A dziś zagramy w … The Mark of Kri (PS2)

Co się stanie, jeśli do brutalnych klimatów Tenchu i God of War wmieszamy magię Disneya? Mogłoby się wydawać, że nic dobrego, ale na całe szczęście pozory często mylą.

Wyjaśnię może od razu, o co chodzi tym Disneyem. Zanim zaczniemy na dobrze grać, tytuł wita nas intro zbudowanym głównie z ręcznych rysunków, przypominających arty koncepcyjne. Tutaj pierwszy raz uderzyło we mnie podobieństwo do bajek z dzieciństwa. Każdy, kto widział takie tytuły jak Księga Dżungli, Śpiąca Królewna czy Robin Hood, a więc nieco starsze tytuły Disneya, od razu pozna znajome pociągnięcia ręki oraz animacje postaci. Gdy dotarło do mnie jak silnie ta gra pachnie magią Disneya zacząłem przeszukiwać internety i dowiedziałem się, że przy pracach nad The Mark of Kri (PS2) pracowali byli animatorzy wspomnianej wytwórni filmowej oraz sam Don Bluth. Wszystko stało się bardzo jasne. Najbardziej oczywiście zauważymy to podczas licznych grafik, które towarzyszą nam przez niemalże całą grę, ale i w trójwymiarze gra cieszy oko. Postacie z artów przeniesiono bardzo starannie w modele 3D, a ich animacja bardzo przypomina tą z bajek Disneya. Grafika to zdecydowanie jeden z silniejszych punktów tytułu, zarówno pod kątem starannie oddanych postaci, otoczenia oraz kończąc na ubarwiających historię grafikach. Trudno się dziwić skoro od strony artystycznej gra nie mogła doczekać się lepszych projektantów.

Nie da się nie zauważyć ręki ludzi z Disneya

Również sposób, w jaki narrator prowadzi nas przez opowieść i dialogi bohaterów bardzo przypominają nam studio filmowe. Ogólnie przez grę lecimy jak przez bajkę Walta Disneya, a co za tym idzie ze szczyptą humoru tu i tam. Jednak tak jak szybko humor znika pod powagą fabuły, tak równie błyskawicznie zostajemy postawieni do pionu – ta gra ma na pudełku oznaczenie „15+”, a więc tyle samo, co Tenchu: Wrath of Heaven (PS2).

W dużym skrócie produkcja SCE San Diego, które znamy głównie z gier sportowych i produkcji pod PS Move, jako gameplay postanowiło zmieszać dwie serie: Tenchu oraz God of War. Mamy tutaj, więc elementy skradanki oraz całkiem nieźle zaprojektowany system walki. Zacznijmy od tego drugiego albowiem sama idea systemu i jego wykonanie jest naprawdę nowatorskie. Prawy analog służy nam do poruszania się postacią, natomiast lewy – przeważnie przypisany do pracy kamery – tym razem odpowiada za koncentracje głównego bohatera. Gdy używamy prawej gałki od postaci odchodzi promień światła, który gdy trafi na przeciwnika przypisuje mu jeden z klawiszy ataku: krzyżyk, kwadrat lub kółko. W momencie, gdy do walki stajemy z np. trzema przeciwnikami na raz, możemy każdemu przypisać jeden z przycisków. Nasz protagonista wtedy jest w stanie atakować dowolnego przeciwnika, nawet, jeśli ten jest za nim, ale musi być w zasięgu broni. Już to mi się spodobało, natomiast jest haczyk: trzy klawisze ataku również odpowiadają za budowanie combo. Tylko jak wyprowadzić combo w przeciwnika składające się z krzyżyka i kwadratu, jeśli te przyciski mamy przypisane do dwóch różnych przeciwników? Nie da się, co przekłada się na podchodzenie w sposób taktyczny do walk i wyboru pomiędzy kontrolą tłumu, a wyprowadzaniem śmiercionośnych kombinacji w jednego wroga. Świetny patent, który w tytule sprawdził się znakomicie. Prosty w założeniu, ale trudny do mistrzowskiego opanowania, jednak jak już złapiemy, o co chodzi daje mnóstwo satysfakcji. Dobre jego opanowanie przyda się głównie w ostatnim poziomie, gdzie praktycznie rąbiemy sobie drogę przed siebie.

