Klockowa Aloy w świecie LEGO – czy LEGO Horizon Adventures to ukłon w stronę młodszych graczy, czy niewykorzystana szansa?
Nie jestem koneserem produkcji LEGO na konsolach. Jedyną odsłoną, jaką ogrywałem w świecie klocków, było LEGO Marvel Super Heroes 2, a nawet wtedy była to jedynie okazjonalna pomoc dzieciakom. Za to jestem gigantycznym fanem marki Horizon, a obie produkcje z Aloy w roli głównej są u szczytu gier na PS4 i PS5. O tym, że Guerilla Games pracuje nad całkowicie od zera stawianej wersji pierwszej części, dowiedzieliśmy się dosyć dawno temu. Informacja ta niespecjalnie spodobała się osobom z branży. Praktycznie każdy w sieci mówił, że potencjalny remake Horizon: Zero Dawn, to strata czasu i pieniędzy, albowiem nikt nie czeka na taki produkt. Stąd też doskonale pamiętam, jaką ulgą okazała się zapowiedź LEGO Horizon Adventures. Co najmniej jakoby osoby przed mikrofonami uniknęły bliskiego spotkania z fortepianem spadającym z czwartego piętra. Mnie natomiast uderzył zupełnie inny aspekt zapowiedzi tego totalnie odmiennego spojrzenia na markę Guerilla Games – równoległa premiera gry wydawanej przez PlayStation, na PS5 i Nintendo Switch. To niemal jakby piekło zamarzło! Ostatecznie produkt okazał się dla wielu sporym zaskoczeniem – przy czym słówko „sporym” aż trudno przechodzi przez palce w odniesieniu do tego tytułu.

Zanim rozpoczniemy zabawę w LEGO Horizon Adventures, gra prosi nas o określenie się, czy chcemy grać w trybie preferującym płynność rozgrywki, czy jakość wizualną, i o ile to pytanie w kontekście gry o klockach LEGO, może wydawać się dziwne, wystarczy chwila z produkcją, aby zrozumieć konieczność pytania – gra jest śliczna. Przede wszystkim, całość gry, a więc wszelkie elementy otoczenia, od podłoża po roślinki, jakikolwiek przedmioty leżące na ziemi, budynki, absolutnie wszystko wykonane jest z klocków LEGO i wygląda, jakby każdy (posiadający spore zasoby LEGO w domu) mógłby odwzorować sobie świat gry, na dywanie pokoju. Robi to kapitalne wrażenie. Deklasując to, co do tej pory widzieliśmy w produkcjach o klockach z Danii, gdzie twórcy starali się zrobić jak najwięcej z LEGO, ale pomagając sobie sporo „nieklockowymi” assetami. Plastik w Horizon Adventures jest bardziej realny niż ten z zestawów LEGO moich dzieci. Grając w trybie preferującym jakość grafiki, można cieszyć się z niezwykle rzeczywistych refleksów na powierzchniach.
I wiem. Pewnie przewracacie właśnie oczami, bo ileż można się rozpływać nad grafiką w takiej produkcji, ale mówią poważnie. Nawet ekipa DF rozpływała się nad jakością klocków w grze. Horizon Adventures wykonaniem przypominało mi o kinowych animacjach LEGO, w tym kapitalnego LEGO Batman: Film i równie świetnego LEGO: Przygoda. Efekty specjalne towarzyszące np. wybuchom wyglądają jak żywcem wyjęte z tych wysokobudżetowych produkcji kinowych. Porównanie do kinówek potęgują również animacje bohaterów, imitujące produkcje wykonane metodą poklatkową – co tylko umacnia autentycznie klockowe doznanie z gry, a jednocześnie jest cholernie urocze i zabawne jednocześnie. Widok biegających bohaterów i wykonywanych przez nich skoków, za każdym razem mnie rozweselał. Rozpływałem się nad tym, jak ładnie odbija się światło w klockach wioski, w której funkcjonuje system pór dnia i ukryta możliwość przełączania się pomiędzy nimi. Najczęściej pojawiającym się wytykiem w stronę oryginalnego Horizon: Zero Dawn, było określenia produkcji jako „wydmuszki”. Gry, która poza ładną grafiką nie ma nic do zaoferowania. Była to oczywiście totalna bzdura, ale do LEGO Horizon Adventures pasuje wręcz idealni. Jak LEGO do LEGO.





