A dziś zagramy w … Final Fantasy I: 20th AE (PSP)

Udało się! W końcu ukończyłem pierwsze Final Fantasy, tym samym rozpoczynając moje poznawanie korzeni serii i jak to wszystko się zaczęło – prawie.

Do zmierzenia się z początkami jednej z moich ukochanych serii od czasów pierwszego PlayStation, zmotywował mnie tekst Pawła Musiolika w ramach blogów PS Site, gdzie na 30-tą rocznicę serii postanowił sobie ją odświeżyć. Pomysł na tyle mi się spodobał, że niedługo później zacząłem ogrywać inauguracyjne Final Fantasy. Wybrałem wersję jubileuszową na 20-lecie serii na mój pierwszy raz. Z danych dostępnych w opisie edycji różni się ona takimi rzeczami jak możliwość gry w języku angielskim oraz japońskim, podrasowaną oprawą audio-video oraz dodatkowymi wyzwaniami w postaci bonusowych lochów, które stały się moją zgubą i o mały włos nie kosztowały porzucenia gry. Jednak powoli.

Hmmmm…gdzie teraz?!

Historia gry to powieść fantasy o czwórce przepowiedzianych w legendach wojowników światła, oraz świecie zalewanym przez złe moce – właściwie na tym można by zakończyć opis fabuły. Całość jest bardzo prosta. Wszakże to tytuł mający swoją premierę na konsoli NES w moim roczniku. Bohaterom nie przygotowano żadnych kwestii dialogowych, osobowości czy tła historycznego. “Spadli z nieba”, okazali się być wyjątkowi i zabrali się za wielkiego złego oraz jego czwórkę pomagierów. Grę w ogóle rozpoczynamy od ratowania księżniczki niczym sztandarowa baśń, a kto by nie lubił ratować księżniczek. Nie oczekujcie za wiele od tej leciwej produkcji, w nieco lepszych szatach, a nie będziecie zawiedzeni. Pomysł na końcówkę jest…ciekawy, chociażby w porównaniu do wspomnianej prostoty reszty historii. Samo dotarcie do niego również nie jest specjalnie długie. Nawet jeśli zabłądzicie w świecie (a można, sprawdziłem) nie powinno Wam to zająć więcej niż kilkadziesiąt godzin. Zasadniczo może się to wydawać małą liczbą przy standardzie gatunku, ale w przypadku Final Fantasy I: 20th AE (PSP) jest (niestety) zbawienne.

Albowiem w grze bardzo często nie wiadomo co robić dalej, gdzie się udać, i z kim pogadać. Jeśli już takowe wskazówki się pojawiają, to są zaszyte w dialogach z całkowicie przypadkowymi NPC-ami. Podobnie jak informacja o kombinacji klawiszy pokazującej mapę świata, którą otworzyłem dopiero po osiągnięciu takiego poziomu frustracji, że o mały włos nie ukończyłem tytułu. Jednak zostawmy minimapę w spokoju i wróćmy do prowadzenia gracza przez grę, a w zasadzie jego braku. W moim przypadku skutkowało to zabłądzeniem do części gry, w której nie dość, że nie miałem się znaleźć, to dodatkowo wcale nie musiałem. Ogrywana przeze mnie wersja jubileuszowa, jak już wspomniałem, została wzbogacona względem pierwowzoru z 1987 roku o dodatkowe lochy, odblokowane po ukończeniu dungeonów fabularnych. Każdy charakteryzował się wyjątkowym wyglądem i budową oraz był sam w sobie zagadką do rozwiązania. Szczytem był taki, który przeniósł mnie na mapę świata podobnej skali, co w zasadniczej grze. Były to tzw. Soul of Chaos dungeons, a co dowiedziałem się później, przeciwnicy spotkani na ich końcu stanowili paletę ikonicznych wrogów z późniejszych odsłon, z “ery przed 3D” – może nadrabiając dalej zaległości ich rozpoznam. Lochy kosztowały mnie sporo czasu, a najbardziej ostatni dodany wyłącznie na konsoli PSP: Labyrinth of Time. Wiele etapów, brak możliwości zapisu i ekranu kontynuacji po śmierci. Cieszę się, że w końcu kogoś zapytałem, czy ten koniec musi być tak porąbany i po usłyszeniu gdzie dokładnie mam się udać by ukończyć grę strzeliłem sobie soczystego facepalma. Całość zamknęła się w niecałych 40h, a dzięki moim “przygodom”, ostatnia lokacja i boss końcowy padł za pierwszym podejściem, kompletnie bez trudności. Brakuje mi tutaj jakiegoś dzienniczka lub wyróżnienia w trakcie rozmów ważnych faktów. Nie mówię o ogromnej strzałce prowadzącej “za rękę”, ale czymkolwiek wskazującym nam cel podróży. Za moich czasów (hehe) można było poznać czy jest się w dobrym miejscu JRPG-a przez opór jaki napotkaliśmy ze strony potworów danej lokacji, a tutaj w zasadzie przez większośc gry przeleciałem używając jednej komendy w pojedynkach – witamy w ‘87-mym.

