A dziś zagramy w … Crash of the Titans (PS2)

Crash kolejny raz wraca pod sztandarem kompletnie nowego studia. Za przygody jamraja tym razem zabrało się Radical Entertainment wraz ze studiem Sierra. Jaki efekt?

Będąc absolutnie szczerym, gdy pierwszy raz zobaczyłem pomysł świeżych developerów na nowego Crasha, zarówno pod względem prezencji, jak i rozgrywki, nie byłem przekonany. Studio Sierra postanowiło odmienić design jamraja i wielu postaci dobrze znanych fanom serii. Maskowi bracia, Aku Aku i Uka Uka, przestali kształtem przypominać prostokątne deski i nadano im bardziej „tematyczny” wygląd. Taki Tiny Tiger najwidoczniej rzucił siłownię, gdyż utracił sporo mięśni i zaczął się seplenić. Nawet Crash lekko się zmienił. U niego na pierwszy plan wysuwają się przypominające trochę tatuaże w stylu tribal na futrze. Jak już zdążyliście zauważyć, wraca wiele starych postaci serii w lekko podrasowanym stylu. Gdyby jednak tego było mało, to co powiecie na fakt, że nie zbieramy już owoców Wumpa (to te jabłka), a Crash używa częściej pięści niż ataku „kręciołkiem”? Grubo prawda? Dla kogoś kto, z serią jest „za pan brat” od niemalże początków swojego życia – gdzie początkiem nazywam kupno pierwszej konsoli PlayStation – to całkiem dużo do przetrawienia. Przez pierwsze godzinę gry skupiałem się tylko na tym, ile zmian wprowadziło studio w moją ukochaną serię. Z biegiem czasu jednak szukanie zmian zmieniło się w czerpanie przyjemności z grania, gdyż Crash of the Titans (PS2) to generalnie bardzo udana produkcja. Do nowej charakteryzacji bohaterów albowiem można się przyzwyczaić, a po dłuższej chwili nawet przekonać. Oczywiście zagorzali fanatycy uznają, to za gwałt na ich wspomnieniach i niszczenie nostalgii wobec serii, ale bądźmy realistami. SONY, czy Naughty Dog porzuciło serię ponieważ nie mili już pomysłów na jej rozwój, a kontynuowanie tego samego nie widziało się nikomu. Zresztą, za niedługo dostaniemy odświeżoną trylogię na PS4, więc nie ma co narzekać na zmiany wprowadzone przez nowych devów. Te widoczne dla oka oraz w samej rozgrywce.

Podoba mi się ten styl nowego Crasha

Crash of the Titans (PS2) jest platformówką z mocnym nastawieniem na beat’em’up, czy brawl. Powrócono do korytarzowych lokacji, jednak tym razem całość produkcji została podzielona na epizody, czyniąc ją bardziej związaną z fabułą. W niej znów klasyk. Doktor Cortex oraz Uka Uka wykombinowali „genialny” sposób na bycie złym i – przy okazji – na usunięcie z powierzchni ziemi Wumpa Island. Sęk w tym, że na wyspie mieszka ferajna Bandicoot i tak oto dwie strony znów muszą się zetrzeć. Podobnie jak w pierwszej odsłonie, motywem przewodnim tytuły jest uratowanie siostry Crasha, Coco. Porwanej przez Cortexa by dokończyła pracę nad jego mega-robotem. Jak przystało na brata rzucamy się w wir przygody, goniąc za uprowadzonym rodzeństwem. Fabuła nie zaskakuje może niczym nowym i wyjątkowym, ale „robi robotę”. Nie przeszkadza. Nie jest zbyt skomplikowana. Jest taka jaka powinna być w tego typu grze. Wartym odnotowania jest fakt, że seria pod przewodnictwem nowych producentów nie straciła zbytnio na swoim humorze. Nieco głupkowaty, z sporą ilością sucharów, kilka razy spowodował u mnie śmiech. Dobrze, że zachowano ducha serii w kwestii fabularnej oraz humorze, albowiem reszta zmieniła się bardzo.

Crash bowiem został okraszony wieloma umiejętnościami, czyniąc go bardziej „dzisiejszym”, jako bohatera platformówki. Po pierwsze mamy dwa typy ataku wręcz: szybki rękoma oraz przebijający blok przeciwników kopniak. Możemy je łączyć w różne kombinacje, a nawet ładować dla uzyskania silniejszego efektu. Crash też się rozwija poprzez Magiczne Mojo, które zastąpiło znane z poprzednich odsłon owoce. Zbierając mistyczną substancję co jakiś czas otrzymamy nowe kombinacje ataków lub ulepszenie np. kręciołka. Tak, jest w grze spin, jednak nieco inny niż w poprzednich częściach serii. Atak ten nie jest już domyślną akcją pod kwadratem, a jego wykonanie polega na zrobieniu obrotu analogiem i naciskaniu kwadratu – trzeba uważać, bo zbyt długi wir z początku powoduje chwilowe oszołomienie. W wachlarzu akcji Crasha pomaga także Aku Aku, stając się naszym blokiem oraz deską do serfowania. Jamraj może w dowolnej chwili wskoczyć na maskę i pomknąć do przodu, nie licząc poziomów gdzie z konieczności będziemy poruszać się w ten sposób. Jak zresztą widzicie jest tego sporo. Zmiany powodują, że Crash of the Titans (PS2) to zupełnie inna gra od znanych nam przygód „liska”, ale jednocześnie na tyle dobrze zrobiona, że można zaakceptować te „nowe szaty”. Aczkolwiek, to nie wszystko.

