Recenzja | Call of Duty: Ghosts (PS3)

Kontynuując moją podróż, przez usłane skryptami ścieżki serii Call of Duty, docieram do przystanku Ghosts, jednak zanimCO TEN GOŚĆ Z PRAWEJ MA NA GŁOWIE ZA GOGLE?!

Tekst odświeżony – Sierpień 2025.

Jestem niemal pewien, że już kiedyś na blogu wspominałem o moim zauroczeniu Ghostem – jedną z postaci z cyklu Modern Warfare – choć nie pytajcie dlaczego. Nie dość, że MW1 i MW2 miały premiery wieki temu, więc już niewiele pamiętam, to jedyna scena, która utkwiła mi w głowie, to jego śmierć – może właśnie dlatego? Właściwie nieważne, a sednem tego niezrozumiałego dla 99% z was wprowadzenia jest to, że na Call of Duty: Ghosts nastroiłem się bardzo pozytywnie. Byłem przekonany, że gra będzie krążyła wokół wspomnianego bohatera. Niestety jest zupełnie inaczej, aczkolwiek na otarcie łez tytuł miał zaskakująco wiele dobrego.

Nazwijcie mnie szalonym, ale to pierwszy COD od wielu odsłon, który autentycznie wygląda lepiej aniżeli poprzedniczki. Studio Infinity Ward chyba wycisnęło ze swojego autorskiego silnika ostatnie poty. Nie wiem, czy jest to spowodowane wypuszczeniem tytułu zarówno na PS3, jak i na konsole następnej generacji, ale od samych postaci na ekranie po efektowne skrypty Call of Duty: Ghosts wygląda naprawdę spoko – oczywiście biorąc poprawkę, że ogrywaną przeze mnie wersją była ta na chlebaka. Skoro już przy skryptach jesteśmy, to i w tym obszarze zawirowania w kierownictwie IW nie wpłynęły negatywnie na formę studia. Po – moim zdaniem – nieco słabszym MW3 studio znów pokazuje, że na tym poletku nie ma sobie równych, a akcje rozgrywające się na ekranie, samoczynnie unoszą kąciki ust. Japa sama się cieszy podczas takich wyczesanych motywów, jak ucieczka dżipem zakończona wynurzeniem łodzi podwodnej spod lodu czy poziomy w kosmosie i pod wodą. Od każdej części serii właśnie tego oczekuje: aby wieczory spędzone z grą dawały przede wszystkim masy radochy. A skoro już aspekt rozrywkowy mamy zapewniony, to przydałoby się, choć z minimalnym zaciekawieniem śledzić wydarzenia na ekranie – i tak było.

Call of Duty: Ghosts skupia się wokół dwóch wątków: elitarnej jednostki specjalnej o pseudonimie Ghosts oraz braci Logana i Davida Walker, których ojciec Elias Walker (również obecny w grze od pierwszych minut) był członkiem ww. jednostki. Opowiada swoim synom mit o Duchach, a dokładnie w jaki sposób garstka herosów powstrzymała natarcie całego plutonu wroga i uratowała tym samym grupę niewinnych cywili. W trakcie opowiadania okolicę przeszywa strzał z Odyna (ang. ODIN), superbroni składającej się z łańcucha satelitów uzbrojonych w amunicję kinetyczną i dysponujących ogromnym polem rażenia. Rodzina ledwo unika śmierci pod zgliszczami San Diego, które zostaje praktycznie zakopane pod ziemią. Szybki skok dekadę później i zostajemy rzuceni w realia wojny, w której USA – niespodzianka – nie staje do walki z Rosją, a zjednoczonymi państwami Ameryki Łacińskiej. Te po konflikcie zbrojnym na Bliskim Wschodzie – który doprowadził świat do kryzysu naftowego i ogólnego chaosu – łączą swe siły, zostają supermocarstwem i podbijając Meksyk oraz Karaiby, wypowiadają Stanom wojnę – miła odskocznia od oklepanego strzelania do ruskich. Wracając do rodziny Walkerów: w trakcie jednej z misji infiltracji obozu wrogich sił, na granicy pomiędzy USA i Meksykiem, bracia trafiają na Amerykanina, o ksywie Rorke. Ten okazuje się przysłuchiwać jednego z członków jednostki Ghosts (Ajaxa). Przy przeważającej sile wroga Logan i David postanawiają się tymczasowo wycofać, ale zostają zaatakowani przez watahę wilków – serio. Przed śmiercią ratuje ich dwójka ukrywających się w okolicy Duchów, a następnie wspólnie ruszają na ratunek Ajaxowi. Okazuje się, że Rorke jest byłym dowódcą specjalnej jednostki, który poluje na swoich byłych kamratów. Niestety Ajax umiera, a ekipa ratunkowa zostaje wezwana powrotnie do Kalifornii, gdzie trwa napór sił wroga na terytorium Stanów Zjednoczonych. W jego trakcie okazuje się, że Elias Walker, ojciec chłopaków jest kimś znacznie więcej niż tylko wysokim rangą żołnierzem armii USA.

