Pytanie na lipiec: Co Ci przeszkadza i dlaczego?
Nigdy o tym nie myślałem i właśnie dlatego rozpoczynam nową serię postów na blogu: Gamingowe Medytacje. WordPress codziennie proponuje mi myśl lub pytanie, które ma mnie zainspirować do pisania. O ile nie mam czasu na pisanie nowego wpisu każdego dnia, pomyślałem, że każdego, pierwszego dnia miesiąca spojrzę na propozycję i pochyle się nad nią we wpisie comiesięcznym.
Kolejny miesiąc i kolejny topornie przychodzący mi wpis. Jakoś żadne z proponowanych pytań, nie leżało mi na tyle, aby pobudzić moją wenę. Jednak gdy spojrzałem na ww. propozycję myśli, przypomniały mi się komentarze spod jednego z ostatnich odcinków RAPORTU O GRACH. Z Norbertem rozmawialiśmy w nim o zwolnieniach w Microsoft i znaczeniu ich dla przyszłości marki Xbox – a ponieważ tak się dzieję za każdym razem, gdy poruszamy ten temat, tak i tym razem w komentarzach (oraz łapkach) pojawili się obrońcy zielonego obozu. Przede wszystkim, aby wyrazić swoje niezadowolenie i złagodzić swój dyskomfort po usłyszanych wiadomościach, ostrzeliwując posłańca jako ‚fanboya’ – i to właśnie jest tym, co mnie autentycznie denerwuje. I choć już pisząc te słowa, mogę usłyszeć was śmiech, to pozwólcie mi wyjaśnić, a później możecie wrócić do turlanie się po podłodze.
Przede wszystkim drażni mnie to, ponieważ w mówieniu o grach wideo, jak i w wielu aspektach życia, nie wciskam innym mojego stylu codzienności, przekonań i zachowań. Bardzo świadomie staram się podchodzić do trendów, czy zmian np. społecznych. Wśród moich rówieśników, czy najbliższych przyjaciół, często jestem postrzegany za dziwoląga, bo nie uważam „dzisiejszą młodzież” za straconą, bo nie rajcuje się tym samym, co my w ich wieku, albo ponieważ „kiedyś to było, a teraz to już nie ma”. Gdzieś cały czas z tyłu głowy mam obawę, aby nie stać się memem starego człowieka krzyczącego na chmury. Oczywiście, nie jestem absolutnie postępowy i też mam swoje granice, ale może faktycznie uczenie dzieci w szkole wierszyka Murzynek Bambo, to coś, z czego warto zrezygnować i wcale nie musi to oznaczać, że jego miejsce powinna znaleźć się macierz w formacie A4 o tytule „Zaimki w życiu codziennym”.
Kiedy rozmawiam o grach robię wszystko, aby nie stosować projekcji siebie na innych, ponieważ… jest to cholernie głupie. Moją ulubioną serią jest Ace Combat, a piąta odsłona tej serii jest najlepszą grą, w jaką grałem. Czy zacznę indoktrynować innych uwielbieniem do nich? Oczywiście, że nie. Byłoby absurdem, abym próbowałem innym wciskać coś, tak osobiście związane z moimi upodobaniami, ukształtowanymi konkretnymi elementami z dzieciństwa – serial „Eskadra Hornet”, seria programów „Sięgnąć Nieba”, film Top Gun. Jakie są szanse, że po drugiej stronie moich wypowiedzi jest osoba, której dzieciństwo również tak ukształtował ojciec zakochany w aeronautyce militarnej. Są konkretne powody, dla których coś staje się dla mnie istotne i byłoby nie fair, gdybym sprzedawał komuś Final Fantasy VIII jako najlepszego JRPG-a wszechczasów, tylko dlatego, że wiąże z nim bardzo konkretne emocje i uczucia nastoletniego mnie, który pierwszy raz w życiu widział coś na ekranie, co wydawało się niemożliwym do osiągnięcia jako gra wideo.
