Titan Souls (PSV)

Jeden strzał, jeden trup.

Niepodziewanie, w krótkim odstępie od ostatniej delegacji, znów musiałem wybrać się za Morze Bałtyckie. Zgodnie zatem z tradycją spakowałem Vitę do torby i załadowałem na nią kilka produkcji, które myślę, że uda mi się zaliczyć w trakcie pobytu w Szwecji. Pierwszy wybór padł na indyczka, którego dawno temu (premiera miała miejsce w 2015) mocno chciałem sprawdzić, ale nigdy nie było na to czasu. Titan Souls to produkcja niezależnego studia z Wielkiej Brytanii, Acid Nerve. Składającego się zaledwie z dwóch osób, a które niedawno wypuściło na rynek Death’s Door – świetnie wyglądającego indyka, który chwilowo nie jest dostępny na PlayStation, ale pewnie to wyłącznie kwestia czasu. Natomiast wydawcą recenzowanego tytułu został Devolver Digital, co już powinno w was wzbudzić zainteresowanie, ponieważ to marka, która przeważnie niesie ze sobą zwiastowanie bardzo dobrej produkcji. Dusze Tytanów debiutowały jako wynik jednego z wyspiarskich Game Jamów, zyskując aprobatę publiki i zgarniając kilka nagród, m.in. w kategoriach, które i ja mocno doceniłem. Później pojawiły się porty, np. na PS4 i PSV, które analogicznie porwały serca krytyków. Choć osobiście muszę powiedzieć, że oceny są nieco zawyżone, jak na moje oko, aczkolwiek 2015 to jeszcze wielki boom indyków, który mógł nieść falę przychylnych opinii. Nie mniej to nie tak, że zupełnie się nie zgadzam….o czym zresztą za chwilę się przekonacie.

Titan Souls opowiada historię chłopca, choć stwierdzenie ‚opowiada’ to tutaj mocno naciągnąłem, ponieważ gra o fabule, świecie, czy lore nie mówi nic. Lądujemy w skórze małego bohatera, który ma łuk i strzałę. Jedną strzałę, którą po wystrzeleniu musi podnieść lub przyciągnąć do siebie jak Jedi. Wchodzimy na szczyt tajemniczej góry, bo właściwie nie ma innej opcji oraz pokonujemy bossów, których gra zsyła nam na naszą drogę, więc i tego nie możemy uniknąć. I tyle. Historii po prostu nie ma i będąc absolutnie szczerym, doprowadzało mnie to do szaleństwa. Dosłownie, albowiem miejsca, na umieszczenie elementów fabularnych, są tutaj hektary. Wiem, że żaden ze mnie developer i może w recenzji nie powinienem jawnie sugerować, co twórcy powinni w swojej produkcji umieścić, ale jeśli w trakcie rozgrywki jestem w stanie wpaść na wiele, mniejszych i większych, patentów na wrzucenie do gry głębi fabularnej, to jest chyba coś nie tak z tytułem. Tym bardziej że świat dosłownie się o to prosi. Utrzymane w bardzo ładnym pixel-art’cie lokacje, przypominające mi takie produkcje jak tryptyk Team Ico (Ico, Shadow of the Colossus, The Last Guardian) czy Hyper Light Drifter. Inspirowałbym się nimi do akceptowalnego maksimum. Niech pojawi się narrator, mówiący w stworzonym języku będący połączeniem trzech powtarzających się sylab, który w tak liniowej i prostej produkcji mógłby naprawdę zdziałać cuda. Kurde uderzmy w dzwon bohatera z amnezją, to tani i sprawdzony patent na historię, który działa. Później po każdym bossie niech mu wraca pamięć – wystarczy pokazać trzy kadry z przeszłości, więc nawet nie trzeba budować scenek. Przechodzimy koło masy ścian kamiennych, starych ruin czy pozostałości po budowlach, więc to idealne miejsce na umieszczenie płaskorzeźb z sekretami cywilizacji. No i ostatni boss, który mógł to wszystko, jakoś spajać. Zmarnowany potencjał, który będąc sprytnym kreatywnie, można było spokojnie wykorzystać z nawiązką.

