Kontynuując moje safari po świecie gier indie postanowiłem nadrobić jedną z największych, indyczych zaległości. Ciekawi, czy produkcja Supergiant Games spełniła oczekiwania?
Pierwsze, co momentalnie rzuca się w oczy podczas gry to grafika. Ci z Was, którzy grali w ostatni tytuł wspomnianego studia: Bastion (PS4) lub widzieli zapowiedzi nadchodzącego Pyre (PS4), poznają oprawę wizualną – prawdziwa sztuka. Piękne, pełne kolorów lokacje, wyglądające jakby malowane od ręki. Futurystyczny świat w klimacie noir, tak bujny i barwnie żywy, że niemalże każdy zrzut z gry mógłby posłużyć za tło ekranu. Całość obserwujemy z perspektywy izometrycznej, bez możliwości kontroli kamery, czy jakichkolwiek zmian widoku. Rozgrywkę obserwujemy zatem z poziomu widza, “chyląc czoło” przed twórcami za kunszt odwiedzanego miasta Cloudbank, a w centrum niego Red. Główna bohaterka, równie fenomenalnie „namalowana”, co świat ją otaczający. W jej dłoniach miecz. Nieco dziwny. Przypominający kartę pamięci, czy kolorowy pendrive. Naprzeciw niej Process(). Pozbawione uczyć istoty, kontrastujące ze wszystkim co wokół poprzez biel ciał. Jasna cholera, jak to dobrze wygląda! A statyczne ujęcia to tylko część uczty dla oczu, gdyż pełni smaku dopełniają efekty specjalne. Również kontynuujące nurt graficzny, z początku powodują osłupienie, gdy pierwszy raz zobaczymy smugę światła wydobywającą się spod szuranego po ziemi Tranzystora lub „fajerwerki” towarzyszące uderzeniom w przeciwników. Świat sci-fi stworzony przez Supergiant Games to małe dzieło sztuki. „Klękajcie narody”.
Gdy tak rozpieszczony został zmysł wzorku, twórcy nie mogli potraktować gorzej słuchu. Tak oto dochodzimy do pierwszego punktu spornego w opinii o Transistor (PS4): co jest lepsze, muzyka czy grafika? Nie jeden tytuł chciałby mieć taki konflikt wewnętrzny. Za ścieżkę dźwiękową tytułu odpowiedzialny był Darren Korb, a wsparcia wokalnego użyczyła mu jego bliska znajoma Ashley Barret. Para współpracowała już przy Bastion (PS4) i choć ten tytuł dopiero co trafił do mojej biblioteki PSN – za sprawą obecnej obniżki ceny – to już nie mogę się doczekać na wsłuchanie się dzieła Darrena i Ashley, gdyż soundtrack Transistor (PS4) powala. Rozkłada na łopatki. Tego trzeba posłuchać. Jazz, wymieszany z bluesem, solidną dawką nowoczesnej elektroniki i lśniącym żeńskim wokalem w kilku utworach. Całość do przesłuchania jest w Spotify, a na YouTube znajdziecie nagrane na żywo „In Glasses” z PAX. Jeśli recenzja Was nie przekona do sprawdzenia tej produkcji, to zachęcam do odsłuchania OST (dostępny w całości na Spotify) – nie pożałujecie. Fenomenalne udźwiękowienie uzupełnia klasowa gra aktorska, gdzie pierwsze skrzypce gra Logan Cunningham, nominowany za rolę Tranzystora do nagrody BAFTA (2014, w kategorii Występ w grze). Pozostali również zagrali swe role nie gorzej od Logana, jednakże to jego głos towarzyszy nam przez całość produkcji, to laury spadają na aktora wcielającego się w rolę dzierżonego przez niemą bohaterkę miecza.
Transistor (PS4) albowiem to historia dwójki bohaterów: pięknej piosenkarki Red oraz Tranzystora, zagadkowego oręża o bardzo specyficznym „cyberwyglądzie”. Nasza przygoda z nimi rozpoczyna się od traumatycznego wydarzenia. Pochylona nad ciałem mężczyzny Red, podnosi miecz. Mocno przyciska go do siebie i wtedy ten się odzywa. Sekunda radości zmienia się w smutek, gdy głos wydobywający się z miecza prosi by Red coś powiedział – nie może. Jej głos został skradziony. „Znajdziemy ich. Znajdziemy ich i odbierzemy co nam zabrali Red.”. Rozpoczyna się opowieść o zemście, przetrwaniu i miłości. Dwójka bohaterów zmierzyć bowiem musi się z bezlitosnym i bezdusznym zagrożeniem ze strony dziwnych istot, nazywanych Procesem(). Przypominając roboty zmieniają cały ich świat w bezbarwną przestrzeń. I o ile ten aspekt nie budzi we mnie jakichś specjalnych emocji, tak uczucie łączące bohaterów już trochę tak. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem szowinistą gardzącym tytułami z płcią piękną w roli głównej, ani też rzygającym na wątkach miłosnych ogrem, jednak wyznania, troska i w/w uczucie jakie kipi z każdego skierowanego do Red zdania Tranzystora, budzi we mnie „wzdryganie”. Nie jest to blocker, a pierdoła ku ścisłości. Mimo wszystko chciałem o tym napisać, gdyż ten wątek jest „kręgosłupem” całokształtu obserwowanych wydarzeń. Do tego stopnia, że nieco tracimy się w całej pozostałej historii. Niezbyt dokładnie wiemy z czym walczymy, przeciwko czemu, ciągnie nas los bohaterów, a cała otoczka pozostawiona została graczom do własnej interpretacji – co zamierzam zrobić w osobnym tekście, pełnym spoilerów, za jakiś czas. Szczęśliwie, ten pomniejszy problem łata solidny i dobrze przemyślany gameplay.
