Chorus (PS5)

Są gatunki gier, które niegdyś cieszyły się sporym zainteresowaniem i komercyjnymi sukcesami, a obecnie są praktycznie niewidoczne w katalogu gier. Pewnie dlatego, że pieniądze, od wszystkich nimi zainteresowanych, zgarnął już dawno Star Citizen.

Takie marki jak Elite, Wing Commander, czy też znane na konsolach Colony Wars albo gry w uniwersum Gwiezdnych Wojen, niegdyś cieszyły się sporym zainteresowaniem graczy na całym świecie jako kosmiczne shootery. Niestety podobnie do klasycznych strzelanek z pierwszej perspektywy dla jednego gracza, są obecnie wymierającym (wymarłym?) gatunkiem – zwrot z inwestycji, po prostu się nie opłaca. Dla mnie to szkoda, albowiem, pomimo że moim oczkiem w głowie jest marka Ace Combat, to latanie statkami wśród gwiazd i prowadzenie starć kosmicznych myśliwców, bawiło mnie równie wyjątkowo. Stąd też pojawił się w mojej konsoli Chorus. Produkcja niewielkiego studia z Niemiec, które postanowiło wskrzesić gatunek – moim zdaniem wyszło im znacznie lepiej, aniżeli sugerują ceny, jakie gra osiąga w sklepach. Sięgnąłem po niego, albowiem szukałem odskoczni w gatunek, daleki od typowych gier akcji, z pierwszej perspektywy, otwartym światem, których ostatnio sporo ogrywałem – jak się okazało, udało mi się uciec tylko połowicznie od tego.

Chorus to space shooter pełną gębą. Całość produkcji spędzimy za sterami statku kosmicznego, w którym toczyć będziemy walki powietrzne z przeciwnikami, występującymi w różnych kategoriach i skalach. Początkowo podchodziłem do rozgrywki w Chorus, jakbym siadał do kolejnej odsłony gier Project Aces. Spodziewając się zachowania statku kosmicznego, zgodnego z samolotem – nawet zmieniłem początkowe ustawienia sterowania na takie, zbliżone do tych z Ace Combat. Szybko jednak dotarło do mnie, że kosmos to lekko inne środowisko gry, albowiem nasz pojazd może poruszać się do przodu, do tyłu na boki, a takie rzeczy jak przeciążenia czy grawitacja nie mają znaczenia. Podobnie do poziomu lotu, bo przecież gdzie w kosmosie góra i dół? Po tym oświecającym momencie zacząłem bawić się w Chorus znacznie, znaczenie lepiej. Sterowanie statkiem jest bardzo arcadeowe. Nasz pojazd potrafi się zatrzymać w miejscu, obrócić, natychmiast przyspieszyć, plując na fizykę i inne ziemskie ograniczenia (tak wiem, że w fizyka nie znika w kosmosie, uspokójcie się). Przy tym jest bardzo intuicyjne, bo np. do skręcania nie musimy koordynować nachylenia i ciągu, jak ma to miejsce w samolocie, a po prostu wychylić drążek na padzie. Nawet jeśli nie lubicie się ze stymulatorami jak ja, gra nie powinna stawiać wam specjalnego oporu. Aczkolwiek, no przez to, co napisałem we wstępie, może się okazać, że dawno w nic takiego nie graliście.