Nie wiem jak Wam, ale mi taki wstęp do fabuły gry zrobił robotę. Cała gra skupia się wokół wspomnianej superjednostki, co przekłada się na nieustanne poczucie bycia totalnym badassem. Efekt potęgują ładnie animowane wstawki pomiędzy kolejnymi misjami o ciekawym zarysie artystycznym i kolorystyce. Fakt faktem, fabuła nie jest najwyższych lotów w kontekście zaskakiwania nas nagłymi zwrotami akcji, czy pozostawiającymi w stanie oszołomienia cliffhangerami. To raczej dobrze opowiedziana i bardzo prosta historia dzielnych wojaków walczących za gwiazdki oraz pasy, w pogoni za zdrajcą, która w ostatnich godzinach gry zalicza motyw zemsty – wszystkie wzorce spełnione. Ważne, że nie jest nudno, a sama gra tam, gdzie nie szokuje fabularnie, nadrabia urozmaiconą rozgrywką. Ta zabiera nas od kosmosu i misje rodem wyciągnięte z bondowego „Moonrakera”, przez stery helikopterów, aż po unikanie rekinów w głębinach oceanu. Cholera – jest tutaj nawet sekcja psia, w której wcielimy się w najlepszego przyjaciela człowieka. Call of Duty: Ghosts zatem nie można zarzucić nudy. Oczywiście, spora część kampanii to standardowy corridor shooter, ale nawet tutaj w każdej misji pomyślano o czymś wyjątkowym, urozmaicającym sianie ołowiem w kolejnych przeciwników.

Jednak poza rzucaniem nas w różnego rodzaju sytuacje, czy urozmaiceniem czasu w trakcie misji, to mimo wszystko brak tutaj wyraźnych zmian w formule. Rzeczy, które odświeżyłyby doznania dla jednego gracza. No dobra, jest skok w ciało psa, którego sobie nie przypominam z poprzednich CODów (lub jakiejkolwiek gry), aczkolwiek też bez przesady – wszak przypomina ono zabawę dronem czy samochodzikiem zdalnie sterowanym z innych FPS-ów. Zatem, jeśli z wypiekami oczekiwaliście rewolucyjnych zmian w rozgrywce, to przeżyjecie srogi zawód – pewnie nie pierwszy raz w przypadku tej serii. Natomiast, jeśli kupiliście grę w cenie biletu do kina i jedyne czego oczekiwaliście to równie dobrej zabawy, jak podczas pokazu kina akcji z Silvester Stalone lub Jasonem Stathamem, będziecie ukontentowani. Więcej z nowości w rozgrywce dodano w trybie multiplayer jak np. taktyczny ślizg w celu szybkiego przyklejenia się do zasłony oraz wychylanie się naszej postaci za rogu.

Ku mojemu zdziwieniu zabawa sieciowa w Call of Duty: Ghosts wciąż cieszy się niezłą liczbą aktywnych osób, pomimo znaczącej liczby wiosen na karku i kolejnych odsłon serii na półkach. Bezproblemowo znajdowałem osoby do wspólnej gry w najpopularniejszych trybach, jak chociażby drużynowy deathmatch i Dominacja – ponieważ pozostałe tryby nie cieszyły się większym zainteresowaniem, nie będę się o nich bardziej rozpisywał, a skupię się na innych zmianach w trybie wieloosobowym, które Ghosts wprowadza. W pierwszej kolejności warte odnotowania jest rozpoczęcie trendu, który seria pociągnie przez kolejne epizody: personalizację swojego „żołnierskiego ja”. Do tej pory grający wyrażali siebie online w formie kolorków dla broni oraz banerów widocznych – chociażby – w powtórkach kill cam. Tutaj oddano możliwość pełnej personalizacji swojego wirtualnego ja: płeć, kolor skóry, budowę ciała i wdzianko – możemy zbudować naszego „codowego” awatara. Kolejną z nowości jest system progresji i zdobywania kolejnych odblokowań. Porzucono model poziomów doświadczenia i przedmiotów odblokowywanych, a wprowadzono tzw. squad points. Wewnętrzna waluta trybu sieciowego, za którą w dowolnym momencie możemy zakupić cokolwiek z odblokowań. Dotyczy to równie nowych broni, akcesoriów do nich, umiejętności, killstreaków, czy miejsc na kolejne postacie. Zdobywamy punkty za osiąganie kolejnych wyzwań w multiplayerze i wspinaniu się po ich rangach.