LEGO Horizon Adventures, jak sama nazwa wskazuje, jest tytułem z serii LEGO i pod wieloma względami nie różni się od tego, co prezentowały sobą dotychczasowe produkcje: prosta rozgrywka, duża dawka humoru i – przede wszystkim – ogromne lokowania produktów firmy z Danii. Każdy z tych elementów został dostarczony w produkcie ekipy Studio Gobo z nawiązką – może i nieco przesądzając, jeśli chodzi o uproszczenia. Rozgrywka nawiązuje oczywiście do serii Horizon od Guerilla Games i w przeważającej mierze, skupia się na walce, na dystansie z robotami i ludkami lego. Poruszamy się po dioramach, w całości wykonanych z klocków, których level design nie mógłby być bardziej liniowy. Jedynymi możliwościami odejścia od wytyczonej ścieżki są zejścia po odnogi ze skrzynką lub miejscem do budowania prostej konstrukcji. Cała gra, której ukończenie nie zajmie wam więcej niż dniówka w pracy, to powielane przebiegnięcie od jednego kill-roomu do drugiego – i to w zasadzie tyle. Nawet po przełączeniu się na najtrudniejszy poziom wyzwania, rozgrywka może i zyskała na pikanterii, ale daleko temu do pełnego dania głównego.
Przy czym od strony mechanicznej nie można się tutaj do niczego przyczepić. Poruszanie się naszymi klockowymi postaciami łapiemy w mig, a sam system walki, oparty o ulubioną broń Aloy (łuk), należycie przyjemny i precyzyjny. Przytrzymując kwadrat na padzie, celujemy, a puszczamy, aby strzelić. Pod kółkiem odpalamy znalezioną broń dodatkową, wśród której znajdziemy np. rozdzielacz do klocków (przyznam się, że dopiero od niedawna wiem, że coś takiego istnieje) czy wóz strzelający wybuchowymi hot-dogami. Wraz z postępem w grze odblokowujemy warianty broni głównej, które dla każdego z bohaterów są inne oraz kolejne dodatkowe do naszego arsenału. W iście arcadeowym stylu ulepszony arsenał znajdujemy na poziomach w ograniczonej liczbie użyć. I poza skokiem na krzyżyku, to właściwie wszystko w grze. Nie dużo, więc nietrudno się dziwić, że gra potrafi się znudzić i stać się monotonną – co patrząc po pucharkach PSN, jest częstym zjawiskiem wśród posiadaczy gry. Na przeciwnikach – wszystkich zapożyczonych ze świata Horizon, ale w formie klocków – znajdują się punkty wrażliwe na obrażenia, podobnie jak w oryginalne. Jednak to, jak i fakt, że wrogowie mają indywidualne sposoby atakowania nas, nie ratują sytuacji. Rozgrywka bardzo szybko wpada w sporą powtarzalność.

I choć rozumiem rozgoryczenie, jakie bezpodstawnie wywołała gra po premierze, a nawet z większością zarzutów w recenzjach się zgadzam, to myślę, że gra została potraktowana przez krytyków zbyt brutalnie – jak na produkcję kierowaną do najmłodszych. LEGO Horizon Adventures nie jest konkurentem dla robocika Astro, czy nareszcie grywalną księżniczką. Produkcja od Studio Gobo staje w szranki z różowym Kirby i kolejnymi przygodami piesków z Psiego Patrolu na konsolach. To nareszcie gra dla najmłodszych graczy na konsolach PlayStation, której oddając dzieciakom, nie muszę się wstydzić. Doceni to jedynie ktoś, kto widział, jaki pułap prezentują gry kierowane do tego sektora – platformówki 2D sprzed kilku generacji prezentowały większy poziom game i level designu. Wiele osób narzeka na długość, jednak po spojrzeniu na serię Kirby, która w odróżnieniu od Mario czy Zeldy, jest również kierowana do młodszego gracza, większość tytułów z różową kulką, nie jest wcale dłuższa. Mało tego. Wspomniane tytuły z Psiego Patrolu nie przekraczają czterech godzin. Mamy tu do czynienia z designem dla maluchów, w jakości produkcyjnej znanej z dużych gier AAA, wyrażoną przez walory audiowizualne, humor i klockowy fanserwis.
Wspominałem już wcześniej o tym, że LEGO Horizon Adventures przypomina mi najlepsze animacje LEGO, jak LEGO Batman: Film (2017) i LEGO: Przygoda (2014) – na obu byłem w kinie i bawiłem się rewelacyjnie. Byłem ciekaw, jak uda się przeobrazić dość poważną historię Zero Dawn w komedię dla dzieci, jednak wynik rozwiał szybko moje wątpliwości. Już klip wprowadzający potrafi rozbawić, a w całej reszcie produkcji wiele razy szczerze się uśmiałem. Historia trzyma się oryginału, aczkolwiek przepuszcza wszystko przed humorystyczny filtr, co z jednej strony robi wrażenie, ale też może zepsuć wrażenia z materiału źródłowego. Najbardziej chyba podobają mi się postacie i ich polski dubbing, który jak ww. filmy kinowe, absolutnie rządzi i – co najważniejsze – w składzie osobowym pierwowzoru. Piotr Grabowski, który pełni rolę narratora w grze jest komiczny, ale to Julia Kołakowska-Bytner w roli Aloy dla mnie wygrywa produkcję. Z bardzo stonowanej, poważnej i dosyć szarej osóbki, jaką Aloy była w oryginale, zmieniła ją w odważną krejzolkę, zachowując jednocześnie jej smutniejszą stronę, a związaną ze swoim pochodzeniem, przez co mamy pewność, że to ta sama, ale inny Aloy.





