Zanim ATLUS święcił sukcesy szkolnymi mundurkami i budowaniem więzi społecznych pomiędzy uczniami, studio było znane z nieco „poważniejszych” gier. Zapraszam do recenzji pierwszej części pod-serii, która miała wprowadzić Megami Tensei w szerokie grono odbiorców.
Rend… Slaughter… Devour your enemies! There is no other way to survive. You cannot escape your hunger, Warriors of Purgatory!
Rozrywaj…Wyżynaj…Zażerajcie się swoimi przeciwnikami. Nie ma innego sposobu na przetrwanie. Nie możecie uciec od swojego głodu. Wojownicy czyśćca!
Tymi słowami jesteśmy witani każdorazowo, gdy uruchomimy Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2). Jest to nie tylko nieźle pokręcony zlepek słów, ale i esencja tego, czym w zasadzie jest recenzowana gra. Jak mrocznie brzmi powyższy cytat, tak sam tytuł jest pełen „szarości”, desperacji, rozpaczy i brutalności walki o przetrwanie. Za wszelką cenę. Grę rozpoczynamy od sceny przedstawiającej pojedynek pomiędzy dwoma, uzbrojonymi grupami. W momencie kulminacyjnym walki, na polu bitwy pojawia się dziwny obiekt przypominający kokon, który pod wpływem zażartości starcia dwóch stron zostaje aktywowany. Wiązki światła przenikają wszystkich na polu bitwy, a jak się okazuje później, w całym świecie o nazwie Junkyard. Jako następne widzimy brutalne sceny rzezi jednej ze stron, dokonanej przez dziwaczną kreaturę. Gdy chaos zanika, główni bohaterowie podchodzą do miejsca, gdzie wcześniej stał „kokonowaty” obiekt i znajdują w nim młodą dziewczynę.

Junkyard, czyli w naszym języku „śmietnisko”, to postapokaliptyczny świat, przypominający zgliszcza dzisiejszego. Pełen szarości i depresyjnej atmosfery teren, gdzie miejscówki wypełnione są zgliszczami budynków. To ponure miejsce jest zamieszkiwane przez 6 plemion, posiadających swoje obozy umiejscowione wokół ogromnej wieży. Światem tym rządzi prosta zasada: plemiona muszą walczyć ze sobą, w celu uzyskania dostępu do Nirvany – synonimu raju dla każdego z żyjących w Junkyard. Jeśli wódź plemienia zostanie pokonany, to wszyscy jego podwładni muszą zaakceptować wygranego jako swojego przywódcę. Bitwa, którą opisałem w poprzednim akapicie, nieco komplikuje całą sytuację. Chwilę po starciu, wszyscy przywódcy plemion zostają wezwani do wieży, by uzyskać ważna informacje od istoty nazywającej siebie Angel. Wyjaśnia ona zgromadzonym, że reguły gry uległy zmianie: wszyscy w świecie zostali „skażeni” piętnem demonów. Każda osoba w świecie gry otrzymała swoją demoniczną formę. Od teraz, by nie opaść z sił i umrzeć, wszyscy muszą nie tylko pokonywać wrogów, ale także ich skonsumować. Do Nirvany dostaną się ostatni z pozostałych przy życiu. Jeśli komuś kojarzy się to z słynnym Battle Royal oraz nieco z Igrzyskami Śmierci, to dobrze kombinujecie. W centrum tego szaleństwa, znajduje się znaleziona dziewczyna Sara, która posiada moc łagodzenia głodu mieszkańców Junkyardu. Rozpoczyna się walka o Nirvane i Sare.
Fabuła skupia się na plemieniu Embryon. Głównym bohaterem jest jej lider, Seth oraz czwórka innych członków plemienia. Razem stanowią drużynę, której historię śledzimy w grze. Jak już wspomniałem fabularnie gra trzyma solidny poziom. Mimo, że to nie ona jest najważniejszą częścią gry, to z zaciekawieniem śledzimy losy bohaterów, a także z niemałą ciekawością oczekujemy odpowiedzi na masę pytań, które Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2) generuje. Dlaczego mieszkańcy świata nie znają definicji takich słów jak „płacz”, „dziecko”, „uczucie”, czy „honor”? Czym są wizje nachodzące bohaterów? Faktycznie różni się to od tego, co oferuje „popularniejsza” seria studia ATLUS. Od serii Persona różni się także system walki, choć widać wiele podobieństw.