Widać też, że twórcy są fanami lub odrobili zadanie domowe i poza walkami, jest tutaj trochę sekcji zręcznościowych, gdzie będziemy poruszać się po dosyć niewielkich przestrzeniach i manewrować w wąskich korytarzach labiryntów. Tutaj jednak panowie z Fishlabs poszaleli i dodali do repertuaru manewrów pojazdu drift. Tak. Drift. Nasz statek kosmiczny potrafi wykonywać poślizgi, co wygląda w ten sposób, że jeśli lecimy w danym kierunku i wciśniemy lewo lub prawo wraz z przyciskiem na padzie, to nasz statek wciąż utrzyma swój kierunek lotu, ale obróci się w wybraną stronę. Dzięki temu możemy precyzyjnie pokonywać zakręty w labiryntach oraz przelatując obok wielkich krążowników, niszczyć jego działa czy krytyczne punkty, bez konieczności lotu bezpośrednio w jego stronę. Brzmi to może dziwnie, ale po opanowaniu sprawiało gigantyczną frajdę. Jak zresztą cały combat w grze. Starcia z małymi i zwinnymi pojazdami, urozmaicane są większymi krążownikami, którym musimy zniszczyć silniki, a następnie wlecieć do wnętrza i wysadzić krytyczne elementy, niczym Luke Skywalker.

W walkach korzystamy z trzech rodzajów broni: karabin maszynowy, działko lasera oraz rakiety. W późniejszych etapach gry pojawiają się przeciwnicy, którym np. musimy najpierw ściągnąć tarczę laserem, zanim dobijemy go z karabinu. Inni mają pancerz, przez który przebijają się tylko rakiety. Zatem do samej zręcznościowej warstwy walki z przeciwnikami, dochodzi jeszcze przypominająca ‚kamień, papier, nożyce’ taktyka doboru oręża do przeciwnika. Statek możemy rozwijać, poprzez otrzymane jako nagrody lub kupione nowe części pancerza, rodzaje wszystkich trzech kategorii broni oraz dodatkowe moduły, działające jak perki. Wszystko jest mocno uproszczone i bardziej nastawione na nasze preferencje, aniżeli budowanie konkretnych buildów pod wyzwania gry. Rozwój „bohatera” zamyka system wyzwań, który zwiększa nasze osiągi, czy siłę ognia, zaliczając np. likwidację odpowiedniej liczby przeciwników daną bronią, czy wykonanie manewrów statkiem. Wszystko, czego możecie się spodziewać w RPG w otwartym świcie.

Tak. Otwartym świecie. Nie przesłyszeliście się. Chorus zbudowane jest niczym gra RPG akcji w otwartym świecie. Że znajdkami do odszukania i zadaniami pobocznymi. Skala jest oczywiście znacznie mniejsza, ale i tak zaskoczyła, albowiem spodziewałem się struktury rozgrywki podzielonej na misje, wybierane z menu, jak miało to miejsce Colony Wars czy Ace Combat. Obszary nie są za dużo, ale różnią się od siebie wyglądem i … pokryciem dryfującymi stacjami kosmicznymi czy pasami asteroidów. Gra jest liniowa i zawsze na mapie mamy wyraźnie zaznaczone zadanie, które popcha nas dalej w historii gry. Jednak na każdym z kilku dostępnych, fabularnie odblokowanych obszarów, pomiędzy misjami kampanii znajdziemy zadania poboczne. Ponieważ przez całą rozgrywkę nie wychodzimy ze statku, a wszelkie rozmowy wykonywane są przez telekom, w pewnym momencie poczułem się jak w odcinku Tomek i przyjaciele i to nie tylko ze względu na zbieżność imion. Otóż jako statek rozmawiamy z innymi statkami. I choć jak na produkcję, która nie jest typowym RPG, zarówno voice-acting, jak i same historie w zadaniach pobocznych, są na zaskakująco wysokim poziomie, to ta personifikacja statków kosmicznych naprawdę przypominała mi o bajce z dzieciństwa o lokomotywach – nie mogłem tego zapomnieć. Nie mniej muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony, jak wiele pracy włożono tutaj w zbudowanie świata. Choć mam wrażenie, że nawet za dużo.