Podpowiedzi przy cichych zabójstwach to ciekawy patent

Pozostała część gameplay’u to stealth. Jedną z moich ulubionych gier wszechczasów jest Tenchu: Wrath of Heaven (PS2). Podobnie zresztą uwielbiam wszystkie tytuły serii na konsole stacjonarne (to ważne), a ponieważ ostatnie lata nie obfitowały w podobne klimaty, to mój głód cichego zabijania przeciwników, po dziesiątkach minut obserwowania ich ruchów, był ogromny. Dzięki The Mark of Kri (PS2) zaspokoiłem swój apetyt, jednak pozostał lekki niedosyt. By skradanka miała ręce i nogi potrzeba skradania się – niespodzianka! – oraz zabójstw z ukrycia. Tutaj mamy jedno i drugie. Po schowaniu broni, nasza postać przechodzi w tryb „cichy”. Możemy wtedy przylegać do ścian, by likwidować przeciwników zza rogu, podkradać się do nich od tyłu, a nawet skakać na nich z wysoka. I tutaj działa system koncentracji na przeciwniku. Po wskazaniu na wroga pojawia się nad nim symbol przycisku na padzie. Gdy przestanie migać jesteśmy w odpowiedniej odległości i z pulsującego zmienia się w stale widoczny. Wtedy możemy zadać śmiercionośny cios. Twórcy zaimplementowali nawet możliwość likwidacji dwóch celów na raz. W pozostawaniu niezauważonym pomaga nam skrzydlaty kompan pod postacią kruka. Możemy wypuścić go w przód na zwiad i używać, jako dodatkowej pary oczu. Dzieje się tak, ponieważ w dowolnym momencie możemy zmienić widok na perspektywę wzroku ptaka i lepiej zaplanować naszej podchody. Bardzo to pomaga szczególnie, że przez system koncentracji nie mamy możliwości zbyt dobrego sterowania kamerą. Kruk ulokowany na wysokiej wieży od razu ukazuje nam całość lokacji i drogi poruszania się strażników. Bardzo podobał mi się ten element rozgrywki.

Jednakże nie wszystko zagrało, jeśli chodzi o skradanie. Trochę przyzwyczajony do akrobatycznych i pełnych gracji ruchów shinobi czułem niedosyt z zaledwie dwóch animacji likwidacji wrogów. Nawet „stealth kille” z wysokości polegają na tym, że bohater spada obok wroga i wykonuje ten sam cios, co podczas skradania. Ubogość jest również widoczna w innych aspektach tytułu. Choć przejście gry zajmuje jakieś 5-6h, to przez powtarzalny gameplay trochę się nuży. Nie ratują tego takie elementy jak nowe bronie – w tym łuk do cichej likwidacji na odległość, czy świetna narracja pomiędzy misjami. Gra składa się pięciu misji, które potrafią zajmować nawet godzinę czasu. Całe szczęście mamy możliwość zapisu stanu gry w dowolnym momencie, przy czym trzeba powiedzieć, że zużywa się do tego znajdywane podczas gry zwoje. Przeważnie mamy ich pod dostatkiem i można spokojnie zapisywać stan gry, gdy tylko wyda nam się to konieczne. Na pewno to zauważymy, bo poziomy zbudowano bardzo liniowo, co jest kolejną wadą gry stawiającej w sporej części na skradanie się. Mając przed oczyma jakąś lokacje, czy plac pełen wrogów od razu widzimy jak trzeba zajmować się kolejnymi przeciwnikami i nie ma tutaj za bardzo pola do popisu. Chciałoby się więcej, a tak mimo ciekawych patentów rozgrywka szybko zaczyna przynudzać. The Mark of Kri (PS2) próbuje ratować sytuacje przeplataniem miejsc gdzie ewidentnie gramy „po cichu”, z tymi gdzie staje przed nami horda przeciwników – przypomina mi się ostatni poziom, który w 100% musimy przejść walcząc „na głośno”. Jednak zdecydowanie gameplay pozostawia spory niedosyt po ukończeniu gry.