Tym bardziej jest to bolące, że gra od strony rozgrywki jest naprawdę super. Jak już nadmieniłem wcześniej, nasz bohater posiada do swojej dyspozycji łuk oraz jedną strzałę, która może dowolnie wiele razy wystrzeliwać oraz podnosić, czy przyciągać do siebie. Ponadto może wykonywać rolki w dowolny kierunku, albowiem od strony sterowania gra jest twin-stick shooterem. To właściwie wszystko, czym gra uraczyła nas graczy do przeciwstawienia się kilkunastu, zmyślnie zaprojektowanym bossom. Każdy encounter to łamigłówka połączona z nauką omijania ataków przeciwnika oraz szukania okna na zadanie śmiertelnego strzału. W tym miejscu warto wyjaśnić, że zarówno my, jak i każdy z bossów, posiada jeden punkt życia. Zostaniemy trafieni raz – koniec. Uda nam się ustrzelić przeciwnika w jego słaby punkt – koniec. Dlatego też starcia z bossami z jednej strony wymagają od nas nie lada zręczności, ale tez i zmuszają do rozwiązania zagadki: jakby tu dobrać się mu do skóry? Przeważnie cel znajduje się na jego plecach czy wymaga zmuszenia go do konkretnego zachowania, aby go przed nami otworzył. Starcia bywają różne. Jedne zajęły mi kilkanaście minut mozolnego powtarzania, a inne kończyły się po sekundach na arenie z bossem czy za zupełnie pierwszym podejściem do walki. Niezależnie od tego konsoliduje je jedno: satysfakcja ze zwycięstwa, która była motorem napędowym twórców dla całej gry, zainspirowanym…wiem, że na to czekaliście….serią Dark Souls. I przyznam, że pomimo frustracji z niektórych starć, to jednak bawiłem się z Titan Souls przednio. Aż do ostatniego bossa, który – nietylko moim zdaniem – porzuca przemyślany design poprzednich starć i w dużej mierze zależy od losowości, co w produkcjach motywujących dzięki romansowi wyzwań i satysfakcji z ich pokonywania, boli bardziej. Aczkolwiek to zaledwie łyżka dziegciu w bardzo dobrej rozgrywce.

Tytuł ogrywałem na PSV i przyznam się, jest coś niezwykle mnie rajcującego w ogrywaniu pixel-artu na małym OLEDzie Vity. Kolory wyglądają świetnie, a animacje wielkich bossów (w porównaniu do maciupeńkiego bohatera) prezentują się znakomicie. Szczególnie jeśli mówimy o tych bardziej skłaniających się do projektu gigantów z Shadow of the Colossus czy maszynerii z The Last Guardian. Titan Souls ocieka klimatem tych dwóch produkcji, co jeszcze bardziej mnie dobija względem niezaopiekowanej warstwy fabularnej. Zdziwiło mnie również, jak świetnym soundtrackiem okraszono tytuł. Za ścieżkę dźwiękową odpowiadał David Fenn, którego możecie znaleźć na Spotify, ale niestety bez albumu poświęconemu Titan Souls, a innej produkcji, przy której pracował – Moonlighter. Dodatkowo pracował on również nad OST do wspomnianego Death’s Door. Muzyka w grze jest naprawdę dobra i już zgłosiłem się do kompozytora, aby dorzucił ją (lub zadbał o to jakoś) na serwisy streamingowe. Album natomiast znajdziecie na YouTube, jeśli nie chcecie czekać na Spotify czy zagrać w samą grę, co mimo wszystko polecam. Titan Souls pewnie znajdziecie obecnie za grosze na PS Store lub dzięki np. psprices.com poczekajcie na solidną obniżkę, bo to jednak już leciwy tytuł, który zajmuje kilka godzin. I choć wiem, że dużo narzekałem na braki w historii i opowiadaniu jej poprzez otoczenie gry, to rozgrywka jest solidna i daje niezłą porcję satysfakcji dla graczy motywowanych wyzwaniem. Dzięki muzyce wiem, że Moonlighter będzie prawdopodobnie moim kolejnym wyborem na delegację, oraz czekam niezmiernie premierę Death’s Door na PS5.


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Możliwość komentowania jest wyłączona.