Cała rozgrywka Transistor (PS4) zamyka się w dwóch elementach: liniowego brnięcia korytarzami w głąb fabuły i starciach z przeciwnikami. Pierwszy z elementów nie wzbudza raczej konieczności dodatkowego komentarza, więc skupmy się na walkach. Supergiant Games zaserwowało nam zabawę łączącą w sobie takie gatunki czy elementy rozgrywki jak RPG (doświadczenie, poziomy, obrażenia wyrażane w cyferkach, nakładane statusy), tryb turowy (budowanie łańcucha akcji), aktywna pauza (zatrzymanie czasu i planowanie) oraz część zręcznościową, gdzie po wyjściu z trybu planowania Turn() będziemy musieli unikać ataków i chować się za zasłonami przed przeciwnikami. Studio znane jest z nietuzinkowych pomysłów na rozgrywkę, czego najlepszym przykładem jest nadchodzące Pyre (PS4). Jak trafili z mieszanką tutaj? W cholernie mocną dziesiątkę. Jest jednocześnie dynamicznie, szybko, emocjonująco, a z drugiej strony bardzo taktycznie. Wyprowadzenie zabójczej kombinacji lub zapanowanie nad tłumem przeciwników daje ogromną radochę. Podobnie jak znalezienie swoich faworytów wśród metod i funkcji.
Pewnie zauważyliście, że w tekście używam nazw zakończonych zamkniętym nawiasem. Coś, co powinno być znane programistom i kojarzone ze światem IT, tylko potęguje cybernetyczną otoczkę produkcji – taki buziak w stronę IT geeków. Czym fabularnie zdobywane metody są pozostawię spoilerem, albowiem liczy się fakt, że stanowią one klocki, które możemy zainstalować w pamięci Tranzystora. Każda metoda zabiera trochę przestrzeni dyskowej miecza, więc musimy dobrze zastanowić się które przydadzą nam się w trzech płaszczyznach: ataku, jego ulepszenia i wzmocnienia Red. Pod „figurowymi” klawiszami pada umieszczono 4 miejsca na metody będące atakami, które z biegiem gry i zdobywanych przez nas poziomów otrzymują dwa miejsca na modyfikacje innymi metodami. Wzmocnienia natomiast to nic innego jak zmienianie cech Red. Mam nadzieję, że zobrazuje to przykład: Breach() to daleko-sięgający atak w linii prostej, Switch() to cios zmieniający przeciwnika w sojusznika, a Bounce() jest uderzeniem we wroga, które część obrażeń przekazuje dalej na pobliskich przeciwników. Teraz dorzućmy dwa ostatnie do pierwszego jako ulepszenia i zdobywamy w wyniku wiązkę przecinającą pole bitwy, zamieniając wszystkie napotkane cele w sojuszników, a w momencie uderzenia dodatkowo działającą na pobliskich wrogów.
Szukanie odpowiednich połączeń, ulubionego combo i tej jednej OP metody to rajcujące zadanie, choć gdy już trafiłem z konfiguracją gra stała się nieco zbyt łatwa. Nie mniej, warto czytać dokładne opisy każdego elementu jaki zdobywamy. To nie jest tytuł, w którym podejście „kokodżambo i do przodu” coś ugra. Gra nie jest łatwa, jednak sporą przesadą byłoby nazwanie jej trudną do ukończenia. Wyzwanie możemy sobie sami zaserwować poprzez tzw. ograniczniki, które powodują zdobywanie większej ilości doświadczenia z przeciwników, ale utrudniają nam życie przez zwiększenie siły drugiej strony konfliktu. Gdyby jednak i tego było Wam mało do fabuły wpleciono szereg wyzwań i testów, w których będziemy musieli wykazać się m.in. przetrwaniem określonej liczby fal wrogów, wykończyć ich w ciągu jednego Turn() czy wyznaczonego limitu czasu. To tutaj nauczyłem się jak dobrze wykorzystywać Tranzystora, więc polecam nie olewać tych dodatkowych zadań.
Uwielbiam indyki. Naprawdę. Tak jak ostatnio krążący mi po głowie Thomas Was Alone (PS3) wprowadził mnie w świat indie, tak ostatnie Furi (PS4) oraz właśnie Transistor (PS4) pokazują, że nadal warto dawać szansę mniejszym tytułom, od mniejszych developerów. Wciąż mi szkoda, że takie perełki jak w/w nie trafiają do sprzedaży w „ludzkiej” formie i konieczne jest zaakceptowanie cyfrowości naszych czasów – dla tego tytułu warto. Nawet jeśli nie jest to tytuł na wiele wieczorów grania. Zmysłowo opowieść o parze bohaterów, połączonych w niecodziennych okolicznościach chęcią odzyskania utraconego. Ciekawy gameplay dający sporo satysfakcji z gry, no i ta piękna oprawa. Musicie w to zagrać.
PLUSY
- Oprawa audio-wizualna najwyższych lotów
- Gra aktorska
- Wątek związku bohaterów i przekazanie relacji między nimi
- Świetny gameplay
- Możliwości kombinowania z metodami/funkcjami
- Smaczki dla geeków z IT
- Głos miecza z głośnika w pada
MINUSY
- Nieco zbyt „rozmemłana” fabuła
- Czułe słówka kompana
- Krótka przygoda
Cudowny indyczek, zarówno od strony artystycznej i samej rozgrywki. Jeśli macie go w kolekcji plusowej, to koniecznie zagrajcie. Reszcie polecam poważnie zastanowić się nad zakupem. Warto.