Manufacture. Całość produkcji została praktycznie odtworzona całkowicie od deski kreślarskiej, gdyż na przełomie lat zaginął kod źródłowy oraz oryginalna ścieżka dźwiękowa. Studio Goichi’ego Sudy wraz z Active Gaming Media musiało debugować wersję z PS1 by wyciągnąć jak najwięcej assetów z płyty oraz specjalnie convertować ścieżkę na CD. Od menu głównego przez całą grę widać, jak wiele pracy i serca Suda włożył w zachowanie maksymalnie dużo z pierwowzoru, a jednocześnie pokazanie nam wykonania tytułu jaki – prawdopodobnie – miał w głowie go tworząc. Możecie sami się o tym przekonać uruchamiając grę w trybie retro, dostępnym w opcjach. W pewnym momencie gry zostajemy poddani quiz’owi, którego pytania zostały specjalnie dopasowane do zachodnich konsumentów, zachowując w nich tematykę lat 90, np. pytania o imię głównego filmu “Szklana pułapka” lub nazwę owocu jadanego przez Crasha Bandicoot. Niestety autentyczność względem gry wydanej 3 generacji wstecz, prawie 8 lat temu robi swoje.
Aby było można powiedzieć o tytule, że jest grą, mamy możliwość większej aktywności padem aniżeli wciskanie krzyżyka, aby przewinąć kolejne linie tekstu. System poruszania jest bardzo prosty. Widzimy obraz z pierwszej perspektywy i mamy możliwości poruszania się niczym pionek na szachownicy. Stajemy na “kwadracie”, możemy się obracać pod kątem 90 stopni i jeśli nie stoimy przy ścianie, zrobić krok do przodu. Znów to samo. Przy czym nasz bohater, stojąc w miejscu ma możliwość spojrzenia w górę i dół – mechanizm prymitywny jak rolnictwo w Afryce. W przyszłości czerpać z niego miała następna produkcja Sudy: Killer 7 (PS2). Od czasu do czasu gra poinformuje nas, że na kwadracie gdzie stoimy, znajduje się coś wartego uwagi, podpowiadając nawet czy mamy spojrzeć w górę, czy dół. Samo to nie brzmi może strasznie, jednak kiedy powtarza się te dokładnie to samo, w tej samej lokacji po raz setny, a może i tysięczny, to może człowieka “szlag jasny trafił”. Szczytem są dodatkowe rozdziały fabuły, w których to kierujemy dziennikarzem, spędzającym większość czasu przy komputerze w mieszkaniu. Jego rytuał? Wstać z łóżka, zapalić fajkę, odpalić komputer ogarnąć maile i tutaj gra robi przejście do kolejnego dnia, gdzie robimy dokładnie te same czynności w tym archaicznym do bólu systemie….i tak milion razy! Dobra. Jakoś raz na rozdział przytrafi nam się poprowadzenie czegoś w rodzaju śledztwa. Gdzie będziemy szukać wskazówek, rozwiązywać jakąś prymitywną łamigłówkę lub prowadzić wywiad środowiskowy. Wciąż jednak to zdecydowanie za mało i w zasadzie, koniec z końców opiera się na dokładnie tym samym: przeklikiwanie się przez dialogi, od czasu do czasu zmieniając położenie. Kiedyś czytałem, że autor książki “Imię róży” specjalnie napisał sporą część swojej książki w ten sposób, by do jej końca dotrwali jedynie naprawdę “godni” czytelnicy. Momentami miałem wrażenie, że Goichi Suda robi dokładnie to samo. Ten bydlak każe nam chodzić po dokładnie tak samo wyglądających piętrach budynku, od identycznych drzwi do drzwi. W ostatnim rozdziale natomiast zafundował nam 10 budynków, a w nim łącznie kilkadziesiąt pięter i dwa razy tyle pokoi – i tylko kilka z nich coś sensownego w sobie miało! AAaaaaaa~!