W grze wcielamy się w postać Nary, która w pierwszej scenie gry, opisującej jej przeszłość jest elitarnym pilotem ogromnej siły militarnej, zwanej Kultem. Jak sama nazwa wskazuje, grupa ma bardzo wyraźne zapędy religijne, czy raczej sekciarskie, ale najbliżej jej do Imperium z uniwersum Gwiezdnych Wojen – dokładnie tak jest przedstawiana i tak też się zachowuje w galaktyce. Na jej czele znajduje się oświecona osoba, nazywana Prorokiem, której celem jest zaprowadzenie harmonii i pokoju, nawet jeśli ktoś sobie tego nie życzy. Klasyk. Wprowadzenie do gry kończy się sceną, w której to siły Kultu doprowadzają do zniszczenia całej planety, wraz ze wszystkimi jej mieszkańcami, którzy nie chcieli przyjąć doktryny Proroka. To spowodowało w Narze przemianę. Nie potrafiła pogodzić się z tym, co się stało i uciekła od Proroka, którego traktowała jak mentora. Gdy przejmujemy kontrolę, Nara jest szabrownikiem. Przeszukuje wraki statków i innych opuszczonych stacji kosmicznych, często będących zgliszczami, pozostawionymi po bitwach przeciwko siłom Kultu. I choć stara się uciec od swojej przeszłości, zmienić tożsamość, to ta do niej wraca i Nara zostaje wciągnięta w rebelię przeciwko Kultowi. Rebelię, która bez jej zdolności jako pilota, nie ma szans na zwycięstwo.

Na ten moment gra nie wydaje się specjalnie trudna do ogarnięcia, a nie raz, nie dwa, nawet podczas czytania tylko powyższego akapitu, mogło pojawić się w waszych głowach: „Hmmm, gdzieś już to chyba widziałem…”. Takie tło fabularne generuje wiele ciekawych scenariuszy związanych z uciskiem, ruchem oporu, ludźmi starającymi się przeżyć za wszelką cenę, głupimi decyzjami, zdradami itd. Ogólnie rzecz biorąc, podobały mi się wątki, w jakie gra uderzała. Mimo problemów z personifikacją statków sięgającą nawet tak zabawnych sytuacji, jak ta z matką i dziećmi, ukazanego przez duży i małe statki – zupełnie jakby zespół odpowiedzialny na część fabularną zapomniał, że pisze scenariusze dla kosmicznego shootera, a nie cRPG. Natomiast na to wszystko nałożona jest gigantyczna warstwa, religijnego lore, czego mogliście się spodziewać już po takich nazwach jak Kult przy Prorok i przyznam się, że pomimo ukończenia gry, bycia wkupionym w jej wydarzenia, rozmowy bohaterów itd., część rzeczy jest dla mnie wciąż zlepkiem dziwnych nazwa i trudnych do okiełznania relacji. Prorok i Kult okiełznali siły tajemniczego wymiaru, co dało im siłę, z którą galaktyka miała taki problem i dzięki której udało im się zniszczyć całe planety. Nara jako elitarny pilot ujarzmiła moce tego wymiaru, a dzięki jej statkowi, który okazał się maszyną ze wczepioną duszą (jesteście jeszcze ze mną), może wykonywać tzw. rytuały. Jeden z rytuałów polega na natychmiastowym pojawieniu się za przeciwnikiem. Inny pozwala zmienić się w czystą energię i przebijać się przez przeciwników oraz blokady. Do pewnego momentu było to nawet ciekawe, ale kiedy gra zalewa nas nieustannie kolejnymi nazwami jak Faceless, Forspoken, Eders, Ether Realm, a polskie tłumaczenie bezpośrednio je tłumaczy i nakłada jeszcze większe zamieszanie, no z czasem człowiek się wyłącza.