Zapomnijcie o słowie ‘skomplikowany’ w odniesieniu do systemu walki oraz rozwoju postaci. Final Fantasy I: 20th AE (PSP) na samym początku poprosi nas o wybór imienia dla każdego z czwórki bohaterów oraz klasy, nie mówiąc nic o silnych i mocnych stronach każdej z nich. Polecam pójście w klasyczne rozwiązanie: dwóch do bicia, mag i healer. Nie chciałbym powiedzieć, że wybór ten nie ma znaczenia, gdyż zupełne niezbalansowana drużyna będzie miała trudności z niektórymi przeciwnikami wieńczącymi odwiedzane lochy, ale w samej grze odczuwa się to raczej subtelnie. Postacie nastawione na walkę zadają więcej obrażeń i jednocześnie mniej ich otrzymują, a te nastawione na magię posiadają więcej punktów MP, potrzebnych jej rzucania czarów. Najważniejszą różnicą klas są w/w czary, których nauczyć się może jedynie dana klasa. Jak wygląda nauka? Kupujemy czary w sklepikach miast. Tyle. Poza nimi nie ma żadnych dodatkowych umiejętności, zdolności czy technik. Zatem w walce możemy zaatakować wręcz, rzucić zaklęcie, użyć przedmiotu, przyjąć pozycję obronną lub uciec. Mało tego. 85% walk w grze wygrałem poprzez wybieranie ataku, gdyż dopiero bossowie zadawali sensowne obrażenia. Rozgrywka przez to wygląda mniej więcej w ten sposób: 3 piętra lochu tylko atakujemy wręcz, przeciwnicy zabierają nam po 1 punkcie obrażeń, a potem pojawia się boss, który nagle kopie nas z 200-krotnie większą siłą. Skłamałbym mówiąc, że nie było to nużące. Było jak cholera i cieszę się, że, jak na standard Final Fantasy, gra jest stosunkowo krótka. Nawet jeśli się pobłądzi – czuję, że to się będzie za mna ciągnęło jak Cuphead za pewnym game-journalistem.

Czekaj co?!

Biorąc więc to wszystko pod uwagę: czy powinniście siadać do pierwszej odsłony tej wspaniałej serii? Tak, jeśli – podobnie jak ja – czujecie potrzebę doznania na własnej skórze jak to się wszystko zaczęło, i jak wyglądał tytuł ratujący Square przed niechlubnym końcem żywota. Natomiast róbcie to poprzez recenzowaną wersję 20th Anniversary Edition. Może i w 100% nie przeniesie Was do końca lat osiemdziesiątych, ale bądźmy szczerzy: nie chcecie tego tak naprawdę. Final Fantasy I: 20th AE (PSP) zostało poprawione pod wieloma względami. Lekko podrasowano grafikę, co widoczne jest szczególnie na sprite’ach postaci, przeciwników. Również mini-mapa wygląda znacznie lepiej aniżeli w wersjach na inne konsole. Zachowano wstawki FMV z wersji na konsolę PS1. Ścieżkę dźwiękową również odświeżono oraz wzbogacono utworami z późniejszych odsłon serii, aby przygrywały pojedynkom z zapożyczonymi, dodatkowymi bossami. Jest to zatem najpełniejsza i najładniejsza wersja tytułu z 1987 roku, jaką możecie dorwać, zatem gorąco polecam właśnie tę wersję. Mimo wszystko nie sprawdzając tego tytułu wiele Was nie ominie. Dlatego też naprzeciw honorowej zasadzie: “Serię poznaję się od pierwszej części, a nie środka” uważam, że nie jest to najlepszy punkt wejścia do świata Final Fantasy. Jest magia, urok i duch serii, jednak to już naprawdę leciwy tytuł i zdecydowanie lepiej wskoczyć do serii np. odświeżone ostatnio FFXII lub nawet FFIX. Zakochać się i ewentualnie wtedy nadrobić.

PLUSY

  • To wciąż…już…jeszcze…po prostu magia Final Fantasy 🙂
  • Najlepiej odświeżona wersja tytułu
  • Prosta i niedługa historia
  • Nowe dungeony

MINUSY

  • Rozgrywka po latach jednak bardziej odrzuca niż zachęca
  • Systemy walki i rozwoju postaci wieją nudą
  • Toporne prowadzenie przez tytuł
  • Bohaterowie bez charakterów
  • Kombinacja klawiszy dla pokazania mini-mapy! (tak, to jest minus i mam gdzieś co mówicie!)

Wersja Final Fantasy I na 20-lecie serii to najlepsze wydanie tego tytułu, więc jeśli już grać to tylko w tą, ale nie ze względu na logikę a sentyment. Są lepsze stacje na wskoczenie do pociągu Final Fantasy Express.

Ocena: 6/10

Możliwość komentowania jest wyłączona.