Nie ma co tego odwlekać. Pora napisać coś o części fabularnej produkcji. Podobnie zresztą, jak przy recenzji Killer 7 (PS2) odwlekałam tę część do ostatniej strony recenzji. The Silver Case (PS4) rozpoczyna się dosyć obiecująco. Detektyw wracający samochodem po ciężkim dniu do domu zostaje zatrzymany przez mężczyznę stojącego na środku ulicy. Bohater zauważa po chwili, że nieznajomy trzyma w ręce głowę kobiety, a po chwili wycelowany w swoją stronę pistolet. Następują strzały. Detektyw unika pocisków chyląc się za kierownicą, tym samym gubiąc ze wzroku mężczyznę, który zostaje jednak zlokalizowany przez centralę, do której zgłasza się detektyw. Akcja toczy się bowiem w kontrolowanej, fikcyjnej wersji znanego nam Tokio – czy świata, cholera wie, trudno to wywnioskować z skrzętnie rzucanymi w nas detali. To co powinniście wiedzieć, gdyż ma sensowny wpływ na odbiór wydarzeń w grze to fakt, że poszczególne strefy miasta zostały oddane w ręce wielu podmiotów rządzących, a społeczność z powodu przeludnienia podzielona została pomiędzy te obszary. Dodatkowo ludzi poddano podziałowi na bogatych i biednych, w bilansie 20%/80%, poprzez publiczne głosowanie. Jak można się domyślać w takiej rzeczywistości doszło do sporego skoku przestępczości, którego przyczyną nie były sprawy majątkowe, a dostęp do informacji. Powołano, więc specjalne jednostki do likwidowania kryminalistów, a przez “likwidowanie” rozumie się eliminowanie wszelkich śladów istnienia takich osób. Gra po szczodrym wprowadzeniu w świat, rzuca nas w grupę jednej z takich jednostek, mających na celu zajęcie się strzelcem uciekającym po zaatakowaniu detektywa do niedalekiej wieży komunikacyjnej. Tam dzieją się ciekawe rzeczy. Kolejne trupy. Zjawy. Psychodeliczne amoki napotkanych osób, powtarzających szalone kwestie. Nie wiemy, co się dzieje, ale jesteśmy mocno rozgrzani do wejścia w historię. Ogrom rzeczy wydaje się tajemniczy, niezrozumiały, aczkolwiek cholernie ekscytujący, więc ruszamy dalej i przestajemy ogarniać. Zupełnie.
Za każdym razem kiedy wydawało mi się, że zaczynam rozumieć, co się dzieje zostawałem zbity z tropu praktycznie do gleby i niestety nie uważam tego za zaletę. Fabułę śledzi się bardzo trudno. Jestem całkowicie przekonany, że masa wątków produkcji została tylko i wyłącznie po to wrzucona do gry, aby spowodować nasze zatracenie się. Do jakiegoś momentu jest to rajcowne, ale niestety The Silver Case (PS4) po prostu cholernie męczy. Przy tak prymitywnej rozgrywce gracze chwytają się historii, jako motora napędowego celu ukończeniu gry, trudno jednak o to, jeśli co rozdział dostajemy “plaskacza”, jak tylko nam się wydaje, że wiemy co się dzieje. Nawet chciałem dla tej recenzji namalować wykres, jak postrzegałem zrozumienie sensu fabuły proporcjonalnie do pokonywanych rozdziałów. Najpierw do góry, stopniowy spadek w dół, lekkie uniesienie na koniec rozdziału i znów do dna wykresu, by na końcu zostać dosłownie zbombardowanym wyjaśnieniami, które – ujmując to grzecznie – to niezły bullshit. Nie dość, że końcówka jest naprawdę przytłaczająca pod względem masy rzucanych w nas informacji, to jeszcze zupełnie odrywa się od wątków w środku gry. Dosłownie środka gry mogłoby nie być, a początek i końcówka miałyby tyle samo znaczenia, co po przejściu całości. Nieco lepiej jest, gdy zaczniemy sobie w głowie pewne rzeczy układać, jednak pierwsze wrażenie jest druzgocące. Ta gra to pokaz najciemniejszej strony umysłu Goichi’ego Sudy, w reżyserii Davida Lyncha. trudno nawet historię gdzieś zakwalifikować. Jest tu horror, dramat, komedia, sci-fi, kryminał – zobaczcie sobie wiki “Miasteczko Twin Peaks”, a znajdziecie te same kategorie fabularne. Z początku fabule pomagają dodatkowe rozdziału pod nazwą PLACEBO, gdzie obserwujemy wydarzenia głównego wątku z perspektywy dziennikarza. Ona rzucają nieco światła na całego Kamui, Ayame, sprawę beztialskiej zbrodni miasta Mikumo 77, jednak zaraz po tym wchodzi w tryb absurdów. Klonowanie? Nieśmiertelność? Podziemna kolonia tresowanych dzieci? Kontrolujący wszystko haker? Zbyt dużo tego, jak na mój prostu umysł.