Nie mniej dzięki temu paranormalnemu voo-doo, gra kolejny raz zaskakuje. Mówiłem, że spodziewałem sie po grze takich porównań, jak Colony Wars czy Ace Combat. Natomiast w życiu bym nie pomyślał, że gra będzie czerpać garściami z Hellblade: Senua’s Sacrifice. Nara, albowiem nieustannie słyszy głos swojego sumienia, który szepcze jej nieustannie coś do ucha, niekiedy ukazując prawdziwe uczucia, wątpliwości i strachy. Choć na pożegnania ze statkiem rebelii życzy im powodzenia w walce, za chwilę słyszymy smutny szept, który nie ma wątpliwości, że osoba leci na pewną śmierć i nigdy się nie spotkacie. Bardzo podobał mi się ten motyw, a na tym nie koniec. Statek Nary to Opuszczony, a jak napisałem wyżej, jest świadomą istotą zamkniętą w postaci statku kosmicznego. Pomiędzy nim i Narą buduje się relacja, która przechodzi wiele transformacji, wzlotów oraz upadków. Nara, gdy porzucała swoją przeszłość jako pilot Kultu, porzuciła również Opuszczonego, więc gdy ponownie go potrzebowała, zbudował się pomiędzy nimi mur. Opuszczony często kwestionuje zachowania Nary, ale poza komentarzami do bohaterki, ma również ciekawą osobowość – nienawidzi Kultu i motywuje go zabijanie. Zatem w grze mamy ciekawy trójkąt poglądów i wartości, który do końca gry wchodzi w konflikty i daje nam do przemyślenia wiele perspektyw na liczne, trudne moralnie scenariusze gry (w grze nie ma wyborów, poza podjęciem się misji lub nie).

Chorus to gra, która kilkukrotnie mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła, aczkolwiek w niektórych aspektach gry mam wrażenie, że twórcy chcieli zrobić zbyt wiele. Lore moim zdaniem jest zbyt skomplikowane, choć może w inny sposób nie dało się wyjaśnić wszystkich mistycznych rzeczy, jakie się w niej dzieją. Nara jako bohaterka jest ciekawa. Jej design również jest ciekawy pod kątem prezentacji – nie często studio ma odwagę w roli głównej pokazać kobietę, obciętą „na zapałkę”, co przy jej militarnej przeszłości, ma sens. Bardzo podobał mi się wygląd naszego statku oraz to, z jakimi szczegółami oddano jego zachowanie w trakcie przyśpieszania czy manewrów. Ze szczególną uwagę do tego, jak rozkłada się on, gdy wchodzimy w drift. Grałem w wersję PS5 i od strony technicznej tytuł działał bez jakichkolwiek zarzutów. Chyba nawet w sześćdziesięciu klatkach. Kosmos wygląda też bardzo ładnie, mimo że to nie otwarta przestań No Man’s Sky, a zaledwie sporych rozmiarów obszary zabawy. Rozgrywka jest miodna, sterowanie statkiem jest intuicyjne, a dzięki rytuałom i konieczności zmiany broni w zależności od sytuacji, się nie nudzi. Trzeba oczywiście lubić ten gatunek. Na koniec jeszcze warto dodać parę słów o muzyce, za którą odpowiedzialny był Pedro Macedo Camacho, którego fani kosmicznego latania mogą kojarzyć z bycia kompozytorem muzyki do Star Citizen, a wydaje mi się, że to tytuł, który każdy miłośnik gatunku kojarzy. Motyw główny gry, w którym kompozytorowi towarzyszy Uyanga Bold nie tylko BARDZO mocno przypominał mi o takich anime jak Stand Alone Complex czy lekko utwory wykonane na potrzeby trzeciego Wiedźmina przez zespół Percival, ale zdobył uznanie krytyków i obdarował kompozytora statuetkami. Jeśli szukacie czegoś w gatunku, wspominacie go z nostalgią, zainteresujcie się Chorus. Nie pozwólcie, tylko żeby lore zbytnio zamieszało wam w głowach. Wiecie. To tylko gra o statkach w kosmosie robiących piu piu piu.


Podobał ci się materiał?!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

…aby wesprzeć RaczejKonsolowo w misji szerzenia pasji do gier poprzez niezależny content, w 100% bez bullshitu i na maksa gamingowy!


Możliwość komentowania jest wyłączona.