A o co chodzi z klockowym fanserwisem? Otóż poza rozgrywką, którą już opisałem, w grze mamy możliwość odbudować Serce Matki, a więc wioskę plemienia, do którego należy Aloy. Zgodnie z językiem świata gry, wszystko zbudowane jest z klocków i też to, co dodamy do wioski, również będzie budynkami, dekoracjami i atrakcjami zrobionymi z klocków. Mało tego. Poza architekturą znaną z uniwersum Horizon twórcy oddali nam inne zestawy LEGO jak serie klocków City czy Ninjago. W efekcie moje dzieci, które dostają dziennie na granie niecałą godzinkę przed spaniem (w weekendy również rano), potrafią spędzić ten czas na dekorowania i przebudowywaniu wioski, zamiast nominalnej rozgrywce. Fascynuje ich łączenie różnych serii klocków albo zbudowania wszystkiego w stylu ninja z Ninjago. Wraz z ubarwieniem elementów budynków oraz podłoża. Dodatkowy fun dostarczają interakcje z niektórymi budowlami, które w humorystyczny sposób zaskakują dbałością twórców o szczegóły, które pewnie wiele osób zupełnie pominęło. Rozmawiałem z kilkoma osobami o tym i nikt nie widział, że np. po zbudowaniu obiektu „garderoba”, możemy wrzucić do niego każdego NPC-a, a następnie wybrać mu jeden z licznych odblokowanych przez nas kostiumów. Wioska, w której chodzą sami ninja żywiołów z Ninjago? Pewnie. Wioska policyjna, gdzie wszyscy to policjanci lub złodzieje? Można. A może Serce Matki w klimacie parku rozgrywki, gdzie każdy mieszkaniec przebrany jest za sprzedawcę hot-dogów? Pyszny pomysł.
Ponieważ wiem, że po tym wszystkim, co właśnie przeczytaliście pewnie niektórym z was świerzbią palce na myśl o wyrażeniu swojego niezadowolenia z mojej umiarkowanie krytycznej oceny LEGO Horizon Adventures – nie zapomnijcie dodać, jak bardzo jest to podyktowane byciem fanem PlayStation – jeszcze raz podkreślę: rozumiem. Jeśli nie płoniecie zapalańczym płomieniem do serii Guerilla Games, nie macie dzieci zainteresowanych LEGO i konsolami, jesteście graczami wyjadaczami i wydaliście ponad trzysta Polskich Złotych z myślą o drugim Astro Bot tego roku, całkowicie rozumiem Wasze rozczarowanie. Aczkolwiek, jeśli znajdujecie się blisko trajektorii strzału gry, której celownik ewidentnie został ustawiony na młodszych graczy jako swój target, powinniście sprawdzić produkcję Studio Gobo. Jednak przede wszystkim weźcie pod uwagę wszystko, co napisałem o całej grze i dobierzcie pułap cenowy, jaki jest dla was akceptowalny dla takiego doświadczenia. Cena spędzonego czasu z grami jest dla każdego z nas inna. Nie mi mówić wam, ile powinniście, a ile nie powinniście wydać na LEGO Horizon Adventures. Ja wbiłem w grze w platynę, co zajęło mi około trzydziestu godzin. Drugie tyle w świetnej zabawie spędziły z grą moje pociechy. W to mi graj. Za to jestem w stanie zapłacić.
PS. Czekam na klocki ze świata Horizon, bo po tym, co prezentowała gra, myślę, że będzie to kolejna duża kolaboracja Duńczyków ze światem gier wideo.





Podobał ci się materiał?!
…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!

