Recenzja | Project Wingman: Frontline 59 (PS5/PS VR2)

Ace Combat od fanów dla fanów? Project Wingman to hołd dla miłośników podniebnych starć, który wyrósł z pasji i crowdfundingu. Czy niezależna produkcja dorównuje legendom gatunku, czy może to tylko lot w stronę nostalgii?

O Project Wingman dowiedziałem się z social mediów. W momencie, gdy projekt (hehe) trafił na serwis Kickstarter, gdzie został ufundowany w niecałe szesnaście godzin od ogłoszenia otwarcia zbiórki. Działo się to w epoce przedpandemicznej i trochę zajęło czasu twórcom przeniesienie gry na konsole. W tym PlayStation 5 i PSVR2 jednocześnie – nie trudno się temu dziwić skoro „zespół” pracujący nad tytułem to… jedna osoba. Abi Rahmani, posługujący się pseudonimem RB-D2 jest odpowiedzialny za całość projektu. Początkowo jako coś na boku, aż po pełnoprawny produkt na Steam i konsolach. Współpracował on zasadniczo z dwójką osób: kompozytorem Jose Pavli i menadżerem Matthew Nguyen. Doskonale pamiętam, jak obserwowałem kampanię zbiórki, czytając aktualizację projektu i zachwycałem się jakością tego, co tak skromna ekipa jest w stanie stworzyć. Gra prezentowała się fenomenalnie, a jako fan Ace Combat zauważałem pomiędzy pikselami ewidentne inspiracje robotą Project ACES. Stąd siadając do gry, w głowie miałem jedno pytanie: czy jedna osoba jest w stanie dowieźć grę na miarę odsłony mojej ukochanej serii? Odpowiedź jest nieco skomplikowana.

Jeśli graliście w którąkolwiek z odsłon serii Ace Combat od odnajdziecie się w Project Wingman w mgnieniu oka. Od momentu wprowadzenia do misji, przez wybór samolotu, jak i przede wszystkim całą rozgrywkę, wszystko odbywa się tutaj jak w grach Project ACES. Momentalnie widać, że gra była robiona przez absolutnego fana ich pracy. Dla osób, które jednak nie grały w nigdy w Ace Combat, to polecam moją recenzję siódmej odsłony oraz szybko wyjaśnię, że to seria symulatorów lotnictwa. Przy czym z symulacją ma tyle wspólnego, co filmy Top Gun z prawdziwą aeronautyką – główne założenia są zachowane, ale liczy się przede wszystkim akcja i dobra zabawa. Maszyny, za których sterami usiądziemy to również nie katalog Microsoft Flight Simulator, ale wybrani przedstawiciele samolotów szturmowych, czy też myśliwców. Przy czym nie do wszystkich modeli twórcy mieli prawa, albowiem są kosmetyczne zmiany wyglądu, czy korekty w nazewnictwie. Przed każdą misją otrzymujemy odprawę, tłumaczącą jej cele, a następnie wybieramy odpowiedni samolot, adekwatne uzbrojenie i lecimy. Na tym etapie Project Wingman łudząco przypomina kolejną odsłonę Ace Combat. Jeszcze raz podkreślę, że wyraźnie widać, że jest to produkcja robiona przez fana, naśladującego twórczość swoich „idolów”.

Przedkłada się to również do walorów fabularnych w grze. Kampania jest prowadzona w bardzo podobny sposób, choć przypomina mi bardziej odsłony z PSP, aniżeli dużych konsol – w jednej z części na przenośną konsolę wcielaliśmy się w rolę najemnika, co też jest wątkiem Project Wingman. W grze śledzimy historię najemnego pilota o imieniu Monarch. Walczy on na rozkazach narody Cascadii, w wojnie o niepodległość przeciwko Federacji Pacyfiku na postapokaliptycznej ziemi. Ziemię pokrywają zniszczone miasta, kratery i pustkowia. Co ciekawe: w kontekście militariów lotniczych ludzkość jednak doszła do takich samych modeli. W grze do czynienia mamy z klasyczną walkę Dawida z Goliatem. Cascadia jako państwo mniejsze, ale bogate w surowiec Cordium, który pojawił się pół wieku po – niemalże – całkowitym zniszczeniu planety. Cascadia musi polegać na sile najemników w starciu ze znacznie silniejszą militarnie Federacją Pacyfiku. Tutaj na scenie pojawiamy się my i nasz oddział sił lotniczych do wynajęcia, Sicario. Fabuła gry sprzedawana nam jest poprzez odprawy i dialogi przez radio w trakcie misji, co znów brzmi bardzo, BARDZO znajomo.