Wspominam w takich momentach rozmowę, jaka odbyła się lata, lata temu na jeszcze starym podkaście RaczejKonsolowo. Ktoś pytał nas o polecenie sprzętu do grania i choć nie kojarzę dokładnych wymogów słuchacza, to doskonale pamiętam zakłopotanie mojego współprowadzącego: „Ale jak to? Nie polecasz od razu PlayStation?” – co dla mnie było i wciąż jest dziwacznym zdziwieniem. Jakim prawem, czy sensem, byłoby, gdybym polecił komuś sprzęt, będąc świadomym, że robię to ponieważ to ja jestem z niego zadowolony, a nie on właśnie go potrzebuje? Na przestrzeni lat, najczęściej polecanym dla innych sprzętem do grania był Series S lub Switch, kilka razy SteamDeck. Przeważnie osoby, które łapią mnie w pracy – bo widzą, że grami żyję – to osoby o konkretnych potrzebach. „Pograłbym sobie w coś znów, bo dawno nie grałem”, „Nie chce dużo kasy wydawać, a coś bym chciał do grania”, „Może coś dla dzieciaków”, czy „Dużo spędzam czasu poza domem”. Jakim idiotą musiałbym być, aby wtedy odpowiedzieć: „Tylko play, stary”? A tak się zachowuje fanboy, chyba.
Zatem, gdy rozmawiam o grach wideo mnie naprawdę nie interesuje sprzedawanie mojego światopoglądu komukolwiek i zakrzywianie rzeczywistości, aby pasowała do moich upodobań. I tak, wiem. Pisanie o tym jest tak wiarygodne, jak manifest etyki portalu o gamingowego. Stąd zawsze robię wszystko, aby gdy mówię o grach, wszystko miało swoje podłoże w danych, czy faktach, a jeśli wchodzę w przewidywania, logiczne połączenie pomiędzy A i B – więc za każdym razem jak wytyka mi się fanboystwo, uważam, że coś musiałem spieprzyć. Gdzieś coś źle zrozumiałem, mam błędy toku myślenia, czy interpretacji. Jednak za każdym razem, gdy proszę o wejście w dyskusję ze mną, nie otrzymuję za wiele, a wypisywanie wszystkich zwolnień, jakie zrobiło PlayStation w XXI w. jako odpowiedź na krytykę ostatnich redukcji w Xbox Game Studios, to nie polemika, tylko copium.
Oczywiście nie ukrywam i nie chcę ukrywać, że jestem związany z PlayStation emocjonalnie. W czeluściach tego bloga znajdziecie wpis, w którym dzielę się moimi wspomnieniami z każdą nabytą przeze mnie konsolą Sony. Moje gry na półkach w pionie trzymają podpórki z ceramicznymi symbolami PS, zrobionymi przez moją utalentowaną żonę. Na urlop podjechałem w czapce z logo PlayStation, a jednym ze spakowanych sprzętów był PlayStation Portal. Natomiast to wszystko jest… MOJE. Na łamach tego samego, starego show RaczejKonsolowo, w rozmowie rzuciłem określeniem siebie jako fanmana, co niestety nie brzmi zbyt lepko, ale raczej oddaje moje podejście do bycia fanem czegoś. Nie rozumiem, dlaczego bycie fanem jednego, musi jednocześnie oznaczać nienawidzenie, czegoś innego. Totalnie dla mnie jest bez sensu, że aby wyrazić swoje uwielbienie dla Expedition 33, trzeba zgnoić Final Fantasy XVI. Albo, ponieważ się kibicuje Man United, konieczne złożyczyć fanom Liverpoolu itd. Zatem man, a nie boy, ponieważ jako fan nie muszę się oglądać na innych, aby cieszyć się tym moim. Potrafię ściągnąć z siebie „ciężar” fana, postawić za zapleczu i przed mikrofonem porozmawiać bez niego, ponieważ tylko taka rozmowa jest ciekawa. Nikt tego ciężaru mi nie zabierze. Po zejściu z anteny, wkładam go ponownie.
Jest mój.
Tylko mój i nigdy nie będzie czyimś.
I to by było na tyle, a teraz otwieram komentarze i czekam na Wasze komentarze – nie mam pojęcia natomiast, czy cokolwiek wyciągnięcie ze wpisu. Dodam tylko, że proszę o delikatne traktowanie, bo pisanie z urlopu to niezłe wyzwanie.
Do następnych medytacji!
Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Dodaj komentarz