Skoro era PS2 zawitała w moje progi bardzo późno, czas nadrobić, co ominąłem. Przed Wami pierwsza z trzech recenzji wchodzących w skład trylogii jednej z najbardziej rozpoznawalnych serii przygodówek PlayStation.
Moja znajomość serii Ratchet & Clank obejmuje dwie części z konsoli PS3: Ratchet & Clank: Quest for Booty (PS3) i Ratchet & Clank: 4 za Jednego (PS3). Przy obu częściach bawiłem się świetnie, a szczególnie przy tej drugiej. Radocha z grania ze znajomymi, w 4-osobowym kanapowym co-opie – bezcenne. Postanowiłem, więc poznać cała serię od samego początku, a skoro PlayStation 3 otrzymało odświeżoną reedycją, uznałem, że będzie to najlepsze rozwiązanie.
Ku mojemu zdziwieniu początki znajomości Ratcheta i Clanka nie były tak różowe jak zakładałem, ale od początku. Ratchet w najlepsze naprawiał swój statek na planecie Veldin. Gdy do uruchomienia statku brakowało mu już tylko jednego elementu, nieoczekiwanie los postawił na jego drodze małego robota o imieniu Clank. Nieznajomy okazał się kluczem do uruchomienia pojazdu, a w zamian prosił o przysługę: wspólne odszukanie Kapitana Qwarka, który miał mu pomóc w uratowaniu galaktyki przed zagrożeniem ze strony nikczemnego Dreka. Szefa korporacji, zajmującej się głównie, tworzeniem śmiercionośnych broni i zatruwaniem środowiska – idealny złoczyńca. Obaj ruszają w drogę i tak rozpoczyna się ich przygoda, która jak wiemy przyniesie jeszcze trochę części serii, ale nie wszystko jest taką sielanką jakiej się spodziewałem. Ratchet to nie idealny bohater rzucający się na ratunek wszystkim istotą w potrzebie. Myśli o sobie i wcale nie śpieszy ryzykować własną skórę dla ocalenia innych planet. Także relacja Clanka i Ratcheta nie jest idealnym przykładam przyjaźni. Kłótnie, dogryzanie sobie i fochy. Oczywiście wraz z rozwojem fabuły, sytuacja się zmienia, natomiast ciekawym było obserwowanie wybuchowego duo, szczególnie gdy zna się ich „nowsze” przygody.
Całość prezentowanej historii uwydatnia humor gry. Przesadziłbym mówiąc, że rozbawiła mnie do łez, ale kilka razy serdecznie się uśmiałem słuchając wypowiedzi głównych, czy pobocznych bohaterów. Cut-scenek jest dużo i praktycznie wszystkie mają jakieś humorystyczne elementy. Mamy więc typowa historię przygodowej gry, prostą, bez zaskoczeń, ale zabawną. Czy czegoś więcej potrzeba? Może niezły voice-acting, dla dopełnienia całości? „Mówisz masz”. Każda z postaci przemawia głosem pasującym do swojego charakteru, a dialogi ubarwiono zabawnymi hasełkami. Aktorzy przy mikrofonach spisali się bardzo dobrze. Kwestię audio zakończmy kilkoma słowami o muzyce, która jest…odpowiednia. To chyba adekwatne określenie muzyki, która nie przeszkadza podczas rozgrywki, pasuje do klimatu gry i lokacji. Nie jest to OST do słuchania w pracy, ale jako tło daje radę. Skoro to już mamy z głowy, przejdźmy do oprawy wizualnej.
Przy ocenie grafiki trzeba pamiętać, że jest to „edycja HD”, a więc mamy tu do czynienia z podbitą – jedynie – jakością tekstur z PS2. Czy uwzględniać to przy ocenie lub nie, to już zależy od każdego gracza. Dla mnie gra wygląda przyzwoicie, na pewno lepiej niż standard czarnuli, ale nie tak ładnie jak chociażby wspomniane Ratchet & Clank: Quest for Booty (PS3). Co jednak bardzo drażni to spadki animacji i pozostawiona w czasach PlayStation 2 prezencja scen przerywnikowych, które na dodatek są w formacie 4:3. Te pierwsze pojawiają się nawet w momentach gdy na ekranie nie dzieje się specjalnie dużo, a w momencie gdy skaczemy po lub nad przeszkodami, bywa to bardzo irytujące. Całe szczęście ich częstotliwość nie jest zbyt duża, więc da się to „przetrawić”, jednak w grze jest coś bardziej ciężkiego do przełknięcia. Ratchet & Clank to pierwsza odsłona serii i zaraz (o ile dobrze pamiętam) pierwsze zetknięcie się studia Insomniac z konsolą PS2, więc teoretycznie da się pewne mankamenty sterowania wytłumaczyć, ale trzeba o nich wspomnieć. Otóż celowanie to istna katorga. Brak lock-on w jakiejś sensownej formie odbiera radochę ze strzelania do przeciwników, a trzeba przyznać dwie rzeczy: tytuł ten strzelaniem i giwerami stoi! Wracając do strzelania. Celownik „lokuje” się na przeciwniku w momencie gdy gałką analogową – którą się poruszamy – nakierujemy postać na przeciwnika. Powoduje to sytuacje, w których by zabić przeciwnika musimy iść z nim na „czołówkę”. Co chyba zrozumiałe, stawia nas w bardzo niekorzystnej sytuacji, albowiem w trakcie lotu pocisków przeciwnika musimy sami oddać w niego strzał i jeszcze zrobić unik. Przy czym zapomnijcie o turlaniu czy bardziej finezyjnych odskokach. Można przełączyć się na widok z pierwszej osoby, co od pewnego momentach pozwala na dalekie strzały do przeciwników, zanim nas zauważą, ale np. w momencie gdy przydałoby się szybko wyskoczyć, zza skrzynek i ustrzelić przeciwnika nie ma takiej opcji. Nie czepiałbym się tego gdyby nie fakt, że strzelanie odgrywa tak pokaźną rolą w grze. Pozostałe elementy rozgrywki są jak najbardziej dobrze wykonane. Jak przeszyło na platformówkę. W grze skaczemy, pływamy, szybujemy, ślizgami się po poręczach i bujamy na linie, czyli wszystko co dobry platformer powinien „robić”. Do od czasu do czasu gra wrzuci nas w skórę małego Clanka, gdzie będziemy mogli rozkazywać jeszcze mniejszym robotom. Za to innym razem przyjdzie nam sterować „dużym Clankiem” i siać zniszczenie gdzie wzrok sięga niczym Godzilla. Kończąc akapit o rozgrywce, dodam, że gra posiada mini-gierkę w postaci wyścigów na latających deskach, podobnych do tych z drugiej części „Powrót do Przyszłości” Stevena Spielberga oraz kilka razy przyjdzie nam zasiąść za sterami statku kosmicznego i stoczyć pojedynki z latającymi przeciwnikami.