Wzrok skrzydlatego towarzysza nie raz okaże się bezcenny

Co natomiast jest w pełni zadowalające to sama historia stojąca za tytułem oraz jej przedstawienie, gdzie znów odczuć można domieszkę magii Disneya. Pierwszy filmik na rozpoczęciu gry opowiada o mrocznym zaklęciu, które miało posiadać siłę przywołania zastępów ciemności. Zaklęcie pod postacią tatuażu skórnego, idącego w sukurs z polinezyjską tematyką tytułu, było zbyt silne na całkowite zniszczenie, więc postanowiono je podzielić na 6 części. Każda z części została przypisana do członków polinezyjskiej rodziny, gdzie osoba nosiła kawałek zaklęcia do śmierci, a ono następnie przechodziło na kolejną, przeważnie dziecko. Wiele krwi zostało przelane, gdyż ludzie nie rozumieli, że śmierć niosącego część zaklęcia nie jest rozwiązaniem. To spowodowało pojawienie się grupy wojowników, którzy za cel wzięli sobie ochronę osób noszących brzemię mrocznego znaku na ciele. Lata mijały i ludzie zapomnieli o straszliwej mocy zaklęcia. W takich okolicznościach staje przed nami Rau. Młody wojowników szkolony w walce i skrytobójstwie, choć to drugie przy jego budowie może wydawać się niepotrzebne. Rau poznajemy, gdy kończy nauki swojego mentora Baumusu i budzi się w nim rządza przygód, wyzwań oraz chwały. W karczmie wioski, z której pochodzi otrzymuje informacje o pojawieniu się bandytów w pobliskim lesie. Bezzwłocznie rzuca się na okazję sprawdzenia swych umiejętności. Po powrocie spotyka w karczmie starszego, tajemniczego wędrowca, który igrając z nieco pyszną i porywczą naturą Rau, opowiada mu o pewnej świątyni, która skrywa ważny dla rodziny wędrowca pergamin. Świątynia jednak jest dobrze strzeżona, a droga ku niej niebezpieczna. To tylko zwiększa zainteresowanie wojownika, który oczywiście nie zdaje sobie sprawy z poważnych skutków jego następnych działań.

Historia zaprowadzi nas przez kilka diametralnie różniących się krajobrazów

Całość jest bardzo dobrze opowiedziana przez narratora, który opisuje nam całą fabułą. Jego tożsamość również jest ciekawym rozwiązaniem, więc pozwolę Wam samemu się przekonać, kim tak naprawdę jest. Głosy postaci w grze dobrano bardzo dobrze i wszyscy brzmią naturalnie, jak z „bajki”. W samym misjach nie napotkamy NPC do dyskusji, ale między nimi wracamy do wspomnianej karczmy, gdzie możemy zamienić słówko z mieszkańcami wioski oraz podejść do czarownika, który jest zarazem „menu” gry. U niego powtarzamy wykonane misje, sprawdzamy zadania poboczne (np. „wykonaj 9 zabójstw z ukrycia podczas misji”), a także inne nagrody jak stroje dla Rau, arty i kody.

The Mark of Kri (PS2) ma wiele ciekawych patentów i nie raz zaskakuje dbałością o detale. Poza w/w warto powiedzieć jeszcze o takich drobnostkach jak odbijanie się miecza podczas walki od twardych powierzchni oraz wbijanie się ostrza broni w drewniane elementy, co logicznie momentalnie przerywa nasz atak. Muzycznie gra może nie prezentuje się wyjątkowo, ale zastosowano pewien mechanizm, który mi przypominał Burnout 2: Point of Impact (PS2). Utwór w tle zmienia się dynamicznie w zależności do tego, czy biegniemy z bronią w ręce, czy się skradamy lub zostaliśmy zauważeni. Zmiana jest znacząca jednak nie słyszymy „przeskoku”. Bardzo interesujący efekt. Takie smaczki powodują, że patrzymy na grę, jako bardzo udaną produkcję, która niestety po ukończeniu pozostawia pewien niedosyt. Ciężko powiedzieć, co dokładnie jest nie tak, ale uczucia powtarzalności i zbytnia liniowość obniżają notę produkcji SCE San Diego. Mimo wszystko warto się nią zainteresować, do czego zachęcam. Podpowiem, że gra pojawiła się niedawno, jako klasyk do ogrania na PS4.

PLUSY

  • Grafika
  • Design Disneya
  • System walki
  • Elementy Stealth
  • Dynamiczna muzyka
  • Przyjemna i wciągająca historia
  • Finish głównego antagonisty 🙂
  • Narracja i gra aktorów

MINUSY

  • Powtarzalność
  • Brak swobody
  • AI przeciwników
  • Trochę za krótka
  • Chrupie przy większych zadymach

Tenchu, God of War i Disney wrzucone w jedną produkcje. Pozornie dziwny pomysł wypalił i SCE San Diego dostarczyło bardzo dobry tytuł, któremu jednak trochę brakuje do sukcesu najwyższej próby. Mimo wszystko warty sprawdzenia.

Ocena: 7.5/10

[Wpis został opublikowany również w ramach recenzji użytkowników PSSite.com pod linkiem]

3 myśli w temacie “A dziś zagramy w … The Mark of Kri (PS2)

Możliwość komentowania jest wyłączona.