Walki toczone są z wykorzystaniem trójki naszych bohaterów, których możemy dowolnie zmieniać, w trakcie i poza walką. Wiadomo już, że wszyscy posiadają swoje demoniczne formy, więc nie trudno się domyślić, że w walkach mamy możliwość przemiany. Generalnie starcia zaczynamy od razu w formie demonów – zwanych w grze Mantrami – ale zdarza się, że przeciwnik nas zaskoczy i będziemy musieli stawić mu czoła w ludzkiej formie. Mamy wtedy do dyspozycji broń palną, specyficzną dla każdego z bohaterów, jednak nasze pole manewru ogranicza się do zwykłego ataku i combo, o którym za chwile. Znacznie więcej możliwości dają Mantry, gdzie poza atakiem typu melee jest szeroka paleta umiejętności, których użycie kosztuje punkty HP lub MP – ten podział powinien być znany obcującym z grami ATLUS. Co również jest pewną stałą ich gier, to skupienie się na słabościach. Zarówno u przeciwników, jak i skutecznej obronie przed nimi po naszej stronie. Ich wykorzystanie pozwala całkowicie odmienić kolejkę akcji w potyczkach. Skuteczna obrona odejmuje bloki ataku, a skuteczny atak w słabość pozwala wydłużyć kolejkę jednej ze stron. Nie muszę chyba mówić, jak wydłużenie swoich kolejek z trzech do np. sześciu, daje korzyści. Podobnie skrócenie ataków, lecących w naszą stronę.
Walczyć – tak ogólnie – to w Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2) trzeba dużo. Praktycznie skupia się na tym cała gra. Próżno szukać tutaj questów pobocznych, zadań w stylu „przynieść, podaj, pozamiataj”. Gra rzuca nas od lochu do lochu, gdzie do rozwiązania będziemy mieli jakiś mechanizm w formie zagadek, który wraz z biegiem gry stają się co raz trudniejsze i czasochłonne. Ostatni dungeon powodował u mnie wrzenie krwi. Będziemy walczyć, walczyć i jeszcze raz walczyć, a same walki również ostro mogą zdenerwować. Wszystko za sprawą nieźle działającego AI przeciwników, czy po prostu schematom walk jakie zaimplementowali twórcy. O ile w napotkanych random encounters wystarczy poznać słabości przeciwników i odpowiednio ustawić sobie do nich drużynę, tak potyczki z bossami to już inna „para kaloszy”. Są wymagające, domagają się skrupulatnego poznania strategii przeciwnika i dopieszczenia nawet takich elementów naszej drużyny, jak ustawienie odpowiedniej kolejności w rzędzie ekipy – poważnie, to ma ogromne znaczenie. Bossowie są brutalni i się z nami nie certolą. Bez skrupułów wykorzystują każdy błąd. W szczególności dotyczy to bossów pobocznych, których obecność zastępuje w Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2) side-questy. Jeśli nie straszne Wam były Ultima Weapon czy inne Dark Aeon’y, to side-bossowie tutaj stawią przed Wami takie same, a może i nawet większe wymagania. Sprowadza się to do tego, że walki dają w kość, a zwycięstwa są cholernie satysfakcjonujące. Jest to spory plus produkcji. W sieci wyczytałem, że tą serią twórcy chcieli wprowadzić markę SMT na szerokie wody sukcesu komercyjnego, więc postanowili nieco ułatwić swoją rozgrywkę – skoro tak, to boję się siadać do Shin Megami Tensei: Lucifer’s Call (PS2).

Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2) to JRPG, więc wypadałoby wspomnieć coś o rozwoju postaci. Każdego z bohaterów rozwijamy na dwóch płaszczyznach, które możemy w skrócie opisać jako: fizyczna oraz mentalna. Podział jest widoczny już na etapie ekranu podsumowania walki, gdzie mamy normalne punkty doświadczenia oraz tzw. Karma Points. Te pierwsze podnoszą poziom naszej postaci. Z kolejnym poziomem każdy z bohaterów otrzymuje po 3 punkty do rozdysponowania po swoich atrybutach (siła, prędkość, magia itd.). Niestety tylko u głównego bohatera możemy dowolnie nimi zarządzać. U pozostałych członków drużyny gra robi to za nas. Trochę szkoda, choć nie ma co narzekać, bo pole do popisu mamy przy Mantrach, z którymi związane są bezpośrednio wspomniane Karma Points. Zdobywamy je do podnoszenia poziomu wewnętrznych demonów postaci. Tak się składa, że mimo możliwości transformacji w jedną postać demona, bohaterowie mogą posiadać, więcej demonów, dowolnie nimi żonglując. Wewnątrz gry zostało to zaimplementowane jako ściąganie danych z komputera. W punktach zapisu gry możemy połączyć się z „serwerem” i załadować dane demona do postaci. Wraz z nimi nasza postać otrzymuje możliwość nauki jego umiejętności, które zostaną z bohaterem na stałe po „masterowaniu” demona. Nie osiągamy z demonem kolejnych poziomów. Zbieramy Karma Points do pojedynczego limitu, który jest oddalony w zależności od siły demona, którego chcemy opanować. Pozwala to na całkowicie dowolną konfigurację drużyny do tego stopnia, że właściwie z każdego członka grupy możemy zrobić postać leczącą, czy zajmującą się atakami fizycznymi. Ta dowolność jest obusiecznym mieczem ponieważ jeśli zbytnio puścimy wodze fantazji, to czeka nas niemiła niespodzianka przy walce z bardziej wymagającym przeciwnikiem. Jednak mimo wszystko lepiej taką samodzielność mieć, niż być całkowicie uzależnionym od woli twórców. Mi osobiście podoba się bardziej niż fuzje m.in. Shin Megami Tensei: Persona 4 (PS2). System nie wymaga od nas zapominania umiejętności, by zrobić miejsce nowym. Raz nauczone zostają z nami na stałe i możemy z nich budować zestaw ośmiu do walki, a nawet łączyć je w combo – jeśli ustawimy w odpowiedniej kolejności bohaterów z odpowiednimi umiejętnościami, to gra umożliwi nam silniejszej wersji ataku magicznego, kosztem ruchów członków drużyny, łączących swe siły.

Graficznie tytuł nie wygląda źle, mimo sporej ilości wiosen na karku. Wiadomym jest, że cel-shading starzeje się powoli i tak modele postaci, nawet dziś prezentują się dobrze. Nieco gorzej natomiast patrzy się na elementy otoczenie oraz całe lokacje. Tutaj najbardziej widać starość produkcji. Cieszą oko natomiast cutsceny, nieoparte na silniku gry. Jest to też związane ze specyficznym designem i kreską Kazuma Kaneko, która bardzo przypadła mi do gustu oraz jednocześnie fantastycznie komponuje się z chłodem produkcji. Dźwiękowo mógłbym tytuł opisać w ten sposób: to co lubimy w serii Persona, bez naleciałości popu i większym naciskiem na brzmienia gitarowe oraz elektroniczne. Oczywiście przez w/w odmienne cechy, OST z np. Shin Megami Tensei: Persona 4 (PS2) jest znacznie przyjemniejszy do słuchania na co dzień, dzięki wstawą wokalnym i bardziej natężonej melodyjności, ale podczas samej gry, bardziej przypadł mi do gustu styl Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2).
Cóż mogę powiedzieć. Bardzo mi się ten tytuł podobał. Mimo mojej niechęci do gier w klimacie post-apo. Mimo faktu, że w pewnym momencie wymusił na mnie solidną porcję grindowania postaci. Mimo, że walkę z bossem końcowym musiałem powtarzać 8-krotnie. Mimo, że jeden z side-bossów doprowadził mnie do łez i musiałem mu odpuścić. Bawiłem się świetnie grając w Shin Megami Tensei: Digital Devil Saga (PS2). Ciekawa i tajemnicza historia, kapitalna muzyka, dosyć wymagający poziom trudności i sporo rzeczy…..ok, sporo walk poza głównym wątkiem sprawiają, że wprost nie mogę się doczekać, aż usiądę do kontynuacji.
PLUSY
- Wymagający system walki
- Rozwój postaci
- Historia
- Chara design
- Muzyka
- Satysfakcja z pokonania trudnych przeciwników
- Jest po co przechodzić grę drugi raz – jest NG+
MINUSY
- Sporadyczne problemy tłumaczenia
- Zmusza do grindowania, jeśli postanowimy eksperymentować z demonami
- Zestarzałe wizualnie elementy otoczenia
Jeśli lubicie lub jesteście fanami serii Persona, to powinniście sprawdzić ten tytuł. Potraktujcie to jako niebywale ciekawą alternatywe. Natomiast jeśli nie znacie gier studia ATLUS, to przygotujcie się na solidnego, wymagającego japońskiego erpega.
Ocena: 8/10
[Wpis został opublikowany również w ramach recenzji użytkowników PSSite.com pod linkiem]