Jak można z tego wywnioskować: w Ratchet & Clank się dzieje i na pewno nie jest nudno. Całość można ukończyć w…powiedzmy…weekend. 2-3 dłuższe posiedzenia i ukończymy całość. Do powrotu mogą nas przyciągnąć znajdki w postaci złotych śrub, zbieranie większej ilości zwykłych, w celu zakupienia wszystkich broni….WŁAŚNIE! O broniach bym zapomniał. Element gry, który stał się po dzisiejsze dni najbardziej charakterystyczną cechą serii. Walutą, za którą kupujemy bronie są wspomniane śrubki, które wypadają z pokonanych przeciwników lub rozwalonych skrzynek. Gdy już uzbieramy odpowiednią nich ilość wystarczy skierować się najbliższego sklepu i kupić nowy sprzęt. Gra oddaje nam do dyspozycji pokaźny arsenał broni, a kilka z nich to całkiem „odjechane” narzędzia zagłady. Najbardziej w pamięci zakotwiczyła mi się broń podobna do rakiet Nikita z Metal Gear Solid (PS One). Siały zniszczenie na spore odległości i można było strzelać „zza winkla” gdy miejsce na mapie pozwalało. Kolejne bronie to m.in. odkurzacz, który połyka mniejszych przeciwników i strzela nimi jak z armaty niczym Kirby. Megafon, wkurzający przeciwników i wywabiający ich z zasłon. Umilacz, który po odpowiednim czasie oddziaływania na przeciwnika zamienia go w….kurczaka i kilka innych. Poczciwe lasery, wyrzutnie rakiet, miny czy granaty. Jest w czym wybierać i siać zamęt, choć w walce na poważnie to sprawdza się kilka z nich, a inne to bardziej to zabawki do wypróbowania. Niemniej, fajnie mieć ten wybór. Jak już przy broniach jestem to wspomnę o ich zmianie, możemy to robić przez zatrzymanie gry lub z „koła wyboru”. Niestety pojawia się ono po przytrzymaniu trójkąta i nie zatrzymuje gry, a np. lina do przebujania się ponad przepaścią również musi zostać wcześniej wybrana z broni głównych (zajmuje jeden ze slotów koła). Wyobraźcie sobie: toczycie walkę na broń palną i nagle trzeba zacząć skakać lub po prostu zapomnieliście zmienić broni zanim zaczął usuwać Wam się grunt pod nogami. Lipa. Zanim z koła wybierzecie odpowiednią broń – po Was, a pamiętajmy, że gramy w platformówkę starej daty.
Co z tego? A to, że kolejne punkty zapisu nie są odsunięte od siebie o kilka minut zabawy, a czasem nawet 10 lub 15. Jeśli ktoś jest przyzwyczajony do nowych tytułów, gdzie nie dość, że nie można zginąć, to gra jeszcze pozwala nam próbować w nieskończoność przeskoczyć tą samą przepaść, to będzie się często wkurzał. Tak. Pierwsza odsłona serii Ratchet & Clank nie jest grą łatwą. Czasem trzeba się nagimnastykować, żeby ukończyć jakiś poziom. Niemniej jednak radocha przy grze jest przednia. Głównie za sprawą humoru, niezłej oprawy audio/video, biorąc pod uwagę, że to tylko odświeżony port oraz mimo wszystko wciągającego gameplay’u i arsenałowi zabawek do strzelania. Niezły początek serii i spore nadzieje na pozostałe części trylogii.
PLUSY
- Zabawna historia
- Elementy platformówek w najlepszym wykonaniu
- Ciekawe giwery
- Zróżnicowany gameplay
- Całkiem niezła długość jak na platformówkę
MINUSY
- Obracanie kamerą
- Brak opcji „lock-on” dla broni lub chociaż strafingu
- Momentami przycina
Każda wielka przygoda ma swój początek, a tutaj jesteśmy świadkami narodzenia się wyjątkowej serii. Przyjemna, nie za łatwa i całkiem zabawna gra, która spodoba się każdemu miłośnikowi platformówek na konsolach PlayStation
Ocena: 8/10
[Wpis został opublikowany również w ramach recenzji użytkowników PSSite.com pod linkiem]