Niemniej zabrakło moim zdaniem w historii bardziej personalnego zacięcia. Przez co niezwykle trudno jest wejść w emocjonalną relację z państwami po obu stronach konfliktu, jak i pilotów z naszego szwadronu. Widać, że ekipie skończył się budżet i nie zdołali przygotować scenek przerywnikowych, które prawdopodobnie miały właśnie uwypuklić ludzki aspekt gry. Seria Ace Combat robi to od kilku ostatnich odsłon, a przez co Project Wingman sprawia wrażenie uwstecznionego tytułu Project ACES. Kolejną sprawą jest to, że przez radio słyszymy wiele postaci i bez tych przerywników, czy chociażby zdjęć profilowych w trakcie odpraw, trudno je zamienić na żywe osoby. Ostatecznie gra próbuje sprzedać nam moralne dylematy i intrygi polityczne, które są częścią każdego konfliktu zbrojnego na dużą skalę, jednak robi to za cicho i tracą się one w szumie reszty gry. Aczkolwiek, nawet pomimo tych problemów, misje zapewniają sporo dobrej zabawy. Jest różnorodnie. Raczej nie nudzimy się w trakcie kampanii. Często w misjach dzieją się nieoczekiwane zwroty, czy starcia z maszynami, przy których trzeba zmienić strategię natarcia i ataku. Po wąskich przestrzeniach również sobie polatamy.

I wiem, że porównywanie pracy jednej osoby (zasadniczo) do całego zespołu z ogromnym zapasem doświadczenia, to nie najbardziej sprawiedliwy zestawienie, aczkolwiek nie mamy zbyt wielu przedstawicieli gatunku. Jednocześnie nie chciałbym ujmować osiągnięcia, jakim Project Wingman dla Abiego Rahmani i ekipy, bez wątpienia jest. On, jak i Jose Pavli dostarczyli kawał solidnej produkcji, która pod względem grafiki i muzyki mogłaby zostać zakwalifikowana jako robota japońskiej ekipy. Trzeba, albowiem się mocno przyjrzeć, aby dostrzec niedociągnięcia i zacieki, którym przydałoby się nieco więcej polerowania przed oddaniem graczom. Mam też wrażenie, że gra lubi gubić klatkarz i skacze pod kątem płynności. Nie chodzi o zakrztuszenie się, czy czkawki, ale o pływanie klatek w trakcie rozgrywki. Co pewnie (znów) powodowane jest skalą zespołu, jak i ograniczonego budżetu z kampanii Kickstarter. Po zakończeniu gry, twórcy, jak gdyby spodziewali się krytyki, pokazują komunikat od siebie dla graczy. Zaraz przy podziękowaniu za grę w ich tytuł. W nim przyznają się do braku dopieszczenia niektórych elementów gry, a nawet przepraszają. I choć rozumiem, szanuję i współczuję niezależnej ekipie, to błąd pucharków spowodowany dodatkiem w VR, naprawdę mnie załamał – więcej o nim przy części poświęconej dodatkowi Frontline 59.

Wartym podkreślenie są natomiast elementy, które moim zdaniem Project ACES mogłoby rozważyć w swoich produkcjach. Przede wszystkim wykorzystanie nowych technologii do dynamicznie zmieniających się warunków pogodowych, które w Project Wingman robią bardzo dobre wrażenie. Ciekawe tony nadały rozgrywce zmiany w arsenale, jaki zabieramy ze sobą na misje. W Ace Combat na misję zabieramy ze sobą jeden rodzaj broni dodatkowej, a tutaj – w zależności o samolotu – mamy do dyspozycji trzy miejsca na pociski pod skrzydłami. Dodatkowo niektóre pociski możemy zawiesić wyłącznie w określonych miejscach, co może być spowodowane ich wagą czy wielkością głowic – nie jest to określone, ale miałoby to dużo sensu. Pomysł ten dodaje zmysłu taktycznego grze i sprawia, że wybór samolotu staje się ciekawszy. Jednocześnie, wszystkie pociski w grze mają swoją ograniczoną liczbę na naszym myśliwcu. Również działko maszynowe. To sprawia, że albo szybko nauczymy się idealnie układać sobie cel pod strzał lub pozostaje liczyć, że samolot przeciwnika jest podatny na strzelanie w niego wiązankami przez radio.

Zatem, szukając odpowiedzi na pytanie, czy jedna osoba jest w stanie dostarczyć odsłonę serii, za którą stoi zaprawiony w bojach zespół – odpowiedź brzmi nie. A przynajmniej Project Wingman pokazuje, że zrobienie solidnego Ace Combat to znacznie trudniejsze zadanie, aniżeli mogłoby się to wydawać. Wspominałem o elementach, z których Project ACES mogłoby się uczyć, aczkolwiek zasadniczo jestem nieco zawiedziony, że nie ma tutaj więcej… ryzyka. Jako produkcja niezależna, widziałbym tutaj zmiany np. w lądowaniu samolotów, albo nawet bardziej w startowaniu. Obie czynności zawsze były mało ambitne w Ace Combat i chętnie zastanowiłbym się, co można z nimi zrobić, aby wprowadzić w nie nieco więcej rozgrywki. Zmienić je w ciekawe minigry. Jednak nie dziwi mnie, że takowych pomysłów tutaj nie widzę, ponieważ o ile pracę ekipy – będę to podkreślał – absolutnie doceniam, to widać, że Abi Rahmani nie jest game designerem, a zdolnym rzemieślnikiem gamedevu. Pewnie dlatego w grze nie ma systemu ocen za misje, co wiązałoby się z optymalizacją balansu rozgrywki, nagród za cele itd. Project Wingman to nie wyczekiwany przez wygłodniałych fanów Ace Combat stek, ale raczej apetyczna przekąska, która umili czas oczekiwania na danie główne.