Warte odnotowania są także zmiany w seriach zabójstw oraz perkach. Te pierwsze (o ile mnie pamięć nie zwodzi) doczekały się zmian już w poprzednich odsłonach, jednak nowością w Call of Duty: Ghosts jest trzeci rodzaj zdobywanych bonusów za serię zabójstw: Specjalista – wraz kolejnymi pułapami killstreaka nasza postać otrzymuje kolejne perki, stając się superżołnierzem. A skoro już przy perkach jesteśmy: również i one doczekały się znaczącego przebudowania. Każda z umiejętności ma teraz cenę wyrażoną w punktach, a naszej postaci pozwolono mieć aktywne 8 punktów (sumarycznie) dla wybranych perków. Od nas zależy czy będziemy chcieli iść w stronę większej ilości słabszych perków, czy wydamy całe miejsce na 2 silniejsze. Fajne nowości pozwalające zbudować postać naprawdę „pod siebie” O zmianach w rozgrywce, a więc ślizgu i wychylania się, już napomknąłem nieco wyżej, a nowości systemowe przed momentem, więc chyba tyle z online, ale zanim skończę wątek multi, chciałem jeszcze zaznaczyć, że wyjątkowo dobrze siadły mi podstawowe mapy tytułu. Kilka z nich naprawdę mi się spodobało. Dużo tuneli. Ukrytych przejść. Starcia na nich nie przypominają festiwalu kamperów – nie przypominam sobie ostatniego Call of Duty, w którym tak pozytywnie odebrałem mapy – zasłużyły na miejsce w recenzji.

Kolejną rzeczą, która bardzo przypasowała mi w Ghosts, to podejście do zabawy kooperacyjnej. Trybu, który na dobre zadomowił się w kolejnych odsłonach serii pod postacią starć z hordami nacierających na nas zombie. Tym razem twórcy postanowili zmienić klimat – ku mojemu wielkiemu zadowoleniu – zamieniając żywe trupy na obcych. Wydarzenia z co-opa toczą się (jakimś cudem) w tym samym świecie, co reszta gry, aczkolwiek dopiero przeczytanie o tym w sieci, mi to uświadomiło. Wspólnie z trójką znajomych będziemy przedostawać się do gniazda obcych w celach badawczo- naukowych… żartuje… aby wysadzić je w pizdu atomówką. Po drodze jednak będziemy musieli fortyfikować się przy kilku celach, gdzie przyjdzie nam bronić się przed falami plugastwa z kosmosu. Oczywiście jak przystało na tryb „hordo-podobny”, przy przystankach możemy uzbroić się w nowy sprzęt lub aktywować liczne pułapki, a wszystko za hajs zdobywany przez pakowanie ołowiu w kolejne maszkary. Każdy z graczy ma do dyspozycji cztery klasy, różniące się umiejętnościami aktywowanymi w trakcie zabawy oraz pasywnymi. Dobór odpowiednio zbalansowanego teamu to klucz do sukcesu w Extinction, a ja miałem to szczęście, że w dniu ukończenia trybu dla jednego gracza pojawiło się na PSNProfoiles ogłoszenie o zbierającej się ekipie. Chłopaki okazali się nawet ogarnięci, a po sposobie grania jakoś niespecjalnie wyglądali na weteranów CoDa. Udało nam się dotrzeć do ostatniego etapu, próby ucieczki przed wybuchem i… dopadła nas chmara obcych, siedzących nam na tyłkach. Mimo wszystko zabawa była przednia i choć na płycie dostępna była jedynie jedna misja (4 pozostałe dodane z każdym DLC), to i tak koncepcja obcych pasuje mi znacznie bardziej niż zombie, choć wiem, że to bardzo subiektywna ocena. Co na pewno podoba mi się bardziej, to fakt, że poza kupowaniem broni i amunicji za gotówkę w trakcie zabawy, dodano klasy postaci ze swoimi umiejętnościami, które upgrade’ujemy wraz z postępem w misji. Zdecydowanie fajna, świeża zmiana.

Call of Duty: Ghosts pozytywnie mnie zaskoczyło. Niespecjalnie widzę argumenty, które mógłbym wytoczyć przeciwko tytułowi poza: jest to kolejny „amerykański hamburger” podobny do poprzedniego, tylko lub aż nadto dobrze wykonany, smakujący dokładnie jak powinien. Może zakończenie mogłoby być mniej „dzisiejsze”, ale to niewielka skaza w na ogół udanej odsłonie serii. No i polityka DLC ActiVision jest tu mocno w formie, aczkolwiek w 2018 chyba nikt z Was nie spędzi z tytułem więcej niż kilka tygodni, a na to zawartość podstawowa spokojnie wystarczy. Myślisz Call of Duty i dostajesz dokładnie to, co wyobrażasz sobie pod tą nazwą.

PLUSY

  • efektowne skrypty
  • klimat sił specjalnych i działań covert-ops
  • kampania utrzymuje równy poziom adrenaliny
  • zmiany w bebechach trybów PvP i PvE
  • obcy zamiast zombie

MINUSY

  • zakończenie fabuły
  • stosunkowo więcej zawartości trybów dla wielu graczy w DLC niż na płycie z grą

Bardzo przyjemny FPS na szynach, pełen wybuchów i blockbuster’owych akcji z nienaganną fabuła. Kupicie po taniości i się nie zawiedziecie.

Ocena: 8.5/10


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Dodaj komentarz