Gra znów jest kolorowa jak za ery szaraka

Jak zresztą sam tytuł gry wspomina, ważnym elementem tytułu są tytani, a raczej mutanci (tytuł miał chyba być kolejnym żartem po prostu). Tak się składa, że Cortex wraz z Aku Aku znaleźli sposób na masową produkcję mutantów, składających się w sporej liczbie, z połączonych ze sobą zwierząt. Tygrys z gorylem, żółw w kretem, słoń z jeżem, czy małpa z ogonem skorpiona. Jest tego dużo i muszę przyznać, że rzucani w nas wrogowie są fajnie zaprojektowani. Każdy z nich ma swój wachlarz unikalnych ciosów i umiejętność specjalną, uruchamianą po załadowaniu. Mogą zamrażać, ziać ogniem, a nawet atakować naddźwiękami. Jak z taką siłą może poradzić sobie mały jamraj? Przejmując nad nimi kontrolę, z pomocą „kolegi maski”. Przechodzimy zatem do fundamentu, na którym studio Sierra oparło trzon rozgrywki. Crash po zadaniu odpowiedniej ilości obrażeń przeciwnikowi może na niego wskoczyć, założyć maskę na twarz i sterować niczym robotem. Oczywiście mamy wtedy do dyspozycji pełen przekrój ciosów mutanta. Jest to niekwestionowanie ważny element rozgrywki, na którym w zasadzie opiera się większość gry. Po przejęciu władzy nad wrogiem, gdy już nie będziemy chcieli z niego skorzystać możemy spokojnie zeskoczyć lub wymienić go na innego. Stare „narzędzie” po prostu padnie trupem, więc nie musimy się już o niego martwić. Całość rozgrywki współgra ze sobą bardzo dobrze. Grając na poziomie Normal miałem kilka problemów w trakcie przechodzenia, ale nic co by mogło zniechęcić. Ponieważ mutantów jest całkiem sporo, system sprawia wiele radochy i nadaje niektórym pojedynkom wręcz taktycznego podejście, gdzie będziemy musieli opracować strategię, od którego mutanta w grupie zacząć, by przejąć największego lub którego atak specjalny najbardziej nam się przyda. Któryś raz już zostałem przez grę pozytywnie zaskoczony. Przecież gdybym najpierw przeczytał, co nowi „ojcowie” Crasha wykombinowali, chyba złapałbym się za głowę, a tutaj naprawdę dobrze się bawiłem. Na tyle dobrze, że chciało mi się poprawiać wyniki epizodów.

Nowy Crash. Starzy wrogowie.

Gra albowiem posiada tzw. „marchewkę”, w postaci zadań do wykonania podczas każdego z 20 epizodów i wiele odblokowań. Po każdym z odcinków fabuły, otrzymujemy ocenę za przejście, zależną od trzech czynników: maksymalne osiągnięte combo, zniszczone 3 drony szpiegowskie Cortexa oraz odpowiednia liczba unicestwionych minionów doktora – nie tylko z mutantami przyjdzie nam walczyć, gdyż w grze znalazło się miejsce dla mniejszych przeciwników oraz kilku bossów. Z tymi drugimi wiąże się jeden z minusów produkcji, albowiem walki z nimi mogłyby być lepiej przemyślane, posiadać jakiś element zręcznościowy do wykorzystania. Starcia z nimi to w zasadzie prawie „kill roomy”, gdzie przywoływane są po prostu kolejne fale wrogów. Drobna rzecz do poprawy. Poza oceną do odblokowania mamy arty koncepcyjne dla każdego z poziomów, encyklopedie mutantów do uzupełnienia oraz skiny dla Crasha, które znów bardzo ładnie wykonano. Zasadniczo całość produkcji wygląda i brzmi świetnie. Od modeli postaci po lokacje jakie odwiedzimy. Czy to dżungla, czy wnętrze wulkanu lub fabryki. Wszystko wykonano ze starannością, której nie powstydziłoby się np. Naughty Dog. Również pod względem czystej wydajności nie ma się czego przyczepić. Loadingów jest mało, a spadków nie zauważyłem. Solidny kawał kodu. Jest nawet i co-op dla dwóch graczy, choć nie dane mi było sprawdzić jak gra się zmienia grając w ten sposób. Przewiduję, że wcale. Mimo to, warto odnotować, że możemy Crash of the Titans (PS2) ukończyć razem z kolegą/koleżanką.

W życiu nie przewidział bym takiego obrotu spraw. Nowy developer, całkowicie wywrócona do góry nogami ukochana seria, a jednak wystawiam produkcji Sierra wysoką notę. Podczas ogrywania odsłon z generacji PS2 już byłem pogodzony z faktem, że z Crasha to już można tylko wyścigi gokartów robić. Miło od czasu do czasu zostać tak pozytywnie zaskoczonym. Tą niespodziankę zapamiętam długo i jestem bardzo ciekaw Crash: Mind over Mutant (PS2).

PLUSY

  • Ładnie wygląda
  • Świeże spojrzenie na zapomnianą serię
  • Nowy design może się podobać
  • Spory replay value
  • Przyjemny gameplay
  • Humor
  • Pomysłowi wrogowie

MINUSY

  • Nudnawe walki z bossami
  • Szok dla zagorzałych fanów trylogii z PS1, a wszystko przez „Crash” w nazwie

Gdy SONY skierowało swoje siły do promowania nowych marek, miło widzieć, że znalazł się ktoś, kto postanowił tchnąć w jamraja drugi oddech. Warto zagrać. Rewelacyjna gierka w znajomych szatach.

Ocena: 8/10

[Wpis został opublikowany również w ramach recenzji użytkowników PSSite.com pod linkiem]

Możliwość komentowania jest wyłączona.