„Episode Gladiolus” czyli pierwsze DLC dla FF XV

Nareszcie Square-Enix wypuściło pierwszy dodatek wchodzący w skład przepustki sezonowej dla Final Fantasy XV (PS4). Czy warto było czekać na historię Gladio?

Episode Gladiolus skupia się na Tarczy Króla Lucis, Gladio. Jeśli graliście w pełną grę pewnie kojarzycie moment, gdy drużynowy tytan opuszcza kompanów w poszukiwaniu siły. O tym właśnie jest dodatek. Gladio kontaktuje się z Corem, aby ten poprowadził go do próby, której zwieńczeniem miałoby uzyskanie przez niego mocy potrzebnej do należytej służby królowi Lucis. Daleko natomiast temu do “spacerku po obiedzie”, na końcu drogi bowiem stoi sam Gilgamesh, a ten dobrze powinien być znany fanom serii jako wyjątkowo “nieprzyjemny” przeciwnik. Zasadniczo fabuły tutaj nie ma, więc jeśli liczyliście na dodatek dosłownie fabularny, to chyba będziecie musieli poczekać na nadchodzącą historię Prompto, której zapowiedź wskazuje na bardziej “pełnometrażową” produkcję.

Pierwsze DLC do Final Fantasy XV (PS4) gameplayowo różni się od właściwej gry. Skłania się bardziej ku serii Devil May Cry czy tytułom Platinum Games, jednak szybko ostudzę wasze zapędy, do pełnoprawnego slashera dodatkowi bardzo daleko. Podobnie do Noctisa mamy atak pod jednym klawiszem, jednak w odróżnieniu od księcia Gladio posiada pełnoprawny blok zamiast auto-uników, a warp-strike wymieniono na specjalne techniki. Glaive Arts, gdyż tak się nazywają, odpalają się po zapełnieniu dodatkowego paska podzielonego na kilka segmentów – im więcej segmentów zapełnimy zanim odpalimy technikę tym silniejszy będzie Glaive Art. Drugą nowością jest mnożnik Rage, który zwiększa się wraz z blokowaniem ataków wrogów oraz parowaniu. Odbijanie ciosów przeciwnika generuje okno na kontratak, które często wyprowadza wrogów z równowagi lub uruchamia wyjątkowy atak obszarowy. Każdy kto choć przez chwilę grał w gry z Dante w roli głównej powinien momentalnie złapać rozgrywkę, choć oczywiście Episode Gladiolus nie jest tak dopieszczony i dynamiczny systemowo. Może to tylko mój brak ogarnięcia, ale miałem niekiedy spore problemy z wyczuciem momentu wciśnięcia bloku, mimo faktu, że znałem animację ciosu wroga. Nawet przy bardzo wolnych atakach mijałem się z parowaniem, by za chwilę wykonać ich kilka z rzędu. Może dlatego twórcy od początku zasypali nas sporą ilością przedmiotów leczących? Pewnie tak. Ogólnie: nie spodziewajcie się wyzwania w głównym trybie “fabularnym”, aż po walkę z samym Gilgameshem – dopiero tutaj poczułem niepokój zobaczenia ekranu game over. Nie ma co się oszukiwać, że najważniejszym dla twórców – poza wyciągnięciem kasy od graczy – było ukazanie próby siły Gladio, wyjaśnienie kilku wątków pełniaka, m.in. przydomku noszonego przez Cora. Zrobili to w dodatku trwającym godzinkę z hakiem, a zatem nie więcej niż poboczny quest Final Fantasy XV (PS4).

By nieco polepszyć stosunek ceny do zawartości, Square-Enix postanowiło dodać alternatywny tryb Score Attack, który nawet bardziej nawiązuje do rodowodu slasherów, poprzez licznik combo, mnożnika punktów za efekciarstwo ofensywy i podział na poziomy, gdzie każdy stage kończy walką z bossem i tabelką z podsumowaniem zdobytych punktów. Dodatkowo goni nas czas, zwiększający się co rozdział, a z głównego menu mamy możliwość podglądu rekordów. Ostatnim bonusem po ukończeniu “fabuły” jest tzw. Final Trial, gdzie stoczymy pojedynek z Nieśmiertelnym. Za wszystko otrzymujemy przedmioty dostępne po powrocie do pełnej gry i nowe pucharki do wbicia. SE mówiąc o 3-4h trochę się zagalopowało, gdyż nawet z bonusami to DLC wyciągnie z nas maksymalnie połowę tego. Byłbym z tego średnio zadowolony gdyby pokpiono kwestie wizualne i udźwiękowienie, a jednak tutaj udało się mnie zaskoczyć. Oczywiście nie mam na myśli modyfikacji silnika czy grafiki samej w sobie, a design odwiedzonych lokacji oraz muzykę, przy której pracował m.in. Keiichi Okabe. Znany m.in. z kompozycji muzyki do Nier: Automata (PS4). Episode Gladiolus posiada kilka autorskich utworów towarzyszących nam podczas ogrywania dodatku i muszę przyznać, że spodobały mi się niesamowicie. Już sam “Shield of the King” przygrywający w menu głównym jest mega klimatyczny, podobnie jak autorska wersja “Battle of the Big Bridge” pana Okabe. Natomiast walką przygrywa iście metalowe brzmienie – bomba!. Wracając do kwestii wizualnych odwiedzimy zupełnie nie przypominającą lokacje z Final Fantasy XV (PS4), bardzo ładną jaskinię i kilka nowych modeli wrogów. Fajnie, że zarzucono nas dokładnie tym samym co w pełnej grze.

Sami oceńcie czy jesteście w stanie zapłacić za powyższe te 21zł (chyba tyle kosztuje). Z mojej perspektywy jako posiadacza przepustki sezonowej jestem zadowolony. Liczę na bardziej fabularne następne epizody i czuję, że historie Prompto oraz Ignisa właśnie takimi będą. Jeśli podobała Wam się sama piętnastka, to z dodatku również będziecie zadowoleni. W końcu dowiemy się skąd na czole Gladio nagle pojawiła się druga blizna oraz nieco więcej o przeszłości Cora. Natomiast nie jest to na pewno „przełamanie lodów” dla graczy średnio zadowolonych z przygód Noctisa i ekipy.

3 myśli na temat “„Episode Gladiolus” czyli pierwsze DLC dla FF XV

    1. Tabata przy okazji omawiania tego DLC wspominał o tworzeniu swoich postaci w FF XV. Pokazywał nawet system kreowania bohatera, we wczesnym etapie produkcji. Dał jednak „obietnicę”, że w ostatnim dodatku będzie taka możliwość, jednak nie dokładnie wyraził się, czy będzie to jakiś multiplayer czy co-op.
      Moim zdaniem cały pomysł jest poroniony, chyba że będzie to tworzenie jakiejś postaci pobocznej, mało związanej z fabułą – nie wiem. Nie podoba mi się to i nie ekscytuje mnie to ani trochę. Może po prostu chcą eksperymentować z czymś na przyszłość…co w sumie, też nie wróży najlepiej. Ostatnie czego FF potrzebuje to kreatora na początku gry -.-!

      Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.