Frontline 59 DLC + VR

Szukając gry w PlayStation Store, znajdziecie ją pod nazwą; Project Wingman: Frontline 59, albowiem edycja na konsole Sony to rozszerzona wersja tytułu z pecetów. Wzbogacona o dodatek Frontline 59 oraz tryb VR. To, co rzucić powinno wam się również w oczy, to niska ocena w sklepie – w chwili pisania recenzji, grze nie udało się przekroczyć progu trzech gwiazdek, a większość wlepionych gwiazdek to jedynka. Skoro dotarliście do tego miejsca, to pewnie wiecie, że Project Wingman nie jest produkcją idealną, ale jednocześnie absolutnie nie zasługuje na tak niską ocenę. Zatem skąd takowe? Na własnym przykładzie mogę domyślać się, że chodzi o reklamowanie produkcji jako pełnoprawnej gry w wirtualnej rzeczywistości, tymczasem w VR do ogrania jest wspomniany dodatek. Wyłącznie on. Zatem zaledwie jakieś sześć misji, co przekłada się na może kilka godzin zabawy. Ponadto, jeśli zagracie w rozszerzenie Frontline 59 przed kampanią główną, to nie wpadną wam pucharki za ukończenie trybu fabularnego podstawki – to właśnie przytrafiło się mi, więc jak będziecie sprawdzać mój profil PSN, zauważycie, że nie mam osiągnięć za przejście singla. Przy tylu problemach trudno dziwić się ocenom, prawda? Nie mniej, o ile sam dodatek cierpi na niemalże identyczne bolączki jak reszta tytułu, tak tryb VR to strzał w dziesiątkę i kolejne osiągnięcie techniczne dla ekipy.

Fabularnie cofamy się do wydarzeń sprzed kampanii, które powinny rzucić więcej światła na konflikt z podstawki, jak i ukazać motywację person, które udało mi się skojarzyć z historii Project Wingman. Przy czym znów, pomysł nie jest zrealizowany w odpowiedni sposób i połączenie wątków obu linii fabularnych, graniczy z cudem. Na szczęście latanie w wirtualnej rzeczywistości totalnie ratuje sytuację. Przede wszystkim Project Wingman udowodniło mi, że przyszłość serii Ace Combat to bezapelacyjnie VR. Latanie samolotami w ten sposób jest tak naturalne, że zastanawiam się, jak inaczej można grać w takie produkcje. Trochę jak przy Gran Turismo, które obecnie nie wyobrażam sobie grać w inny, niż z wykorzystaniem kierownicy i gogli PS VR2, sposób. Twórcy również zadbali o odpowiednie wykorzystanie możliwości drugich gogli PlayStation. Uwierzcie mi, wibracje na hełmie, które pojawiają się w momencie przelotu przeciwnika blisko naszego samolotu, to kapitalne doświadczenie. To samo dotyczy wybuchów. Najlepszym jednak patentem jest spożytkowanie śledzenia za wzrokiem gracza do zmiany celów dla namierzania rakietami – fantastyczny pomysł i coś, co mam nadzieję, bezczelnie skopiuje Project ACES.

Zasadniczo kupując Project Wingman nie macie innego wyboru, jak kupić wersję z dodatkiem, więc do sprawdzenia dodatku specjalnie was przekonywać nie będę. Natomiast również nie zamierzam was od niego odpychać. Przede wszystkim pamiętajcie, żeby to od niego rozpoczynać granie w tytuł ekipy Sector D2. Zagrajcie później w niego albo dla sprawdzenia wirtualnej rzeczywistości, albo z pragnienia spędzenia jeszcze kilku dodatkowych godzin za sterami samolotów Project Wingman. Dodatek, nie zmieni waszego spojrzenia na grę, albowiem – co jest zrozumiałe – cierpi na brak doświadczenia u osób stojących za jego wykonaniem. Przykładem tego może być, chociażby pierwsze wrażenie wirtualnej rzeczywistości, gdzie twórcy postanowili wsadzić nas w maszynę kołującą na pas startowy – zatem mieliśmy dużo czasu na przyjrzenie się fatalnie prezentującej się grafice otoczenia na ziemi. Aż dziwi mnie, że nie wyszło to im w play testach przed premierą. O ile takowe robili. Na plus mogę natomiast wymienić, że każda z sześciu misji w rozszerzeniu jest ciekawa i momentami puszcza bardzo wyraźne oczko w stronę fanów Ace Combat. Od fana dla fanów.


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Dodaj komentarz