Grę jednak skończyłem, ponieważ o ile mam mieszane uczucia, co do zagłębiania się w najczarniejsze zakątku umysłu SUDA51, to nie mogę odebrać mu umiejętności wykreowania ciekawych charakterów dla bohaterów oraz doskonałych dialogów. Stary detektyw Kusabi, od którego bije ciężar nierozwiązanej sprawy sprzed lat to jeden z moich ulubionych “dupków” w grach. Dziennikarz Tokio Morishima i jego przemiana, a raczej odnalezienie siebie, to bardzo ciekawy motyw w fabule. Sumio i dzieci z Mikumo 77. The Silver Case (PS4) posiada intrygujące elementy, miałem jednak spore problemy z ich łączeniem w trakcie gry. Znający jego gry wiedzą, że twórca lubi bawić się metaforami, nawiązaniami do baśni oraz ma – chyba – obsesję na punkcie księżyca. Tutaj nie jest inaczej. Ocenić ten tytuł jest mi bardzo trudno. Z jednej strony nie da się mu odmówić oryginalności, aczkolwiek zawiodłem się na nim jako grze i czułem się zbyt zmęczony próbami ogarnięcia, co się tutaj do jasnej cholery dzieje. Mało mnie obchodzi, czy ktoś zacznie mnie wyzywać od “casuala” i “nieznającego się”, ale cieszę się, że Goichi Suda po tej produkcji zaczął robić GRY, czego dowodem jest dla mnie Killer 7 (PS2), które nie ustępuje w oryginalności Srebrnej Sprawie, jednocześnie nie powodując takiego zagubienia po ukończeniu i przynajmniej starając się dostarczyć namiastkę gameplay’u. Wolę to kosztem “odpału” fabularnego. Chyba zrezygnuję ze świata VN.
PLUSY
- Wykonanie remake’u
- Ilustracje
- Ciekawe postacie
- Przykuwające do ekranu dialogi
- Muzyka
MINUSY
- Powtarzalność…wszystkiego
- Praktycznie zerowy gameplay
- Liczne archaizmy
- Animowane materiały i video słabej jakości
- Miażdżąco skomplikowana fabuła wymaga 100% skupienia się na każdym zdaniu, gdyż może być mega istotne lub trollingiem twórcy
Zastanówcie się dwa razy zanim sięgnięcie po tytuł. Produkcja tylko dla “wybranych”.
VN i GRA w jednym zdaniu? nope, nope, nope 🙂 never.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Gdybyś jakimś cudem chciał spróbować, to wiesz gdzie mnie znaleźć. Szczerze odradzam.
VN to zdecydowanie coś nie dla mnie, chyba, że będę miał „ochotę” na czytanie książki.
PolubieniePolubienie